piątek, 31 maja 2013

Skromny stosik majowy ^^


Nadszedł maj (i już się prawie skończył), a ja znowu nic nie zamawiałam praktycznie... ostatnio ogólnie mniej czytam i jak na razie jest to wystarczająco satysfakcjonujące ^^ . Więcej czasu poświęcam za to na pisanie własnych historii i rysowanie. To drugie szczególnie mnie pochłania i szkicuję, kiedy tylko mam okazję (szczególnie na lekcjach xd). Poza tym nie jest źle, nadal oglądam anime, na dniach powinna pojawić się z tego zakresu recenzja Lovely Complex. Chciałam wpierw pisać o Another, które też mi się podobało, ale stwierdziłam, że ten pierwszy tytuł bardziej do mnie pasuje :) . Cóż więcej, na razie prezentuję ten oto skromny stosik, z którego jednak jestem dumna, bo zawiera lektury, na które mam ogromną ochotę.



Od dołu (zaczynając od boku xd):

Papierowe miasta – John Green – do rec. od Wydawnictwa Bukowy Las
Klątwa opali – Tamora Pierce – do rec. od Wydawnictwa Jaguar
Partials. Częściowcy – Dan Wells – jw.
Pościg – John Flanagan – jw.
Wilczy trop – Patricia Briggs – do rec. od Nastka


Hmm... poza tym to chyba tyle. W szkole nagle mam jeszcze więcej roboty, dowiedziałam się, że konferencja ma być dopiero 26 czerwca i trochę mnie to podłamało... no, ale jakoś to będzie. Na razie chyba nie ma też co się spodziewać, że będę więcej czytać... dlaczego? Mało czasu i chęci. Czytać chcę, lecz w mniejszych ilościach niż kiedyś, ponieważ znalazłam inne zainteresowania (już jakiś czas temu, ale teraz mnie prawdziwie pochwyciły w swoje szpony)... no cóż, niemniej jednak i tak sądzę, że czytam wystarczająco dużo książek ^^ . Na dziś to tyle, nie będę więcej smęcić xd


Pozdrawiam
Tris

środa, 29 maja 2013

Papierowe miasta - John Green



Premiera 5 czerwca!


Możesz się przekonać, jakie to wszystko jest sztuczne. Nie jest nawet na tyle trwałe, by je nazwać miastem z plastiku. To papierowe miasto.”


Quentin Jacobsen jest od zawsze zakochany w przyjaciółce z dzieciństwa - Margo Roth Spiegelman. Jednak ich drogi zwyczajnie się rozeszły i mimo że ta dwójka mieszka naprzeciwko siebie i chodzi do tego samego liceum, to nie zamieniają ze sobą nawet słowa na korytarzu. Q prowadzi nudne życie i nie przeszkadza mu to, jest przyzwyczajony do codziennej rutyny. Lecz wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia, a raczej nocy, przez jego okno zagląda nie kto inny jak Margo, na dodatek w stroju ninja! Co prawda po tej dziewczynie można się wszystkiego spodziewać, ale to i tak jest dość dziwne. Namawia Q (a nie jest to zbyt trudne, chłopiec zrobiłby dla niej wszystko) na szaloną noc, w czasie której zrealizować muszą wszystkie rzeczy z listy, najczęściej będące zemstą na znajomych Margo. Quentinowi bardzo podoba się ta niesamowita noc, ma nadzieję na poprawienie stosunków z dawną przyjaciółką, niemniej jednak dziewczyna następnego dnia po prostu znika. Na dodatek nastolatka zostawia dla Q pewne wskazówki, zaś chłopak przejawia wielki zapał do jej odszukania. Do czego one prowadzą i czy Jacobsen naprawdę ją znajdzie? I czy w ogóle wie, kogo szuka...

Jeśli „Co to jest trawa” miało tak skomplikowaną odpowiedź, to, pomyślałem, równie skomplikowana musi być odpowiedź na pytanie „Kto to jest Margo Roth Spiegelman?”.

Quentin – dla przyjaciół znany jako Q – wydaje się być strasznie nudną osobą dla otoczenia. W końcu w niczym się nie wyróżnia, ma jedynie dwójkę przyjaciół, lubi jakieś tam gry, a wszystkie jego dni wyglądają tak samo... zwykły, nudny szary człowiek. Niemniej jednak jest to zły osąd. Odkąd tylko Margo pojawia się w jego oknie, ukazują się w nim nowe cechy. Chłopak zaczyna pokazywać pewność siebie i spryt, przestaje się również bać odejść od codziennej rutyny. W trakcie lektury widzimy jak ten bohater się zmienia i to na lepsze, jakby odkrywał jaki może być. Drugą bardzo ważną postacią jest naturalnie Margo i o niej nie można do końca powiedzieć, iż staje się inna... raczej, że to my, jak i Quentin, poznajemy ją na nowo. Przejawia ona cechy, których na początku by się jej nie przypisało, odsłania swoją prawdziwa twarz i zdziera z niej maskę. Wszyscy bohaterowie – Margo, Q, jego przyjaciele czy Lacey - są rozwinięci i z pewnością stanowią mocną stroną tej lektury. Ich charaktery, szczególnie opisanej powyżej dwójki, są bardzo rozbudowane i niebanalne. Naturalnie nadal są to jedynie nastolatkowie, niemniej jednak przejawiają różne postawy, zachowania i skłaniają do zastanowienia, będąc przy tym całkiem autentycznymi i łatwymi do wyobrażenia.

Fabule również nie można za wiele zarzucić. Jedynie sam początek był po prostu zwyczajny. Szczerze powiedziawszy, gdy zaczęłam czytać i zobaczyłam, że pierwsze sto stron jest poświęconych zwykłemu życiu i wykręcaniu numerów przez Q i Margo, trochę się zawiodłam. Ten wstęp do historii niczym szczególnym się nie wyróżnia, mógłby być to początek jakiejś innej, normalnej książki młodzieżowej. Jednak pod koniec tej części pojawiają się wątpliwości, które zobaczyć można w wypowiedzi Margo o papierowych miastach. Właśnie w tamtym momencie zainteresowałam się tą opowieścią i wcale tego nie żałuję. Wtedy zaczynają być poruszane różnego rodzaju problemy, pozycja ta staje się trochę bardziej poważna. Aczkolwiek mimo to nie można zapomnieć, iż humor ciągle towarzyszy tej lekturze. Muszę przyznać, że byłam tym trochę zaskoczona. Takie połączenie bardziej znaczących kwestii z poczuciem humoru nastolatków (który często był całkiem luźny, utrzymany w szkolnym tonie, niekiedy też trochę niesmaczny), mogło wypaść słabo. Mogło, ale tak się nie stało. Właśnie to zestawienie dało specyficzny, trochę niesamowity klimat tej historii, która pod połacią luźnej opowieści przekazywała inne treści i zmuszała do refleksji nad niektórymi sprawami.

Każdy opętany jest manią posiadania przedmiotów. Cienkich jak papier i jak papier kruchych.”

Już sam tytuł zastanawia. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z określeniem „papierowe miasta”. Dopiero poprzez tę książkę dowiedziałam się co nieco i cieszę się z tego. Nie jest to naturalnie przypadkowy tytuł, a właśnie o papierowych miastach mówi Margo na początku, jak również o papierowości ludzi i kruchości przedmiotów, otaczającej nas sztuczności. Jej wypowiedzi można interpretować i z pewnością skłaniają one do refleksji. Ponadto nie tylko one. W trakcie lektury obok zwykłych prawd, problemów szkoły średniej, jak i jej funkcjonowania pojawiają się przemyślenia o życiu i ludziach. Szczególnie o tym, jak sobie ich wyobrażamy, w końcu nasze wyobrażenia niekoniecznie pokrywają się z prawdą. Kogo tak naprawdę znamy, kogo chcemy poznać i kto nam daje taką możliwość? Nie sposób się nad tym nie zastanowić. Cała ta sprawa jest powszechnie znana, lecz często nie zwraca się na nią uwagi, nie poświęca się zbyt wiele czasu. Ogólnie o „Papierowych miastach” nie można powiedzieć, że są pozycją banalną i całkiem lekką, gdyż nie da się ich, moim zdaniem, po prostu przeczytać, zapomnieć o nich i nie pomyśleć nad niektórymi rzeczami omawianymi bądź też jedynie wspominanymi w tej powieści. Pod tym względem jestem również niezwykle zadowolona z lektury.

Jak podsumować „Papierowe miasta”? Z pewnością są one interesującą książką, skłaniającą do myślenia i wciągającą. Niemniej jednak jest to również literatura młodzieżowa i pojawiają się tutaj zwykłe sytuacje z życia nastolatków, które moim zdaniem dobrze współgrały zresztą, lecz było ich chyba trochę za dużo. Całość czyta się dość łatwo, dzięki prostemu i lekkiemu językowi, którym posługuje się autor, przekazując przy tym ważną treść. Jak zawsze jestem pod wrażeniem twórczości Johna Greena. Co prawda „Gwiazd naszych wina” podobała mi się bardziej, lecz nie mogę określić do końca dlaczego, ponieważ tych dwóch pozycji nie da się zwyczajnie porównać - są one zupełnie inne. Ta lektura wydaje mi się luźniejsza, aczkolwiek nadal należy do ambitniejszych utworów z literatury młodzieżowej. Ciekawe było tutaj wplecenie cytatów, które naprawdę mnie zainteresowały i zastanowiły, jak również urozmaiciły tę opowieść. Nie można również zapomnieć o zakończeniu. Ogólny przebieg akcji nie był ani całkiem do przewidzenia, ani całkiem zaskakujący, jednak zakończenie było po prostu świetne. Zupełnie wybiegło poza ramy i przedstawiało poziom. Uważam, ze wraz z postępem akcji pozycja ta była coraz lepsza, a sama ta końcówka najlepsza. Serdecznie polecam tę powieść wszystkim fanom twórczości autora, jak i każdemu, kto szuka ambitniejszych lektur, takich perełek wśród literatury młodzieżowej.


Mieszkam tu osiemnaście lat i ani razu w swoim życiu nie spotkałam kogoś, komu zależałoby na czymkolwiek istotnym.”


Moja ocena 8/10


Tytuł: Papierowe miasta
Autor: John Green
Ilość stron: 396
Wydawca: Bukowy las
Data premiery: 2013-06-05



O autorze:
John Green jest pisarzem amerykańskim, autorem bestsellerów z listy „New York Timesa”. Debiutował znakomitą powieścią Szukając Alaski, porównywaną z Buszującym w zbożu J. D. Salingera, opublikował następnie kilka powieści (m.in. Papierowe miasta), z których ostatnia – Gwiazd naszych wina – przyniosła mu ogromną poczytność i światową sławę. Jest laureatem licznych nagród literackich, m.in.: The Printz Medal, Printz Honor i Edgar Award. Mieszka z żoną i synem w Indianapolis. Wraz z bratem Hankiem prowadzi Vlogbrothers, jeden z najpopularniejszych projektów wideo w sieci.






Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Bukowy Las, za co serdecznie dziękuję ^^ 


sobota, 25 maja 2013

Clannad - animcowo #6


Kilka osób już prosiło, więc oto moja opinia o Clannadzie ^^ 

Fabuła 8/10
Grafika 8/10
Muzyka 7/10
Postaci 9/10

Ogólne wrażenie 8/10


Tomoya Okazaki nienawidzi swojego miasta, przez które wracają niechciane wspomnienia. Również jego monotonia życia daje mu w kość. Jego matka zginęła w wypadku, gdy był mały, a ojciec popadł w alkoholizm i zwraca się do syna, jak do obcej osoby. Okazaki ma dość, jego nastawienie do życia jest negatywne, ciągle spóźnia się do szkoły, opuszcza lekcje, mało czasu spędza w domu... Jednak wszystko się zmienia, kiedy spotyka Nagisę Furukawę. Dziewczyna kocha szkołę, jest pozytywnie nastawiona i to mimo tego, że wszyscy jej znajomi opuścili już mury tego budynku, a ona musiała powtarzać klasę ze względu na to, że w poprzednim roku zmorzyła ją choroba i opuściła zbyt wiele zajęć. Oboje są raczej wyobcowani i nie wiadomo z jakiego powodu Okazaki postanawia pomóc nowo poznanej znajomej. A ma ona swoje małe marzenie, by przywrócić klub teatralny. I właśnie tak wszystko się zaczyna...

Tomoya ma powody by patrzeć na swoje życie nieprzychylnym okiem. Szczególnie od kiedy nie może oddawać się swojej pasji przez kontuzję ramienia. Na szczęście, jak się okazuje, nie jest on jakimś zgorzkniałym nastolatkiem, a naprawdę miłym chłopakiem. Co prawda, potrafi ranić, gdyż jest szczery do bólu i nie skąpi niekiedy okrutnej prawdy. Ponadto bohater ten, mimo iż sympatyczny, pragnący pomóc innym, uwielbia też kpić i wkręcać swojego przyjaciela Sunoharę (i naturalnie nie tylko jego). Wymyśla niestworzone historie, które sprzedaje komuś bez zająknięcia, a co najlepsze mówi to tak naturalnie i z takim przekonaniem, że dopóki nie wyjawi prawdy, inni to kupują. Jego postać może wydać się dziwna, zwłaszcza przez te jego żarty i docinki, które nieraz mogą wydać się okrutne, niemniej jednak postać ta zyskała bardzo łatwo moją sympatię, właśnie dlatego że nie odznaczała się jakąś nieporadnością i samą empatią oraz nie była ideałem. Okazaki jest katalizatorem, który sprawia, że wszystkie wydarzenia nabierają tempa i w ogóle się kształtują, lecz to nie jego historia jest nam najlepiej przybliżona, a bohaterek, które w międzyczasie poznajemy.

Zacząć można od Nagisy, która jest uroczą dziewczyną, lecz jej brak pewności siebie nie pomaga. Jedynie dzięki znajomości z Okazakim zaczyna otwierać się na świat. Kolejna może być przewodnicząca klasy głównego bohatera, która jest nieśmiała, spokojna i sympatyczna oraz jej siostra - wulkan energii, dziewczyna agresywna, gotowa stawić czoło każdemu i wszystkiemu, nie bojąca się nawet stosować przemocy. Będąc już przy przemocy nie można zapomnieć o Tomoyo, nowej pięknej uczennicy, która znana była ze swej niezwykłej siły i chęci wymierzania sprawiedliwości... jej zdolności tak na marginesie można zakwalifikować do szufladki z napisem 'potwór'. Lecz chcąc przyjrzeć się mniej wybuchowym osobom, a równie zabójczym, można zastanowić się nad Kotomi, cichej dziewczynie, która nie chodzi na lekcje, uczy się w bibliotece i w ogóle nie ma kontaktu z ludźmi... jednak co jest jej tajną bronią, przez którą staje się niebezpieczna? Otóż jej gra na skrzypcach, która potrafi chyba ogłuszać i zatrważa, przemawiającym przez nań beztalenciem. Zbliżając się ku końcowi, warto wspomnieć o Fuko, przeuroczej osóbce, którą pokochałam całym sercem, a która to była dość specyficzną postacią. Uśmiechnięta, kochająca rozgwiazdy... ale też skrywająca ciekawą tajemnicę. Jej historia jest niezwykle ciekawa, muszę to przyznać. No i na koniec wśród dziewcząt pojawi się również chłopiec, Sunohara, przyjaciel Okazakiego. Jest on łatwowierny, podatny na wpływ kobiecych kształtów na jego psychikę, wybuchowy i trochę ciamajdowaty, niemniej jednak potrafi się zachować, gdy trzeba... rzadko bo rzadko, ale zdarza mu się.

Wymieniłam tutaj bohaterów najważniejszych, a i tak musiałam pominąć pełnych energii, ekscentrycznych rodziców Furukawy. Są inne postacie, jak siostra Sunohary, dyrektorka internatu czy dziewczyna od nieużywanego pokoju biblioteki. Te postacie też się pojawiają kilka razy, lecz nie są już tak rozbudowane i nie mają swoich osobnych historii, mimo że i tak zwracają uwagę. Uważam, że bohaterowie to niewątpliwie zaleta tej serii, gdyż są oni zróżnicowani, łatwo ich polubić i nie są płytcy. Na dodatek trochę zagłębiamy się w ich osobowość. Na tym polu jestem bardzo zadowolona z tej produkcji.

Postacie, co mi się podobało, nie pojawiają się raz i nagle znikają, a cały czas do nas powracają, nawet kiedy już rozwiążemy ich sprawę. Fabuła ogólnie jest całkiem ciekawa i wciągająca, cały czas skupia się na klubie teatralnym Nagisy, w którym pomaga coraz więcej osób, lecz w tym samym czasie poznajemy osobne historie innych postaci, dzięki czemu opowieść staje się bardziej autentyczna, emocjonalna i interesująca. W większości opowieść skupia się na życiu szkolnym rosnącej grupki znajomych, ich przygodach, zmaganiach, rozmowach, niemniej jednak to nie wszystko, gdyż obok pojawia się wątek innego świata. Świata zamieszkanego przez jedną samotną dziewczyną, świata, który już się skończył. Tomoya zna go, ponieważ pojawia się w jego snach. Ponadto dochodzi sprawa, lecących do nieba światełek. Ten akcent nadnaturalny nie był w tej serii zbytnio rozbudowany, zaś idea tej innej rzeczywistości skrócona, niekiedy wspominana i ciekawie pojawiająca się dodatkowo w jednym momencie, związanym akurat z Nagisą. Ten element był bardzo ważny dla tej produkcji, bo dodawał nastrojowości, wprowadzał jakąś tajemnicę i rozbudowywał tę historię.

Serię tę można podciągnąć pod kilka kategorii i pokazuje to też zróżnicowanie tej historii. Mamy tutaj wątek romantyczny i to dość rozbudowany, który mile mnie zaskoczył, nie będąc całkiem banalnym, wybierającym najbardziej absurdalne rozwiązanie. Był normalny i akurat to mi się spodobało. Nie można zapomnieć też o aspektach dramatu, przyznam, że było kilka momentów, które wycisnęły z moich oczu łzy. Wzruszające chwile były bardzo ważne dla tej serii, przeżywałam je i one pomogły mi wgłębić się w postaci, ich sytuacje, w cały ten świat. Nie można również zapomnieć, iż wszystko pozostaje jednocześnie komedią szkolną i w większości opowiada o zwykłym życiu nastolatków. Często kpiny i opowieści dziwnej treści głównego bohatera doprowadzały do gromkiego śmiechu, również komizm sytuacyjny odgrywał tu niemałą rolę. To wszystko w połączeniu z nutką nadnaturalności, wprowadzeniem tych światełek, które związane są z Okazakim, innej rzeczywistości, historii samotnej dziewczyny, żyjącej z jedynym przyjacielem złożonym, co tu dużo mówić, ze śmieci, nadawało specyficzny, niepowtarzalny klimat tej historii.

Kolejnym ważnym elementem jest grafika, która prezentuje się bardzo dobrze. Bohaterki tego anime są dopracowane i cieszą oko, także postaciom męskim nie mam wiele do zarzucenia. Tła i otoczenie są zrobione świetnie, zaś przebijanie się cieni przez drzewa liści i ogólne cieniowanie dają niezły efekt. Krajobrazy są również dobrze wykonane, a kreska wydaje się być dopracowana. Kolorystyka jest raczej ciepła, wszystko świetnie ze sobą współgra i wygląda niezwykle sympatycznie. Nie można też zapomnieć o kadrach poświęconych temu drugiemu światu, które to najbardziej mnie urzekły i były wprost wyśmienite. Bardziej stonowane barwy dodawały autentyczności i nostalgicznego obrazu rzeczywistości, zdawał się on dzięki temu całkiem realistyczny.

Muzyka też przypadła mi do gustu. Zacząć można od openingu Megumeru, który jest bardzo udany i łączy w sobie kilka różnych efektów. Sam początek wydawał mi się raczej smutny, ale potem wręcz czuć od niego pozytywną energię. Wspomnieć też można o endingu, który niezwykle mnie zaskoczył. Piosenka o rodzinie klusek... no, tego się nie spodziewałam. Na początku wydał mi się on infantylny, jednak szybko się przyzwyczaiłam i stwierdziłam, że nawet pasował do tej serii, nadając mu taki radośniejszy nastrój. Cała ścieżka dźwiękowa pasuje do tej produkcji, nie przeważają w niej utwory nastrojowe czy smutniejsze, co podkreśla tę lekkość i komediowość wielu scen. Muzyka jest więc dobrze dobrana, uwypukla poszczególne cechy we właściwych momentach i pomaga budować odpowiedni klimat.

Clannad jest serią, która mnie pozytywnie zaskoczyła, choć na początku nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać. Niektóre omawiane problemy były trochę banalne, niemniej jednak i te poważniejsze były poruszone. Jak wspominałam, najbardziej podobała mi się historia Fuko, była po prostu magiczna i jak dla mnie wzruszająca. Cieszę się, że natrafiłam na tę serię i postanowiłam ją obejrzeć, gdyż spędziłam z nią naprawdę miłe chwile. Z pewnością zapoznam się również z drugim sezonem, ponieważ jestem ciekawa wyjaśnienia tych wątków nadnaturalnych, które ponoć mają być tam bardziej przybliżone. Produkcję tę polecam, osobom szukającym ciekawych komedii szkolnych, szczególnie tych z wątkami pasującymi do dramatu jak i nutką tajemnicy. Naturalnie nie tylko im, sądzę, że seria ta może przypaść do gustu osobom, które są nawet wgłębione tylko w jeden z tych gatunków, a nie przeszkadzają im komediowe sceny. Warto to obejrzeć, serdecznie polecam!




Rodzaj serii: seria TV
Rok wydania: 2007
Czas trwania: 23x25 min
Gatunki: Komedia, Dramat, Szkolne, Romans, Nadnaturalne

Studio: Kyoto Animation
Autor: Key/Visual Arts
Projekt: Itaru Hinoue, Kazumi Ikeda
Reżyser: Tatsuya Ishihara
Scenariusz: Fumihiko Shimo
Muzyka: Jun Maeda, Magome Togoshi, Shinji Orito

piątek, 24 maja 2013

Fragment: Papierowe miasta - John Green



Zapraszam do lektury fragmentu z książki, która ukaże się już 5 czerwca!




John Green, „Papierowe miasta”

(...)

Był piąty maja, ale równie dobrze mógł to być każdy inny dzień. Moje dni nacechowane były
przyjemną identycznością. Zawsze to lubiłem: lubiłem rutynę. Lubiłem czuć się znudzony. Nie chciałem tego, ale to lubiłem. A zatem piąty maja mógł być dniem jak każdy inny – aż do chwili tuż przed północą, kiedy Margo Roth Spiegelman otworzyła niezabezpieczone siatką okno mojej
sypialni po raz pierwszy, odkąd przed dziewięciu laty kazała mi je zamknąć.

2.
Obróciłem się na dźwięk otwieranego okna i ujrzałem wpatrujące się we mnie niebieskie oczy Margo. Z początku widziałem wyłącznie jej oczy, jednak kiedy mój wzrok przywykł do ciemności, zauważyłem, że Margo ma twarz pomalowaną czarną farbą, a na głowie czarny kaptur.
– Uprawiasz cyberseks?
– Czatuję z Benem Starlingiem.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie, zboku.
Roześmiawszy się z zakłopotaniem, podszedłem do okna i uklęknąłem. Moja twarz znajdowała się teraz kilkanaście centymetrów od jej twarzy. Nie miałem pojęcia, dlaczego Margo tu była, pod moim oknem, w tym stroju.
– Czemu zawdzięczam tę przyjemność? – zapytałem.
Margo i ja nadal byliśmy w koleżeńskich stosunkach, jak sądzę, jednak nie była to komitywa w rodzaju: spotkajmy się w środku nocy z twarzami pomalowanymi czarną farbą. Do tego typu akcji z pewnością miała przyjaciół. Ja zaś nie należałem do ich grona.
– Potrzebny mi twój samochód – wyjaśniła.
– Nie mam samochodu – wyznałem, poruszając tym samym dość drażliwą dla mnie kwestię.
– No to potrzebny mi samochód twojej mamy.
– Masz własny samochód – zauważyłem.
Margo wydęła policzki i westchnęła.
– Zgadza się, ale problem w tym, że rodzice zabrali kluczyki do mojego samochodu i zamknęli je w sejfie, który włożyli pod swoje łóżko, a w ich pokoju śpi Myrna Mountweazel. – To był pies Margo. – A Myrna Mountweazel dostaje cholernego świra, kiedy tylko znajdę się w jej polu widzenia. Jasne, że mogłabym się wślizgnąć do środka, wykraść ten sejf, rozbić go, zabrać kluczyki i odjechać, ale prawda jest taka, że zwyczajnie szkoda zachodu, bo Myrna Mountweazel zacznie szczekać jak opętana, jeśli choćby lekko uchylę drzwi. Więc jak już mówiłam, potrzebny mi
samochód. No i ty musisz prowadzić, bo mam jedenaście spraw do załatwienia dzisiejszej nocy, a co najmniej pięć z nich wymaga kierowcy w pełnej gotowości do ucieczki.
Kiedy przestawałem skupiać wzrok, Margo stawała się samymi oczami, unoszącymi się w eterze. Ale kiedy ponownie koncentrowałem na niej spojrzenie, mogłem rozróżnić kontury twarzy i jeszcze mokrą farbę na skórze. Kości policzkowe Margo tworzyły wraz z brodą trójkątny kształt, a czarne jak smoła wargi układały się w ledwo zauważalny uśmiech.
– Jakieś przestępstwa? – zapytałem.
– Hmm – westchnęła. – Przypomnij mi, czy włamanie z wtargnięciem to przestępstwo.
– Nie – odpowiedziałem stanowczo.
– Nie, to nie jest przestępstwo, pomożesz mi?
– Nie, nie pomogę ci. Nie możesz zwerbować którejś ze swoich służek, żeby cię woziły?
Lacey i/lub Becca zawsze były na każde jej skinienie.
– Ściśle rzecz biorąc, one są częścią problemu – powiedziała Margo.
– Co to za problem?
– Jest jedenaście problemów – odparła nieco zniecierpliwiona.
– Żadnych przestępstw – zaznaczyłem.
– Przysięgam na Boga, że nikt nie będzie ci kazał popełniać przestępstwa.
W tym momencie zapaliły się wszystkie światła wokół domu Margo. Jednym błyskawicznym ruchem wykonała salto przez moje okno i przetoczyła się pod moje łóżko. Kilka sekund później na ganku stanął jej ojciec.
– Margo! – krzyknął. – Widziałem cię!
Spod mojego łóżka dobiegło mnie stłumione „Chryste!”. Margo wyskoczyła spod łóżka, wyprostowała się, podeszła do okna i odkrzyknęła:
– Wyluzuj, tato! Ja tylko usiłuję pogadać trochę z Quentinem. Zawsze mi powtarzasz, jak wspaniały mógłby mieć na mnie wpływ i w ogóle.
– Więc tylko ucinasz sobie pogawędkę z Quentinem?
– Tak.
– To dlaczego masz twarz pomalowaną na czarno?
Margo zawahała się tylko przez moment.
– Tato, odpowiedź na to pytanie wymagałaby wielogodzinnego opisu wcześniejszych wydarzeń, a wiem, że jesteś prawdopodobnie bardzo zmęczony, więc może wróć do…
– Do domu! – zagrzmiał. – W tej chwili!
Margo chwyciła mnie z koszulę, szepcząc mi do ucha: „Za minutę będę z powrotem”, a potem wyszła przez okno.

Gdy tylko wyszła, zabrałem z biurka kluczyki do samochodu. Kluczyki są moje, samochód pechowo nie. Na szesnaste urodziny rodzice wręczyli mi bardzo mały prezent, a ja wiedziałem już w chwili, kiedy mi go dawali, że to kluczyki do samochodu, i niemal się posikałem, bo stale mi powtarzali, że nie stać ich na sprezentowanie mi samochodu. Jednak kiedy wręczali mi to maleńkie, zawinięte w ozdobny papier pudełko, zrozumiałem, że przez cały ten czas mnie zwodzili i że jednak dostanę samochód. Rozerwałem papier i otworzyłem pudełeczko. Rzeczywiście znajdowały się w nim kluczyki. Przy bliższym oglądzie okazało się jednak, że znajdowały się w nim kluczyki do chryslera. Kluczyki do minivana Chryslera. Do tego samego minivana Chryslera, którego właścicielem była moja matka.
– Mój prezent to kluczyki do twojego samochodu? – zapytałem mamę.
– Tom – zwróciła się do taty – mówiłam ci, że będzie sobie robił nadzieje.
– Och, nie zrzucaj winy na mnie – bronił się tata. – Ty po prostu sublimujesz swoją frustrację z powodu moich zarobków.
– Czy ta błyskawiczna analiza nie jest aby odrobinę pasywno-agresywna? – zripostowała mama.
– Czy retoryczne oskarżenia o pasywną agresję nie są w swej naturze pasywno-agresywne? – odparował tata i kontynuowali tę wymianę zdań jeszcze przez dobrą chwilę.
Krótko mówiąc, sytuacja przedstawiała się następująco: miałem dostęp do tego cudu na kółkach, jakim jest najnowszy model minivana Chryslera, wyjąwszy czas, w którym jeździła nim mama. A ponieważ jeździła nim codziennie do pracy, mogłem korzystać z samochodu wyłącznie w weekendy. No, w weekendy i w środku głuchej nocy.
Powrót do mojego okna zajął Margo tylko trochę dłużej niż obiecaną minutę. A mimo to pod jej nieobecność zdążyłem znowu się zawahać.
– Jutro jest szkoła – przypomniałem jej.
– Tak, wiem – odparła Margo. – Jutro jest szkoła i pojutrze też, a rozmyślanie nad tym zbyt długo może doprowadzić dziewczynę do szału. Więc zgoda, jest środek tygodnia. Właśnie dlatego musimy już iść, żeby do rana wrócić.
– No nie wiem.
– Q – powiedziała – Q. Kochanie. Od jak dawna jesteśmy bliskimi przyjaciółmi?
– Nie jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy sąsiadami.
– Chryste, Q. Czy nie jestem dla ciebie miła? Czy nie nakazuję czeredzie moich pachołków, żeby dobrze cię traktowali w szkole?
– Mhm – odmruknąłem z powątpiewaniem, choć szczerze mówiąc, zawsze podejrzewałem, że to właśnie Margo powstrzymywała Chucka Parsona i jemu podobnych przed znęcaniem się nad nami.
Zamrugała. Nawet powieki pomalowała sobie na czarno.
– Q – ponagliła – musimy iść.

Więc poszedłem. Wyślizgnąłem się oknem i z pochylonymi głowami pobiegliśmy wzdłuż ściany mojego domu, aż dopadliśmy drzwi minivana. Margo szepnęła, żebym nie zamykał drzwi – za dużo hałasu – więc przy otwartych drzwiach wrzuciłem luz i odepchnąłem się stopą od betonu,
pozwalając, by minivan wytoczył się z podjazdu. Powoli przetoczyliśmy się obok kilku domów, zanim włączyłem silnik i światła. Zatrzasnęliśmy drzwi i ruszyłem w niekończące się serpentyny ulic Jefferson Park, którego domy wciąż wyglądały na nowe i plastikowe, niczym wioska z klocków zamieszkana przez dziesiątki tysięcy prawdziwych ludzi.
Margo zaczęła mówić:
– Najgorsze jest to, że tak naprawdę wcale im nie zależy; im się po prostu wydaje, że moje wybryki stawiają ich w złym świetle. Nawet teraz, wiesz, co mi powiedział? Powiedział: „Nie obchodzi mnie, jeśli schrzanisz swoje życie, ale nie ośmieszaj nas przed Jacobsenami – to nasi przyjaciele”. Żałosne. Nawet nie masz pojęcia, jak utrudnili mi wydostanie się z tego cholernego domu. Kojarzysz, jak ci w filmach o ucieczce z więzienia wkładają zwinięte ubrania pod koc, żeby wyglądało, że ktoś tam leży? – Skinąłem głową. – No, a moja mama umieściła w moim pokoju przeklętą elektroniczną nianię, żeby przez całą noc mogła słyszeć, jak oddycham podczas snu. Musiałam więc zapłacić Ruthie pięć dolców, żeby spała w moim pokoju, a zwinięte ubrania włożyłam do łóżka w jej pokoju. – Ruthie to młodsza siostra Margo. – Teraz to pieprzona
mission impossible. Kiedyś mogłam się wymknąć jak normalna amerykańska dziewczyna – zwyczajnie wyjść przez okno i zeskoczyć z dachu. Ale, Boże, teraz to jak życie w faszystowskiej dyktaturze.
– Zamierzasz powiedzieć mi, dokąd jedziemy?
– Dobra, najpierw jedziemy do Publixu. Z powodów, które wyjaśnię później, chcę, żebyś zrobił dla mnie małe zakupy. A potem do Wal-Martu.
– Czyli co, wybieramy się na wielką objazdową wyprawę po wszystkich placówkach handlowych środkowej Florydy? – zapytałem.
– Dziś w nocy, kochanie, będziemy naprawiać wiele złego. A także popsujemy trochę dobrego. Ostatni będą pierwszymi; a pierwsi ostatnimi; pokorni posiądą trochę ziemi. Jednak zanim radykalnie zmienimy oblicze świata, musimy pójść na zakupy.
Wkrótce zajechałem pod Publix i zaparkowałem na niemal całkowicie pustym parkingu.
– Słuchaj – rzuciła – ile masz przy sobie pieniędzy?
– Zero dolarów i zero centów – odparłem. Wyłączywszy zapłon, obróciłem się w jej stronę. Margo wcisnęła rękę do kieszeni obcisłych, ciemnych dżinsów i wyciągnęła kilka studolarowych banknotów.
– Na szczęście dobry Bóg nam pobłogosławił – oznajmiła.
– Co to, u diabła?
– Pieniądze na bat micwę, psia mać. Rodzice nie dali mi dostępu do konta, ale znam ich hasło, bo do wszystkiego używają „myrnamountw3az3l”. To sobie wypłaciłam.
Usiłowałem nie dać po sobie poznać ogarniającego mnie podziwu, lecz ona dostrzegła, jak na nią patrzę, i uśmiechnęła się do mnie znacząco.
– Krótko mówiąc – dodała – to będzie najlepsza noc w twoim życiu.

Przełożyła Renata Biniek


niedziela, 19 maja 2013

Królestwo łabędzi - Zoe Marriott



Byłam nikim. Marzycielką, która błądzi bez celu w świecie magii.”


Aleksandra wiedzie spokojne życie na Dworze. Mieszka wraz z trójką braci i rodzicami, choć jej ojciec nie poświęca jej zbyt wiele uwagi. Za to z rodzeństwem i matką utrzymuje bardzo dobre stosunki i świetnie się z nimi rozumie. Niestety ten obraz się załamuje, gdy pewnego dnia jej rodzicielka zostaje zamordowana przez jakąś okrutną bestię. Już samo to źle oddziałuje na bohaterkę. Niemniej jednak to dopiero początek, gdyż niedługo potem król przyprowadza do domu młodą, piękną kobietę, z którą się żeni. Nie jest to niestety nic prawdziwego, a zła macocha doprowadza do tego, że Aleksandra zostaje wywieziona do domu ciotki w sąsiednim Królestwie, natomiast bracia są skazani na banicję przez własnego ojca. Dziewczyna trafia do chłodnego domu krewnej, jest sama na zupełnie obcej ziemi. Aczkolwiek w nocy nad brzegiem morza poznaje urodziwego i ciekawego młodzieńca o imieniu Gabriel, który ratuje ją przed szaleństwem i całkowitym zanurzeniem się w rozpaczy. Teraz wiedźma (nowa królowa) ma szansę przejąć władzę dzięki swej wielkiej mocy. Ale nie tylko ona jest potężna, ponieważ Aleksandra również dysponuje wielką mocą i to właśnie ona może uratować Królestwo.

Zanim pochłonęła mnie ciemność, bicie łabędzich skrzydeł zmieszało się z rytmem mojego rozszalałego serca.”

Bohaterowie tej powieści są całkiem ciekawi i różnorodni. Już sama Aleksandra zyskuje z łatwością sympatię czytelnika. Sama siebie widzi jako nikogo ważnego, jednak jest odważną, silną dziewczyną o niezwykłej mocy. Jasne, nie jest idealna, na początku nie potrafi wyrazić swojego zdania i ulega rozkazom, ale w trakcie powieści rozkwita, jak wspaniały kwiat i staje się prawdziwa sobą. Reszta postaci pojawiała się i znikała, nie towarzyszyły nam ciągle w tej historii. Mamy wspaniałego Gabriela, księcia z bajki, trzech kochających braci - następce tronu, przyszłego uczonego i idealnego obrońca Królestwa. Naturalnie nie obejdzie się bez złej wiedźmy, która mami swym wyglądem, oczarowuje słabych ludzi (w tym króla), choć tak naprawdę jest zwykłą bestią. Tacy bohaterowie są nieodłącznymi elementami bajek, baśni i tym podobnych, więc nie mieli czym zabłysnąć. Za to np. sama ciotka Aleksandry zwróciła moją uwagę i żałuję, że jej postać nie została rozwinięta, a jej wątek został porzucony.

Sam pomysł jest ciekawy, choć powieści oparte w jakiś sposób na baśniach są ostatnio częściej spotykane. Fabuła jest interesująca, chociaż na początku nie potrafiłam się w nią wciągnąć. Aczkolwiek po jakimś czasie powieść mnie praktycznie oczarowała. Baśniowy klimat panujący w tej historii idealnie pasuje do wszystkich opisywanych sytuacji i jest po prostu świetny - całkiem na miejscu. Wszystkie wydarzenia poznajemy z perspektywy Aleksandry, gdyż książka napisana jest w narracji pierwszoosobowej. Ogólnie lektura ta odznacza się swoistą delikatnością, nie ma tutaj gwałtowności, co to, to nie. Właśnie wszystko jest dość spokojne i łagodne, co również wpływa na ten baśniowy klimat. Akcja nie mknie, a rozwija się powoli, swoim tempem, lecz nie ma się jak tutaj nudzić, cały czas odbiorcę zajmuje coś ciekawego. Fabuła jest jednak nieskomplikowana i dość przewidywalna, wydawać się może, iż nawet dość schematyczna.

Gdyby życzenia zamieniały się w konie, żebracy byliby wspaniałymi jeźdźcami.”

Na razie było dość pozytywnie, ale chciałam również przejść do minusów. Po pierwsze - zakończenie, które nastąpiło nagle. Wszystko rozgrywa się i kończy bardzo szybko, nie czuć w tym emocji, oglądamy najprostsze, najbardziej przewidywalne rozwiązanie, które pewnie wiąże się właśnie z tym przywiązaniem do baśni. Niestety jednak i tak trochę mnie zawiodło, było zbyt banalne. Następnym elementem, który nie przypadł mi do gustu, było potraktowanie pobieżnie niektórych wątków i prucie prosto przed siebie, jedną obrana drogą. Choć to również zapewne można przypisać rodzajowi tej historii. Lecz możliwe, że tak musiało być ze względu na całokształt opowieści, w końcu ogółem książka wypadła bardzo dobrze. Prawdziwą udręką dla mnie tak naprawdę była chyba jedynie niewielka objętość książki, przez którą lektura była szybka do przeczytania, pozostawienia i rozstania.

„Królestwo łabędzi” okazało się być ciekawą powieścią, co do której jednak mam trochę mieszane uczucia. Owszem, podobała mi się, w pewnym momencie zauroczyła, lecz była również bardzo prostolinijna. Poza tym po lekturze „Cieni na księżycu”, które były wspaniałe, spodziewałam się czegoś lepszego. Ale mimo to jestem zadowolona z tej książki. Fabuła okazała się być ciekawa, spodobała mi się, a historia ogólnie mnie wciągnęła, mimo kilku „ale”. Poza tym powinno się zwrócić uwagę na okładkę, która przyciąga wzrok i mnie osobiście urzekła, a na dodatek oddaje ona też ten inny klimat historii. Opowieść ta jest czymś innym i nowym w serii „Poza czasem”, przedstawia magię natury, eneidę, nie zaś podróże. Sama istota tej magii mnie zainteresowała i okazała się być czymś odświeżającym. Sądzę też, iż taka specyfika może kogoś przyciągnąć. Książkę tę polecam fanom innych publikacji autorki, tej serii, fantastyki i ogólnie baśniowych historii. Uważam, że warto sięgnąć po tę pozycję.

Dziewczyna zamknęła oczy. Łza spadła na ziemię jak kropla wody, lśniąc, złociście w świetle słońca. Po chwili w tym miejscu pozostała tylko sterta rzecznych kamieni wygładzonych przez rwącą wodę.”


Moja ocena 7/10


Tytuł: Królestwo łabędzi
Seria: Poza czasem
Autor: Zoe Marriott
Ilość stron: 264
Wydawca: Egmont
Data premiery: 2013-03-06



O autorce:

Zoe Marriott mieszka w północno-wschodnim Lincolnshire z dwoma kotami, Echo i Hero, oraz psem Finnem. „Królestwo łabędzi” to jej debiutancka powieść, która zdobyła USBBY Outstanding International Book Award. Autorka została także nagrodzona prestiżową Sasakawa Prize za książkę „Cienie na ksiązycu”, której polskie wydanie ukazało się w serii „Poza czasem” w 2012 roku.



Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Egmont, za co serdecznie dziękuję ^^


środa, 15 maja 2013

Wybraniec - Marie Lu



„Nowe spojrzenie na świat”


June uratowała Daya, jednak ten nie czuje się najlepiej. Choć takie stwierdzenie byłoby jedynie niedopowiedzeniem, gdyż ma on spore problemy. To, jak i chęć uratowania jego brata – Edena – skutkuje dołączeniem się dwójki niesamowitych nastolatków do Patriotów. W tym samym czasie stary Elektor umiera, a jego miejsce zajmuje syn zmarłego, Anden. Ma on inne podejście i ambicje niż ojciec, jest w końcu inną osobą. Niemniej jednak, panujący system już chyli się ku upadkowi, a nowy przywódca nie jest zbyt dobrze odbierany ani wśród prostego społeczeństwa, ani Senatu. Nie wiadomo, jaką rolę przyjdzie mu odegrać. Ale niestety zanim mężczyzna mógłby przyzwyczaić się do sprawowanego urzędu, zostaje zaplanowany na niego atak. Zamach ze strony Patriotów, którego ostateczną wykonawczynią ma być June. Razor, przywódca Patriotów, tak postanowił, uważa, że jedynie krwawa rewolucja może polepszyć życie w Republice. Zbliża się czas podjęcia ważnych dla całego kraju decyzji, decyzji dwójki nastolatków, które mogą zaważyć o wszystkim.

Zabicie człowieka, który stoi na czele całego systemu, wydaje się niewielką ceną w zamian za wywołanie rewolucji, nie sądzisz?”

To już drugi tom tej powieści, a bohaterowie się na szczęście zmienili. Rozwinęli się. Day nie jest już taki wspaniały i wyidealizowany, mimo że nadal jest tego bliski. Niemniej jednak widać w nim żywego, realnego człowieka. Zaczyna też dostrzegać, iż Republika to nie samo zło. Również June jest ciekawą postacią. Mimo to jest u nich kilka „ale”, szczególnie u tej drugiej, która to szczyciła się nieprzeciętnymi umiejętnościami kalkulacyjnymi, liczyła czas, była niezwykłym strategiem itp. Gdy już przejrzała na oczy, stała się, co tu dużo mówić, niesamowita. I powiem szczerze, że trochę mnie to irytowało. Choć jej zdolność dedukcji była nieprzeciętna i bardzo przydatna. Ogółem ci bohaterowie są dobrze wykreowani, interesujący i dość autentyczni, mimo że tak uzdolnieni. Lecz tym, co najbardziej mi nie odpowiadało, był ich wiek. Oni nie zachowywali się jak nastolatkowie. Naturalnie, wychowanie i przeżycia zmieniły ich, aczkolwiek bez przesady. Czasami miałam wrażenie, że, owszem, czytam o tak młodych ludziach, niestety ono niekiedy zwyczajnie znikało.

Co do postaci drugoplanowych, to niektóre wybiły się i otrzymały odrobinę należytej uwagi. Mowa tutaj o Andenie i Tess, którzy zaczęli coś znaczyć dla tej historii. Niestety jak dla mnie w niepozytywnym sensie. Otóż ma to związek z relacjami między postaciami. Już w pierwszym tomie wątek miłosny pozostawiał wiele do życzenia, natomiast teraz zwyczajnie mnie denerwował. Mamy do czynienia z podwójnym trójkątem - i June, i Day zmagają się z rozterkami o podłożu czysto emocjonalnym. Szczególnie nie pasowało mi to u Tess, która była jeszcze młodsza od nich, a nagle poczuła wielką miłość i pożądała swego starego przyjaciela. Takie komplikacje były niepotrzebnym dodatkiem, który ostatnio niestety często przewija się przez literaturę młodzieżową. Może gdyby było to dobrze rozegrane, nie raziłoby tak, niemniej jednak w tej historii ten wątek nie odpowiadał mi ani trochę.

Day, ów chłopiec z ulicy, którego całym bogactwem było brudne ubranie i szczerość w oczach, zawładnął moim sercem. Jest najpiękniejszy na świecie, zarówno ciałem jak i duszą. Jest srebrnym błyskiem w świecie ciemności. Jest moim światłem.”

Sama fabuła jest ogólnie ciekawa, jednak jeden wątek, mianowicie ten o planie zlikwidowania nowego Elektora, dłużył się niemiłosiernie. Niestety w tej powieści wiele się nie dzieje, a akcja przyspiesza dopiero po jakiś dwóch trzecich książki. Pozycja ta napisana jest w narracji pierwszoosobowej z perspektywy Daya i June (zmienia się to co rozdział). Zaczynam zastanawiać się nad tym wyborem. Najczęściej dzięki takiemu przedstawieniu faktów, łatwiej wczuć się w rolę bohatera, a autor może dogłębnie przedstawiać, targające daną postacią emocje. Aczkolwiek nie dotyczy to „Wybrańca”. Nie utożsamiłam się z żadną z tej dwójki, co więcej, miałam wrażenie, iż każde z nich (a szczególnie June) przedstawia suche fakty, rzadko zabarwione emocjonalnie. Powiem prosto, że nie przeżywałam tej książki. Czytałam ją tak po prostu, choć nie cały czas, tak jak i wszystko, i to zmieniło się pod koniec. Lecz mimo takiego przebiegu akcji, za plus można uznać świat przedstawiony, ponieważ w końcu dostajemy trochę informacji o Koloniach. Przestają być takie tajemnicze, dowiadujemy się co nieco, o panującej tam sytuacji i akurat w tej kwestii jestem usatysfakcjonowana.

Muszę przyznać, że podchodziłam do tej powieści z niepewnością. Pierwszy tom miło mnie zaskoczył, a recenzje innych czytelników były pochlebne, więc co było nie tak? Jedynie to, że drugie części trylogii przeważnie są najgorsze, wydają się być takimi zapchajdziurami. Niestety moje obawy były poniekąd słuszne. W ogólnym rozrachunku wychodzi na to, iż autorka dopracowała w tej części świat przedstawiony i charaktery bohaterów, niemniej jednak te nie były do końca dostosowane do ich wieku. Na dodatek sama akcja przyspiesza dopiero pod koniec, kiedy po dwóch trzecich powieści człowiek jest już zanudzony. Ogólnie ta pierwsza, słabsza część „Wybrańca” stoi na średnim poziomie, właśnie akacja tam kuleje, aczkolwiek ta końcówka książki nastawiła mnie niezwykle pozytywnie. Nagle zaczęłam się przejmować tym, co przeżywają postacie, zaczęło się coś dziać, a na dodatek zostałam nieźle zaskoczona! I właśnie przez te zwieńczenie powieści mam ochotę na zapoznanie się z ostatnim tomem tej trylogii. Drugą część serii raczej polecam. Sięgnąć po nią powinni ci, którzy czytali pierwszą, lecz proponuję podejść do niej z dystansem i nie zrażać się na samym początku. Sądzę, że warto mimo wszystko poznać dalsze losy Daya i June.


Przecież gardzę Republiką, prawda? Chcę, by upadła, no nie? Sęk w tym, że dopiero teraz widzę pewną różnicę – nienawidzę praw, które rządzą Republiką, ale sam kraj kocham. Kocham tych ludzi.”


Moja ocena 6/10


Tytuł: Wybraniec
Seria: Legenda
Autor: Marie Lu
Ilość stron: 368
Wydawca: Zielona Sowa
Data premiery: 2013-03-05



O autorce:
Marie Lu – niegdyś dyrektor artystyczny firmy zajmującej się tworzeniem gier komputerowych „Online Alchemy”, właścicielka marki „Fuzz Academy”, obecnie autorka dystopijnych powieści. Powieść „Rebeliant” – pierwszy tom trylogii – Marie Lu napisała pod wpływem Wiktora Hugo. Pewnego dnia, oglądając ekranizację „Nędzników”, zaczęła zastanawiać się nad relacją między znanym kryminalistą, a detektywem. W ten sposób narodziła się June i Day oraz ich historia oparta na tej relacji.




Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Zielona Sowa, za co serdecznie dziękuję ^^


niedziela, 12 maja 2013

Dni krwi i światła gwiazd - Laini Taylor



"Powstaliśmy. Wasza kolej na śmierć."

"Dni krwi i światła gwiazd" są kontynuacją "Córki dymu i kości", opowiadającej historię niebieskowłosej dziewczyny, Karou. Lecz w drugiej części serii nie rozpoczynamy swej przygody od tej bohaterki. Nie. Najpierw poznajmy sytuację i uczucia Akivy, kilku chimer oraz Mika i Zuze. Nie można zapomnieć też o tym, że wojna między chimerami i aniołami już się skończyła. Ci pierwsi zostali wymordowani, a przynajmniej tak się wszystkim wydawało. Okazuje się, że to jednak jeszcze nie koniec ich rasy, jak i nie koniec mordów. Są buntownicy, zaś po przeciwnej stronie stoją armie aniołów. Większość z nich pragnie dalszego przelewu krwi, choć naturalnie nie wszyscy. Akiva, dawny kochanek Karou, nie chce go i będzie próbował zmienić bieg tej wojny. Tymczasem nikt nie wie, gdzie jest niebieskowłosa. Jej przyjaciele to przeżywają, Zuze zasypuje ją mailami, zaś zakochany Akiva obwinia siebie. Walka nadal trwa i mimo że wydawało się, iż chimery już prawie zniknęły, one nie mają zamiaru tak szybko się poddać.

"Żyj w świecie, jaki stworzyłeś, mówił sobie w myślach, budząc się co rano. Nie zasługujesz na odpoczynek."



Cała recenzja na: 

czwartek, 9 maja 2013

Fairy Tail - animcowo #5




Fabuła 8/10
Grafika 7/10
Muzyka 10/10
Postaci 10/10

Ogólne wrażenie 10/10


Fairy Tail opowiada historię magów pewnej gildii. W pierwszym odcinku poznajemy Lucy, która na razie wędruje, chcąc dostać się do swojej wymarzonej gildii. Tak, naturalnie, chodzi tu o tytułowe Fairy Tail. Czystym zbiegiem okoliczności natyka się na człowieka, udającego Salamandra (sławnego maga), który obiecuje spełnić jej największe pragnienie. Aczkolwiek wszystko wychodzi na jaw, kiedy prawdziwy Salamader, Natsu Dragneel, ratuje naszą bohaterkę z opresji, odwdzięczając jej się tym samym za postawienie mu obiadu. Choć jego prawdziwy powód był nieco inny, to tak też można powiedzieć. Niestety w trakcie tego wszystkiego wywiązuje się ciekawa walka, w której chłopak przedobrza, niszcząc praktycznie cały port. Uciekając, proponuje nowo poznanej znajomej, wstąpienie do jego gildii. I właśnie tak wszystko się zaczyna. Może wydawać się to trochę naciągane, niemniej jednak taki wstęp do historii idealnie ukazuje humorystyczny ton, w którym jest utrzymana ta seria.

Na początku warto zająć się, według mnie, największym plusem tej produkcji, którym są naturalnie bohaterowie! Są oni niezwykle zróżnicowani i barwni, zwyczajnie nie da się ich nie polubić. Na dodatek występuje ich cała masa, w końcu gildia nie liczy jakiś tam kilkunastu członków. Oczywiście bardziej skupiamy się właśnie na takiej garstce, zaś na pierwszy plan wysuwają się Natsu i Lucy, którym często towarzyszą jeszcze Gray i Erza. Nie można także zapomnieć o Happym, wiernym towarzyszu Natsu. Bardzo spodobało mi się, że wielu postaciom poświęcamy więcej uwagi, na dodatek każdy z nich nie tylko jest, ale i ma jakąś swoją historię. Mimo że Fairy Tail jest bardzo żywiołową gildią, to nie ma tam osób, które ciagle miały różowo w życiu i nie wiedzą czym jest cierpienie. Lecz mimo to uśmiechają się co dzień i żyją w pełni. Ważne jest też to, że sylwetki nie tylko tych pozytywnych bohaterów (którzy wcale nie ograniczają się do członków tej gidii), ale również negatywnych, są dobrze rozwinięte i wyraźnie zarysowane.

Na pierwszy ogień wezmę Natsu Dragneela, mojego ulubionego bohatera. Jest to lekko (bardzo) roztrzepany chłopiec, który nie grzeszy inteligencją, woli działać niż myśleć, a jednak ważne dla niego jest dobro innych. Na dodatek niekiedy zastanawia swymi pomysłami, które wcale nie są takie głupie, także nie można również powiedzieć by był całkowitym idiotą. Co najwyżej, że jest szalony. Najważniejszym w jego życiu są jego przyjaciele, gildia. Nie potrafi patrzeć na łzy swoich bliskich, jak i nie puści nikomu płazem zniewagi swojej rodziny. Mimo swej beztroski jest niezwykle silny, a swą moc wykorzystuje do pomocy i ochrony innych. Był wychowywany przez smoka i przez to włada magią Smoczych Zabójców, niezwykle starą i bardzo rzadko spotykaną. Nigdy nie rozstaje się też ze swoim szalikiem, który dostał od swego rodzica Igneela. Przy okazji niego, nie wolno nie wspomnieć o Happym, jego najlepszym przyjacielu i partnerze. Happy jest niebieskim, latającym, gadającym kotem, który wykluł się z jajka i od zawsze przebywał ze swym różowowłosym przyjacielem. Jest niezwykle pozytywną postacią, sprawia, że jak tylko się go widzi, uśmiech wstępuje sam na twarz. Imię całkowicie do niego pasuje. Zawsze chętnie skomentuje jakąś sytuację, a jego kwestie są zazwyczaj bardzo zabawne. Lecz mimo swoich niewielkich rozmiarów i mocy, jest również waleczny i nie opuszcza przyjaciół. Nawet jemu pisane jest doświadczyć pewnych dramatów.

Dalej, należałoby powiedzieć coś o Lucy Heartfilii, głównej bohaterce serii. Jest ona chyba najbardziej rozważną osobą z gildii. Mimo że dołączyła dość późno (niektórzy byli tam od dziecka), to została bardzo przyjaźnie przyjęta i szybko się zaaklimatyzowała, szczególnie za sprawą różowowłosego chłopca, który nie tylko ją tam wprowadził, ale również stał się dla niej najlepszym przyjacielem. Jest inteligentna, pisze własną powieść, której nie chce nikomu pokazać i jak każdy skrywa pewien sekret. Jest jedyną osobą oprócz Erzy, która potrafi zapanować nad temperamentem Natsu, co świadczy o tym, jak się do siebie zbliżyli... i jak potrafi gromić wzrokiem. Ponadto jest śliczna, ma zgrabną sylwetkę i wielki biust, co jest częstym tematem gagów tego anime. Jednak nie można powiedzieć, że jest przy tym słaba, mimo iż na taką sama siebie próbuje kreować. Gdy przyjdzie co do czego, potrafi pokazać swoją moc, mimo że, jak dla mnie, nadal nie została ona całkowicie wykorzystana. Lucy jest jedną z tych milszych i spokojniejszych bohaterek.

Nie będę naturalnie wypisywać tutaj wszystkich, znaczących postaci, a jest ich wiele i większość z nich wzbudza sympatię. Lecz niektóre byłyby spoilerami, inne zbytnio zwiększyłyby objętość tej opinii. Dlatego wspomnę jeszcze jedynie o dwójce bohaterów. Oczywiście, mówię tu o Erzie, najsilniejszej kobiecie magu w Fairy Tail, która doprowadzi każdego do porządku. Zwana jest również Tytanią, w życiu przeżyła niejedno i ciągle chodzi w swojej zbroi. Cechuje ja miłość do ciasta, niezwykła moc i czerwone włosy. Jednak mimo że często wydaje się władcza, to troszczy się o przyjaciół i niekiedy potrafi wykazać się łagodnością. Ona także ma swoją tragiczną przeszłość, jak i humorystyczne odchyły. Ponadto ciągle pokazywany jest również Gray, mag lodu. Ciągle kłóci się i bije z Natsu, więc jak widać nie tylko ich żywioły są przeciwstawne. Jest on bardziej wyrachowany, niemniej jednak również nie do końca rozgarnięty. Jego cechą charakterystyczną jest to, że ciągle się rozbiera. To jest taki nawyk z dzieciństwa, chłopak nawet nie zauważa, kiedy zostaje w samych gaciach. Jest potężny, daje nawet sobie radę w bijatykach z Natsu, którego tak naprawdę jest bliskim przyjacielem.

Przez Fairy Tail przewija się tylu wspaniałych bohaterów, że aż żal o nich nie wspomnieć, lecz teraz przejdę do kolejnego elementu, czyli fabuły. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest ciekawa i mnie porwała. Zmagania magów są interesujące i nieprzewidywalne, mimo że pewne schematy i tutaj się wkradają. Od samego początku akcja mknie w zastraszającym tempie. Przeciwnicy mogą nawet powiedzieć, że w zbyt szybkim, ponieważ za wiele rzeczy upchniętych jest w jednym odcinku. Istnieje taka możliwość, jednak ja w trakcie oglądania wszystkich 175 tego nie zauważyłam. Aczkolwiek zauważyć można, że wraz z kolejnymi sagami, akcja staje się bardziej rozwlekła, a to za sprawą doganiania mangi. Ogólnie w serii pojawia się wiele wątków, choć w tle również ciągle bardzo powoli rozwija się jeden inny (o smokach). Z czasem zaczynają się też pojawiać tzw. zapychacze. Jednak muszę przyznać, iż nawet cała seria fillerów, która się pojawiła, zaciekawiła mnie jak każda inna saga i dobrze wpasowała między poszczególne wydarzenia. W tej produkcji nie można narzekać na nudę, w niej zawsze coś się dzieje.

Jednak jak wspominałam są i minusy, którymi jest popadanie w schematyczność. Niestety wpisać w to można pewną kwestię, którą są walki Natsu. Dziwnym trafem to zawsze on walczy z tymi najsilniejszymi i najgorszymi przeciwnikami. Inni torują mu drogę i pokonują jego towarzyszy. Teoretycznie Natsu nie jest najsilniejszy z gildii i dostaje baty od kilku postaci (jest ich niewiele, ale są), m.in. Erzy, która mimo to ciągle podkreśla, iż może on być potężniejszy od niej. Kolejnym dziwnym elementem jest to, że jakoś przez pierwszą połowę walki przegrywa i nagle w pewnym momencie się budzi, wspominając swoich przyjaciół, czy też pożerając ogień (którym jako Ognisty Smoczy Zabójca się żywi). Jest to nieodłączną częścią tej serii i wytrawnych odbiorców może to nie zachwycić, lecz ja przyznam, iż jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało i ciągle kibicowałam magowi ognia. Choć to nie zmienia naturalnie faktu, że warto o tym wspomnieć i jest to problem rzeczywisty.

Niektórzy będą również narzekać na cenzurę walk. Krwi w tym anime nie uświadczysz, a zbyt małe obrażenia przy wielkich eksplozjach są wręcz absurdalne, tak samo jak często wygląd postaci po stoczonych bitwach. Niestety tak postanowiono ze względu na docelową grupę odbiorców. Przez to bitwy tracą na swej spektakularności. Lecz co dziwne, na tym polu cenzura obowiązuje, a już obfite biusty bohaterek i różne sugestie są częstym elementem, wykorzystywanym w różnego rodzaju gagach. Jednak jeszcze co do walk, to mnie się one podobały. Były mimo wszystko ciekawie przedstawione. Ponadto tutaj pozostawało duże pole do popisu. W końcu każdy mag władała inną mocą, Smoczy Zabójcy, Magowie Gwiezdnych Duchów, Magowie Lodu, czy też ci używający podmiany. Każda magia kryje w sobie piękno i urzeka, a jej różnorodność jest naprawdę wielkim plusem tej serii.

Mówiąc o tej produkcji, nie można także zapomnieć u humorze, którego jest co niemiara. Każdy odcinek obfituje w zabawne sceny, dialogi, a to za sprawą właśnie wspaniałych bohaterów. Co najlepsze nawet w chwilach napięcia, gdy widz już wdaje się w klimat, mogą nagle wyskoczyć z jakiś śmiesznym gagiem. Dodatkowo można wspomnieć o wątkach romantycznych, których nie ma za wiele, a jeżeli już się pojawiają, to nie są poważne... jedynie wprowadzają jeszcze więcej zamętu i komizmu. Ogółem seria ta jest jak najbardziej komedią. Dobrze bawiłam się w trakcie jej oglądania, to ona zawsze poprawiała mi humor i doprowadzała do gromkiego śmiechu. Lecz muszę przyznać, że to nie wszystko. W niektórych momentach Fairy tail było też wzruszające, a jako że przywiązałam się do postaci, to przeżywałam całym sercem ich przygody. Ta produkcja wywołała u mnie wiele emocji, w większości pozytywnych, jak radość, choć trafiały się i dołujące, i przejmujące fragmenty. Jestem pod wrażeniem, że i jedno, i drugie występuje w tej serii.

Teraz przejdę chyba do najmniej przyjemnej części, a mianowicie grafiki. Pierwszym słabym elementem jest ta cenzura, zero krwi, zbyt łagodne ukazanie niektórych sytuacji. Dalej dochodzą nam, nieskupiające się na szczegółach, tła, które nie są tu minusem, lecz też nie mają czym zachwycać. Natomiast projekt postaci również jest dość prosty i utrzymany w specyficznym stylu. Osobiście taka kreska spodobała mi się i nie miałam z nią żadnych problemów. Jednak prawdą jest, że niekiedy animacje są nierówne i słabo wykonane, dlatego też ta część jest słabszą stroną te serii. Aczkolwiek mimo to bardzo podoba mi się wykorzystanie wielu kolorów. Seria staje się dzięki temu barwna, co niezwykle pasuje do magów Fairy tail. Różnokolorowe włosy, najczęściej jasne i barwne tła, mimo uproszczenia, cieszą i wprawiają w lepszy nastrój.

Gdzie animacja zaś kuleje, tam muzyka podciąga poziom! Muszę przyznać, że na ścieżkę dźwiękową zazwyczaj nie zwracam uwagi, lecz w tym przypadku było inaczej. Dynamiczne, żywe piosenki mogą odwrócić trochę uwagę od grafiki i wprowadzić odpowiedni klimat. Soundtrack jest nie tylko świetnie dobrany, ale sam w sobie jest dobry. Również większość openingów i endingów przypadła mi do gustu, te pierwsze są raczej energiczne, te drugie zaś spokojniejsze i bardziej nastrojowo, aż miło się ich słuchało.

Fairy tail, o czym nie można zapomnieć, jest pełne fanserwisu. Tego nikt nie ukryje, jednak nie przeszkadzało mi to, bo seria jest naprawdę śmieszna. Poza tym wszystkie walki, wszystkie poświęcenia były w imię przyjaźni, miłości. Jak zawsze są tutaj najważniejsi bliscy. Również cieszenie się z życia, które dało nam w kość, jest godne pochwały. Ogólnie pokochałam te anime całą sobą, jest ono moim ulubionym i zapewne na razie się to nie zmieni. Zauroczyło mnie w szczególności swoimi żywymi, różnorodnymi i niesamowitymi postaciami, które skradły me serce i nie chcą go oddać. Gdy dowiedziałam się, że po 175 odcinku wstrzymują emisję, lekko mówiąc, zbyt szczęśliwa nie byłam. Szczególnie że anime zatrzymało się w połowie sagi na bardzo ciekawych wydarzeniach! Niemniej jednak na szczęście pozostaje manga, którą to anime dokładnie odwzorowuje. Nie ma między nimi zbytnich różnic, trudno się ich dopatrzyć i jest to również plus, bo historia Mashimy zwyczajnie porywa i nie trzeba jej zmieniać. Tak więc polecam tę produkcję wszystkim fanom komedii, przygód, fantasy, tego wszystkiego! Naprawdę warto obejrzeć, spędzić swoje chwile z tymi postaciami... szczególnie z moim ukochanym Natsu (nie mogłam się powstrzymać przed dodaniem tego)!



Rodzaj serii: seria TV
Rok wydania: 2009
Czas trwania: 175x24 min
Gatunki: Komedia, Fantasy, Przygoda

Studio: A-1 Pictures, Satelight
Autor: Hiro Mashima
Projekt: Hiroyuki Taiga, Midori Yamamoto, Yoshinori Iwanaga
Reżyser: Shinji Ishihira
Scenariusz: Masashi Sogo
Muzyka: Yasuharu Takanashi

sobota, 4 maja 2013

Przysięga - Kimberly Derting


"Przysięgam, że będziesz bezpieczna."


Ludania jest brutalnym krajem z surowymi zasadami, które muszą być bezwzględnie przestrzegane. W tym podzielonym społeczeństwie każda klasa porozumiewa się w innym języku. Jest też jeden wspólny dla wszystkich, używany najczęściej w przypadku handlu czy w restauracjach. Ludzie używają go jak najrzadziej, a między sobą porozumiewają się w mowie swojego stanu. Sama klasowość pogłębiana jest tym, że gdy ktoś z wyższej warstwy społecznej używa swojego języka, to należy opuścić głowę, nie wychylać się. Naturalnie słowa te i tak powinny pozostać niezrozumiałe, niemniej jednak spojrzenie wtedy tej osobie w oczy byłoby równe wyrokowi śmierci. Królowa jest bezlitosna, każdy, nawet najmniejszy sprzeciw wobec niej, kończy się straceniem. Zdaje sobie ona też doskonale sprawę z działalności rebeliantów, której próbuje zapobiec. Aczkolwiek większość mieszkańców żyje własnym życiem na jej zasadach, starając nie rzucać się w oczy. Jedną z takich osób jest Charlaina, siedemnastolatka z klasy kupieckiej, która na pozór wydaje się zwyczajna, lecz chowa przed wszystkimi sekret. Posiada moc, dzięki której rozumie wszystkie języki. Wie, gdy ci z wyższych sfer się z niej nabijają, i nie może nic na to poradzić. Na co dzień spotyka się z różnymi sposobami porozumiewania się, lecz pewnego dnia trafia na chłopca posługującego się nieznaną jej mową, której jeszcze nigdy nie słyszała. Dziewczyna naturalnie pojmuje wszystko, choć nie wie, kim on jest i cóż takiego w sobie kryje. Wszystko się pogarsza, kiedy Charlie dowiaduje się, że ten młodzieniec zna jej największą tajemnicę.

"Czasami ludzi należało bać się bardziej niż broni. Ludzie, zwłaszcza w trakcie wojny, potrafili być brutalni, okrutni, bezwzględni."



Cała recenzja na: 


 

czwartek, 2 maja 2013

Requiem - Lauren Oliver



Musisz ranić albo zostaniesz zraniony.”


Wszystko zmierza ku końcowi. Rewolucjoniści wzrastają w siłę, przygotowują się to walki. Natomiast AWD w końcu decyduje się na ataki na Głuszę. Wojna jest bardzo bliska i obie strony o tym wiedzą. Lena, jako członkini ruchu oporu, ma wiele wspólnego z tym konfliktem i nie zamierza siedzieć z założonymi rękoma. Jednak to nie jest jedyne jej zmartwienie, gdyż dziewczyna w tym samym czasie zmaga się ze swoimi uczuciami. Jest rozdarta pomiędzy Aleksem i Julianem, nie wie, co robić, walczy o swoje życie. Porzuciła już przeszłość dawno temu, jest kimś zupełnie innym, a jej myśli z pewnością nie zaprząta już była najlepsza przyjaciółka z czasów szkolnych. Niestety Hana nie może powiedzieć tego samego o sobie. Owszem, została wyleczona, żyje w luksusie, na który wielu nie stać, została sparowana z przyszłym burmistrzem i ma zapewnione dostatnie życie. Wydawać by się mogło, że to wspaniała perspektywa na przyszłość. Lecz to nie jest cała prawda. Z Fredem, swoim narzeczonym, wcale nie jest tak bezpieczna, jak jej się wydawało na początku. Również w jej umyśle ciągle pozostaje stara przyjaźń i poczucie winy. Choć także strach zagnieździł się w jej sercu, strach przed tym, że jej zabieg nie podział. Dziewczyny mają przed sobą jeszcze sporo decyzji, na dodatek nie wiedzą, iż ich drogi niedługo znowu się skrzyżują...

Nie przestaje mnie zdumiewać, że ludzie są nowi każdego dnia. Że nigdy nie są tacy sami. Trzeba ich ciągle wymyślać. Zresztą oni też muszą ciągle wymyślać samych siebie.”

Łatwo dostrzec zmiany, jakie zaszły w bohaterach. Najważniejsze chyba w Hanie i Lenie, z których perspektywy poznajemy tę historię. Już nie są, jak w pierwszej części, dziewczynami, które myślą o szaleństwach czy też o tym, jak się nie wyróżniać. Już nie są w szkole, nie są razem, przeżyły niejedno. Stały się kobietami. I to silnymi, o tym nie można zapomnieć. Hana, mimo iż wybrała życie według prawa przy boku Freda, nie ma łatwo. Nie poddaje się i widać, iż nie stała się takim zombie, jak reszta społeczeństwa. W Lenie natomiast zaszła diametralna przemiana, gdyż porzuciła ona starą siebie, strachliwą, nieśmiałą i niewychylającą się, która np. uciekłaby, widząc niedźwiedzia. Teraz jest inna, silna, bierze sprawy w swoje ręce i podejmuje ryzyko. Wie, że musi ranić, by sama nie została zraniona. Obie one dostały od życia w kość i właśnie to przeobraziło całkowicie ich charakter. Naturalnie nie tylko je to spotkało. Aleks, który zobaczył, jak Lena jest szczęśliwa z innym, po tym jak on musiał znieść tyle cierpienia... już nie jest sobą. Nie uśmiecha się, jest oschły, oziębły. Także Julian przystosowuje się do życia w dziczy. Ogólna kreacja bohaterów jest, jak dla mnie, wspaniała. Sylwetki postaci są wyraźnie zarysowane, ich przeszłość ma oddanie w teraźniejszości. Są realistyczne i naturalne, wnoszą wiele emocji.

Jak już wspominałam, książka napisana jest z dwóch perspektyw: Hany i Leny. Autorka nadal pisze w narracji pierwszoosobowej i trochę trudno było mi tak balansować pomiędzy tymi dwiema postaciami, mimo ich różnic. Pierwsze zdania każdego rozdziału trochę wybijały mnie z rytmu, musiałam się przyzwyczajać. Niemniej jednak takie przedstawienie historii było ciekawym zabiegiem. W ten sposób Lauren Oliver zestawiła ze sobą dwie rzeczywistości: Głuszę, świat uczuć i emocji, gdzie ludzie byli wolni, mieli prawo kochać, oraz świat oddzielony od tego grubym murem, w którym społeczeństwo poddawane było zabiegowi, uleczającemu ze wszelkich uczuć, gdzie miłość uznawana była za chorobę. Autorka świetnie to wszystko przedstawiła, a ten kontrast pokazał czytelnikowi jeszcze bardziej, jak wyglądała sytuacja w tych realiach. Na dodatek mieliśmy szansę poznać dwa punkty widzenia, co również było dobrym zagraniem. Także plastyczny styl pisania autorki wzmagał chęć czytania lektury. Pani Oliver tak mnie zaciekawiła, że nie mogłam oderwać się od tej pozycji i praktycznie ją połknęłam.

Może jednak szczęście wcale nie tkwi w wyborze. Może leży ono w iluzji, w udawaniu, że gdziekolwiek skończyliśmy, tam właśnie chcieliśmy być przez cały czas.”

Sama fabuła powieści potrafi podołać oczekiwaniom. Jedynie na początku jest spokojniej, można się trochę nudzić, lecz niedługo potem czytelnik zostaje wciągnięty do świata wykreowanego przez autorkę. Zauważyłam, iż akcja idzie ciągle tym samym rytmem, cały czas coś się dzieje, owszem, ale nie jesteśmy zalewani falą wydarzeń. Niemniej jednak to się zmienia jakieś kilkadziesiąt stron przed końcem. Nagle akcja niewyobrażalnie przyspiesza, co okazało się być dla mnie niemałym zaskoczeniem. Zostajemy wyrwani z rytmu, nie wiadomo kiedy wszystko się zaczyna i kończy. Możliwe, że w ten sposób lepiej została ukazana sytuacja Leny, która również nie spodziewała się, iż z dnia na dzień nagle wszystko się zmieni, po rutynie jej życia. Osobiście nie przeszkadzało mi to, a jedynie zdziwiło, sprawiło, że trudniej było mi pożegnać się z tą pozycją. W ten sposób dochodzę również do jeszcze jednego ważnego aspektu, mianowicie do zakończenia. Nie wyjaśniało ono za wiele, tak naprawdę wszystko pozostało jedną wielką niewiadomą. Brakowało mi czegoś w rodzaju epilogu, który wyjaśniałby sprawę. A tu nic, wszystko szybko się zaczęło, szybko skończyło, choć to dopiero nowy początek. Tak naprawdę pozostaje tu otwarta furtka, choć historia jest już zakończona, co wydało mi się dość dziwne. Taki brak swoistego zakończenia trochę mi doskwierał.

„Requiem” miało być finałem tej trylogii, a tak naprawdę nic do końca nie zamknęło. I mimo iż samo zakończenie mi się podobało, to te niedopowiedzenia trochę mnie drażniły. Ponadto jest jeszcze jedna rzecz, która mi się nie spodobała, lecz nie będę się o niej dużo rozpisywać. Był nią trójkąt miłosny. Lena, Alex i Julian... tak, relacje między tą trójką były skomplikowane. Bardzo nie lubię, gdy sprawy przyjmują taki obrót i to był, jak dla mnie, największy minus tej powieści. Szczególnie że w tej historii, jak na ironię, było najmniej uczuć, najmniej miłości. Lena z nikim nie była już tak blisko, odpychała Juliana, zaś Alex oddalał się od niej. Miała rozterki... to nie za bardzo pasowało mi do tej lektury. Aczkolwiek poza tym uważam, że książka ta jest dobra i warto ją przeczytać. Jest realnie przedstawiona i wciągająca, choć niestety stoi już o poziom niżej od pierwszego tomu. Polecam ją naturalnie wszystkim, którzy czytali dwie poprzednie części, w końcu nie należy tak urywać serii, na dodatek warto zapoznać się z dalszymi losami postaci. Tych, którzy jeszcze nie czytali nawet „Delirium”, zachęcam do nadrobienia tych zaległości. Cała seria, mimo iż przejawia charakter spadkowy, jest godna polecenia i nie powinno się przejść obok niej obojętnie.


Tu jednak nie chodzi o wiedzę, ale po prostu o to, by iść na przód. Wyleczeni chcą wiedzieć. My zaś wybraliśmy wiarę.”


Moja ocena 7/10


Tytuł: Requiem
Autor: Lauren Oliver
Ilość stron: 393
Wydawca: Otwarte
Data premiery: 2013-03-20




O autorce:
Ukończyła filozofię i literaturę na uniwersytecie w Chicago, potem przeprowadziła się do Nowego Jorku. Mieszka na Brooklynie, pisze wszędzie, ciągle i na wszystkim: i na notebooku, i na serwetkach. Poza tym uwielbia gotować, jest uzależniona od kawy i dodaje keczup do wszystkiego, nawet do kanapek z pomidorem. Jej literacki debiut „7 razy dziś” stał się międzynarodowym bestsellerem i został przetłumaczony na 21 języków.


I jeszcze taki cytacik <3


- Oko za oko.
- I cały świat oślepnie – dodaje cicho Coral.”



 Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Otwarte, za co serdecznie dziękuję ^^


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...