środa, 30 kwietnia 2014

Zapowiedź: Wina Gwen Frost


Premiera: 9 maja 2014 r.

Tytuł: Wina Gwen Frost
Autor: Jennifer Estep
Ilość stron: 344
Wydawnictwo: Dreams


Czwarta część serii Akademia Mitu.
Przed moimi oczyma mignęła twarz – najpotworniejsza, jaką kiedykolwiek ujrzałam. Mimo że ze wszystkich sił starałam się zapomnieć o tym, co się stało, widziałam go wszędzie. To był Loki – bóg złoczyńca, którego uwolniłam wbrew własnej woli. Powinnam była zgadnąć, że moja pierwsza prawdziwa randka z Loganem Quinnem zakończy się kompletną porażką. Gdybyśmy wpadli w zasadzkę żniwiarzy albo wdali się w jakąś przypadkową bójkę, byłabym mniej zaskoczona. Ale dać się aresztować podczas popijania kawy w modnej knajpie?Tego nie przewidziałam. Zostałam oskarżona o dobrowolne udzielenie pomocy żniwiarzom w uwolnieniu Lokiego z więzienia – a osobą, która prowadzi przeciw mnie rozprawę jest Linus Quinn, ojciec Logana. Najgorsze, że niemal wszyscy w akademii uważają mnie za winną tej zbrodni. Jeśli mam z tego wyjść cało i zdrowo, muszę się sama zatroszczyć o obronę…



http://dreamswydawnictwo.pl/zapowiedzi/wina-gwen-frost-akademia-mitu-iv,produkt117/

niedziela, 27 kwietnia 2014

Mroczne umysły - Alexandra Bracken



Nie bój się. Nie pozwól by to zauważyli.”


Większość z nas dobrze wspomina czasy wczesnego dzieciństwa, cieszy się wiekiem młodzieńczym i związaną z tym beztroską. Mamy przecież do tego pełne prawo i jest to całkowicie zrozumiałe. Niestety niektórzy nie mają takiego szczęścia. W książce „Mroczne umysły”, pierwszej części trylogii o tym samym tytule, nie za dobrze się dzieje. W Stanach Zjednoczonych, gdzie rozgrywają się wszystkie wydarzenia, panuje kryzys. Świat jest pogrążony w chaosie, a dzieci giną przez tajemniczą chorobę OMNI. Zaś ci młodzi, którzy to przeżyli, trafiają do ośrodków rehabilitacyjnych, stworzonych przez rząd. Jest to jednak tylko przykrywka. Tak naprawdę miejsca te są obozami, gdzie „leczeni” są więzieni, okrutnie traktowani i nieraz uważani jedynie za przedmiot eksperymentów. Są mrocznymi umysłami, czymś nienaturalnym, dziwnym i niepożądanym. Ci najniebezpieczniejsi znikają, zaś ci mniej groźni prowadzą życie, które wydaje im się być niekończącym się koszmarem.

Rozumiałam, co miała na myśli, i wiedziałam, że wypowiadała te słowa z troski o mnie, jednak po tym, jak moje życie zostało rozbite na tysiące kawałków, myśl, że mogłabym je rozbić na jeszcze mniejsze części, była nie do zniesienia.”

Ruby, główna bohaterka powieści, trafiła do obozu Thurmond w wieku zaledwie dziesięciu lat. Udało jej się oszukać personel i została zakwalifikowana jako Zielona, dzięki czemu udało jej się przeżyć tak długo. Warto tutaj wyjaśnić, że ludzie podzieleni są kolorami, ze względu na swoje zdolności. Najmniej niebezpieczni – Zieloni, wykazują się ponadprzeciętną inteligencją. Dalej są Niebiescy, którzy opanowali umiejętność telekinezy, Żółci, panujący nad elektrycznością, wzniecający pożary Czerwoni i na końcu: Pomarańczowi. Ci są najgorsi, potrafią wdzierać się do umysłów, czytać w myślach, wymazywać wspomnienia i zmuszać ludzi do strasznych rzeczy, jak na przykład do samobójstwa. Jak można się domyślić, szybko zniknęli z obozu, a słuch o nich zaginął. Byli po prostu zbyt niebezpieczni. Dlatego też Ruby nie wychyla się. Jest cicha, potulna, nie rzuca się w oczy. Wszystko to, ponieważ jest ostatnią z Pomarańczowych, a przynajmniej tak podejrzewa, a jeżeli prawda wyjdzie na jaw... dziewczyna będzie miała szanse na przetrwanie bliskie zeru.

Przyznam, że szybko przekonałam się do tej powieści. Pomogły mi w tym oczywiście nietuzinkowe postacie. Niektóre z nich pokochałam z całego serca, z napięciem wczytując się w ich dalsze losy. Już sama główna bohaterka, która początkowo jest cicha i się nie wychyla, szybko musi pokazać swoje inne oblicze. Jest całkiem bystra i ma silny instynkt przetrwania. Była prawdziwa - przeżywała niektóre rzeczy, niekiedy była irytująca, ale właśnie dzięki temu tak dobrze się o niej czytało. Poza tym w trakcie tej historii stawała się dojrzalsza i znacznie twardsza. Jej początkowy charakter był jedynie cieniem późniejszego wcielenia. Poza nią muszę wspomnieć jeszcze o postaciach, które mnie urzekły, czyli Liamie i Pulpecie. Pojawiają się oni dopiero później, niemniej nie da się patrzeć na ich losy obojętnie. Jestem pewna, że niejedna z osób chciałaby mieć w nich przyjaciół. Sama chętnie bym ich (i jeszcze Zu) kiedyś poznała. Ogólnie bohaterowie zostali świetnie wykreowani! Byli oni autentyczni, a zarazem całkiem zaradni i urzekający - tacy, których łatwo się nie zapomina i którzy zjednują sobie sympatię czytelników.

Nigdy go nie odzyskamy. Jednak w każdym zakończeniu kryje się początek czegoś nowego. To prawda, że często nie można odzyskać tego, co się kiedyś miało, ale można zamknąć ten rozdział i zacząć od nowa.”

Pozycja ta wciągnęła mnie jakoś po kilkudziesięciu stronach. Najpierw podchodziłam do niej z rezerwą... a następnie zwyczajnie przepadłam! Autorka sprawnie prowadzi swą opowieść i łączy poszczególne wątki. Wszystko ma tutaj sens i logiczny porządek, a jednak nadal potrafi zaskoczyć. Wciągnęłam się w tę historię niesamowicie i byłam zauroczona nie tylko jej całokształtem, ale też wszystkimi poszczególnymi scenami. Żadna z nich mnie nie odrzuciła i nie zirytowała. Nic z tych rzeczy. Byłam cały czas na tak i czułam, że ta powieść jest po prostu idealna dla mnie. Przeżywałam ją całą sobą i kibicowałam postaciom. Rzadko kiedy książka sprawia, że siedzę jak na szpilkach, wyczekując dalszego ciągu i nie panuję nad emocjami, a tutaj właśnie tak się stało. W trakcie lektury nie można narzekać na nudę, Alexandra Bracken świetnie wszystko nam opisuje w narracji pierwszoosobowej z punktu widzenia Ruby. Muszę jeszcze jedynie zaznaczyć, że autorka całkowicie skupia się na bohaterach i ich przeżyciach, traktując pobieżnie kwestie choroby OMNI czy też sytuacji państwa. Mnie to co prawda nie przeszkadzało (było to dla mnie wręcz plusem), niemniej wiem, że niektórym mogłoby zależeć na wyjaśnieniu tych kwestii.

„Mroczne umysły” mają w sobie jakąś dzikość, przedstawiają bunt dzieci, które nie chcą już być tak okrutnie traktowane. Opowiadają także o budowaniu wzajemnego zaufania (jak również innych relacji), poświęceniu, strachu przed byciem odrzuconym, dążeniu do wyznaczonego celu i pracy nad sobą. O tym jak człowiek się zmienia i udaje kogoś, kim tak naprawdę nie jest. Uważam, że zachowanie ludzi zostało tutaj po prostu genialnie oddane, a postacie są największym atutem tej powieści. Ogólnie książka ta mnie porwała i uwięziła w swojej rzeczywistości. W trakcie lektury przeżywałam całą gamę emocji, czytałam z zapartym tchem, czekając na rozwinięcie się tej historii. Stała się ona jedną z moich ulubionych, a ja wiem, że od teraz mogę sięgać bez zastanowienia po inne dzieła tej autorki. Czytając tę pozycję, miałam wrażenie pewnej więzi z autorką, która pisała wszystko tak, jak ja bym chciała, by to wyglądało. Jakby było to specjalnie dla mnie. Nawet zakończenie, które wcale nie było happy endem, było zwyczajnie idealne i mi zaimponowało. Chyba jeszcze nigdy nie zgadzałam się ze wszystkim, co napisała jakaś autorka (zarówno z tymi pozytywnymi, jak i negatywnymi wydarzeniami) - dlatego też jestem tak zauroczona tą powieścią. Polecam ją wszystkim fanom antyutopii, osobom, które szukają ciekawej akcji, wspaniałych bohaterów, emocji i prawdziwie wciągającej historii.


- Strasznie się ciebie boję, ale z zupełnie innych powodów.
- Jestem potworem. Jedną z nich.
- Nieprawda – zapewnił mnie. - Jesteś jedną z nas.”

Moja ocena 10/10



Tytuł: Mroczne umysły
Autor: Alexandra Bracken
Ilość stron: 456
Wydawca: Otwarte
Data premiery: 2014-04-02



O autorce:
Dwudziestokilkuletnia autorka książek, które okupowały listy bestselerów „New York Timesa”. Swoją pierwszą powieść, Brightly Woven (2010), napisała w prezencie urodzinowym dla przyjaciela. Alexandra pochodzi z Arizony, a mieszka w Nowym Jorku, gdzie oprócz pisania bestsellerów zajmuje się wydawaniem książek dla dzieci.




 Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Otwarte, za co serdecznie dziękuję!

http://otwarte.eu/

środa, 23 kwietnia 2014

Trzecie urodziny bloga!



23 kwietnia 2011 roku opublikowałam pierwszy post na tym blogu... i tak trwam te trzy latka! Co prawda regularność pisania recenzji się zmniejszyła, jednak brak czasu i nowe zainteresowania... no, cóż na to poradzić. Niemniej jednak nie poddałam się i nadal coś piszę, a dla mnie to już wielki sukces! ^^ 

Blogowaniu zawdzięczam wiele rzeczy i mogę to powiedzieć (czy tez napisać xd) z czystym sumieniem. Z pewnością pomaga mi się ono rozwijać w kierunku pisania, jak również zachęciło mnie do próbowania swoich sił we własnych opowiadaniach. Co ciekawe dzięki niemu zaczęłam także oglądać anime, a co za tym idzie – rysować w tejże konwencji. Teraz, jak na to patrzę, to zauważam, że wydarzenie to w pewien sposób ukierunkowało moje życie, przyszłe wybory i dobór nowych zainteresowań. Nie mogę też zapomnieć, że dzięki blogosferze poznałam wspaniałych ludzi! Na początku mojej przygody z pisaniem recenzji nie podejrzewałam, że tak ona na mnie wpłynie i przyniesie tyle korzyści... jednak teraz to wiem i sprawia mi to wiele radości ^^ 

Tym razem nie będę tworzyć długaśnego postu (jak rok temu), gdyż... a sama nie wiem. Tak po prostu. Kaprys. Zachcianka. Albo i lenistwo. Kto wie. No, ale i tak można poświęcić chwilę (krótką) statystykom. Chciałabym w tym miejscu od razu podziękować wszystkim odwiedzającym, ponieważ dzięki nim mam już prawie 150 tys. wyświetleń! *^* Jeżu, jak to możliwe, że doszłam do takiej liczby? Toż to wspaniałe! Na dodatek mam 424 obserwatorów, a ludki, czytające tego bloga, pozostawiły po sobie  ponad 5,6 tys. komentarzy. Ja naprawdę się dziwię, że odwiedzin mam coraz więcej, skoro postów publikuję coraz mniej... dziwna zależność, lecz i tak cieszy mnie ona niezmiernie! 

No, a tak poza tym chciałam też przeprosić, że zaczęłam tak mało i nieregularnie cosik publikować. Nie wiem, czy się poprawię, czy po prostu to tak zostawię, niemniej postaram się by nie było najgorzej. Mam nadzieję, że nie jest to takie słabe postanowienie - przynajmniej jest do spełnienia. Wiem, że mając tyle czasu, ile mam, nie będę mogła wrócić do stanu sprzed dwóch lat, kiedy to pisałam po dziesięć notek miesięcznie (a zazwyczaj nawet więcej). Hmm... hm... no, ale liczy się ilość, a nie jakoś. Czyż nie?! A nie, chwila, to było na odwrót... więc nawet lepiej! ^^

I na koniec najbardziej chciałabym podziękować osobom, które cały czas ze mną wytrzymują!  Cas, za nasze rozmowy, jaranie się różnymi dziwami i normalnymi rzeczami, jak również za te nasze marudzenie <3. My to powinnyśmy być sąsiadkami, by łatwo było się spotkać - tak sądzę xd. Kosmitkowi (czyli Karolce), za rozśmieszanie mnie. Ty, nawet nie musisz chcieć być zabawna (w końcu tak czy siak Ci to wychodzi!). A, no i pamiętaj, że kocham Cię za te Twoje '<3' na końcu prawie każdej wysłanej wiadomości... i za nasze jaranie się "Mrocznymi umysłami", i inne gadaniny z serduszkami. Podziękowania należą się także najwspanialszemu Fufusiowi, który jest wspaniały, tak po prostu! Ta mała istotka nie boi się ze mną spotykać i też mi mówi, że jestem wspaniała (a to tak dobrze wpływa na moje samopoczucie)! Nie zapominam również o innych osobach, z którymi pisałam i piszę - jesteście zwyczajnie genialni! *^* 

Hoho, jeżeli ktoś tu w ogóle zaglądnie, to od razu zrobię sobie reklamę moich blogów i fanpejdży (no bo czemu nie xd). 


Mam nadzieję, że nikt się za to nie pogniewał. Pewnie i tak niewiele to da, ale tak jakoś chciałam przypomnieć o innych swoich, hm... działalnościach. 


Na dziś to tyle. Jeszcze raz wszystkim dziękuję za to, że blogowanie mogło być i nadal jest takie przyjemne! 


Pozdrawiam
Tris

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Tak wygląda szczęście - Jennifer E. Smith


'Dziękuję. Ale nie tak wygląda szczęście.'
'No to jak?'
'Wschody słońca nad przystanią. Lody w upalny dzień. Szum fal na ulicy. Mój pies zwijający się w kłębek na kanapie obok mnie. Wieczorne spacery. Świetne filmy. Burze z piorunami. Dobry cheeseburger. Piątki. Soboty. Nawet środy. Moczenie w wodzie palców u nóg. Spodnie od piżamy. Japonki. Pływanie. Poezja. Brak uśmiechniętych buziek w e-mailu.
A jak wygląda u ciebie?'”


Gdy do małego miasteczka w stanie Maine ma przyjechać ekipa filmowa i gwiazda, uwielbiana przez nastolatki, wielu młodych czuje ekscytację, cieszy się, że środku niczego w końcu coś zacznie się dziać. Nie wiedzą oni jednak, że Graham Larkin, pojawiając się w tej niewielkiej mieścinie ma swoje plany i jeden ważny cel. Dziewczyny w większości przeżywają pojawienie się aktora, lecz siedemnastoletnia Ellie do nich nie należy. Uważa to wszystko za jeden wielki problem. Więcej zamieszania nie jest jej potrzebne, a by utrzymać swoją tajemnicę, postanawia trzymać się z daleka od jakichkolwiek afer. Niestety tym razem może okazać się to niemożliwe. Ellie opuszcza gardę, szuka szczęścia, a w końcu jakiś czas temu znalazła coś, co naprawdę sprawia jej radość. Przed kilkoma miesiącami dostała wiadomość, którą przez przypadek przesłał jeden nieznajomy, myląc e-maile. Dziewczyna niespodziewanie odpisała na tę zbłąkaną notkę i od tego czasu koresponduje z tajemniczym G.. Oboje dzielą się ze sobą różnymi szczegółami z życia, żartują, ale piszą też poważnie. Wydaje im się, że naprawdę się znają, niemniej oboje skrywają pewne sekrety, których nie mają na razie zamiaru ujawniać. Aczkolwiek przy spotkaniu na żywo trudno utrzymać różne sprawy w tajemnicy. Poza tym wszystko może się nieźle skomplikować.

- Nie martw się, potrafię jednocześnie iść i jeść – odparł i po chwili dodał – jestem szalenie utalentowany.”

Po pozycję tę sięgnęłam bez zastanowienia, gdy tylko zobaczyłam, kto ją napisał. Jennifer E. Smith kojarzę po przeczytaniu „Serca w chmurach”, które mnie zwyczajnie urzekło. Tutaj fabuła zdawała mi się być bardziej banalna, niemniej i tak byłam pozytywnie nastawiona, kiedy zaczynałam czytać. Na szczęście to pozytywne nastawienie nie ulotniło się, gdyż „Tak wygląda szczęście” okazało się być całkiem sympatyczną lekturą. Co prawda sama historia była trochę, a nawet momentami bardzo, naiwna, jednak można się było tego spodziewać. W przygodzie nastolatków następują po sobie kolejne komplikacje, cóż, bohaterowie nie mieli jak się nudzić. Ta powieść przypomina mi trochę niektóre filmy skierowane raczej dla nastolatek (choć niekiedy dorosłe kobiety również są w stanie się na nie skusić), które ogląda się lekko, bez zbytniego zastanowienia i które pozwalają się odprężyć. Mimo że lektura ta traktowała raczej o problemach, to były one przedstawione w łatwo przyswajalny i właśnie taki filmowy sposób. Dlatego też można było przyjemnie spędzić trochę czasu z książką w ręku, relaksując się po ciężkim dniu.

Samym postaciom nie mam zbytnio nic do zarzucenia. Są zwyczajne a zarazem realistyczne. Można by je było spotkać na ulicy, w szkole czy się z nimi zaprzyjaźnić. Nie podbijają serc, mają swoje wady, podejmują głupie decyzje, niemniej z drugiej strony jest w tym jakiś niezaprzeczalny urok. No właśnie, w tej historii wiele jest takiego uroku. Zwłaszcza że autora malowniczo opisuje miejsce, do którego trafia ekipa filmowa. Mamy także ukazane kulisy nagrywania filmu, te wszystkie powtórzenia scen, zamieszanie, jak zarówno skupienie na swojej pracy. Jest to ciekawym dodatkiem w tej powieści. Aktorzy pokazują nam, jak wygląda ich życie. Niektórym nie przeszkadza ten brak prywatności, wręcz łakną poklasku, ale znajdą się również tacy, którzy tęsknią za chwilami normalności i wytchnienia. Nie jest to temat zbyt oryginalny, został on już poruszony w wielu książkach i filmach, lecz i tym razem został przedstawiony raczej ciekawie oraz idealnie wpasował się w ramy tego tekstu, traktującego w większości o błahych problemach, które jednak mogą urosnąć do większej rangi.

- Z pewnością udałoby się nam wpaść w mnóstwo tarapatów.
Graham się rozpromienił.
- Zawsze chciałem ukraść łódkę w kształcie łabędzia.”

Mimo że historia jest banalna, to autorka przedstawia ją nie tylko przekonująco, ale i interesująco. Potrafi wciągnąć czytelnika od pierwszych stron, na których znaleźć można serię e-maili wymienianych między Ellie i tajemniczym G. Przyznam, że gdy zaczęłam czytać, to przepadłam i wręcz pochłonęłam tę powieść. Jest ona spokojna, opisuje życie bez niesamowitych wydarzeń, nie ma w niej nic szokującego. Czytanie jej można przyrównać do rześkiego powiewu, będącego lekkim i przyjemnym wytchnieniem w upale. Autorka wykazuje się także humorem, tworząc tę opowieść. Przedstawia nam ją z dwóch punktów widzenia – Ellie i Grahama – w narracji trzecioosobowej. Dzięki temu możemy lepiej poznać całokształt ich przeżyć, poznać ich i ich uczucia. Łatwiej jest też zrozumieć to, z czego wynikają ich poszczególne zachowania. Pozwala to również zżyć się w pewien sposób z obojgiem głównych bohaterów i patrzeć na ich poczynania z nutką nie tylko zaciekawienia, ale też troskliwości.

„Tak wygląda szczęście” może i nie jest tak dobrą książką jak „Serce w chmurach”, nie posiada tej samej magii, ale jednak i tak jest to sympatyczna oraz zwyczajnie godna przeczytania lektura. Od początku do końca wszystko ma w niej sens, odbiorca z przyjemnością śledzi poczynania bohaterów i zostaje wciągnięty do tego świata - do spokojnego małego miasteczka, w którym powoli zaczyna się coś dziać. Pozycja ta obchodzi się bez jakichś szaleństw, nie pokazuje nam wiele nowego, a jednak ma swój urok. Jest lekka i odrobinę zabawna. Do samego końca czytałam ją z zainteresowaniem. Nawet zakończenie, które wydało mi się początkowo niewiele wyjaśniające, tak naprawdę jest idealne i po prostu pasuje do tej powieści. Jeżeli ktoś szuka takiej niezobowiązującej i rozluźniającej historii, to serdeczne mu ją polecam. Sądzę, że się nie zawiedzie i spędzi kilka miłych chwil z nowymi przyjaciółmi, którzy poznali się jedynie przez pomyłkę, mimo że ich spotkanie zdawało się być im przeznaczone.


- I co teraz?
- (…) teraz czekamy.
- Na co?
- Na jutro.”


Moja ocena 7/10


Tytuł: Tak wygląda szczęście
Autor: Jennifer E. Smith
Ilość stron: 400
Wydawca: Bukowy Las
Data premiery: 2014-01-31



O autorce:
Jennifer E. Smith jest autorką powieści „Serce w chmurach”, „The Storm Makers”, „The Comeback Season” oraz „You Are Here”. Jej książki zostały przetłumaczone na dwadzieścia dziewięć języków. Uzyskała tytuł magistra kreatywnego pisania na szkockim uniwersytecie St. Andrews. Obecnie pracuje jako redaktorka w Nowym Jorku.




Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Bukowy Las, za co serdecznie dziękuję!

http://www.bukowylas.pl/

czwartek, 17 kwietnia 2014

Dopóki śpiewa słowik - Antonia Michaelis


Ale słowik nie śpiewał.
Słowik zniknął.”


Las może być spokojny i piękny. Ale może być też zagadkowy i pełny niebezpieczeństw. Osiemnastoletni Jari miał w planach wybrać się na pieszą wędrówkę górską, by uciec od swojego zwyczajnego życia choć na chwilę. Jednak gdy odchodzi od swojej uporządkowanej codzienności, nawet nie ma pojęcia, w co się pakuje. Na początku czuje się wspaniale, ta odmiana go odurza. Spotyka Jaschę, piękność nie z tej ziemi, która prowadzi go między drzewami do pewnego pozornie opuszczonego domu pośrodku puszczy. Jari jest odgrodzony od reszty świata, żyje w leśnej pustelni, odkrywa piękno. Niemniej to wszystko skrywa w sobie też pewną tajemnicę, chłopak nie może już całkiem ufać swoim zmysłom. To co widzi, miesza mu się w głowie. Już sam nie wie, co o tym wszystkim myśleć, zdaje sobie jedynie sprawę w tego, że coś jest nie tak... i że mimo to nie chce stamtąd odejść. Las skrywa niebezpieczeństwo, straszne sekrety i wiele grobów. Co się w nim kryje, co jest w nim prawdziwym zagrożeniem i jak się w nim odnaleźć? Kto tak naprawdę mieszka w domu na odludziu i czemu niektórzy wędrowcy nie wracają? Pytań bez odpowiedzi jest coraz więcej, a Jari, próbując poznać na nie odpowiedzi, coraz bardziej wikła się w zastawione wcześniej sieci. Niestety by się z nich uwolnić, nie wystarczy poznać samej prawdy.

- Myśli, żyją. Słowiki. Mała dziewczynka, dziecko. Tyle krwi!”

Przyznam, że sam pomysł na fabułę wydał mi się całkiem interesujący. Miałam pewne oczekiwania co do tej książki i być może właśnie to mnie zgubiło. Pozytywnie nastawiona z powodu licznych zachęt, sięgnęłam po tę powieść. Jednak mur napotkałam już na pierwszych stronach tej pozycji. Autorka ma dość specyficzny styl pisania i trudno było mi się do niego przyzwyczaić. Na dodatek na początku w ogóle nie rozumiałam, o co chodzi. Moje nastawienie uległo diametralnej zmianie. Zaczęłam się momentami męczyć i ostatecznie czytałam tę historię chyba jakieś trzy tygodnie, zamiast dwa czy kilka dni. Niemniej nie mogę powiedzieć, że opowieść ta zupełnie mi się nie spodobała, gdyż znalazły się też lepsze momenty. Kiedy już udało mi się przebrnąć przez pierwszą połowę, potem miałam raczej z górki. Choć nie do samego końca. Niestety trudno w tym momencie napisać coś więcej, nie zdradzając szczegółów, więc na razie skupię się na czymś innym, a mianowicie na bohaterach.

Sam Jari jest zwyczajnym nastolatkiem. Narzeka na rodziców, rodzinny dom, szuka pewnego rodzaju ucieczki i jest po prostu znudzony. Stałe normy i wykrochmalone koszule już dawno go nie kręcą. Jednak chłopak się zmienia. Szkoda tylko, że zmieniają się te jego znośne cechy. Od początku niespecjalnie przepadałam za tym bohaterem, jego zboczonymi przemyśleniami i monotematycznością. W trakcie jego metamorfozy praktycznie straciłam do niego cały szacunek. To co się z nim stało... to było nie tylko zniszczenie człowieka, ale i postaci, która wydała mi się zbyt łatwo dostosowana do wszystkiego, co dzieje się w powieści. Ten chłopak wpisał się w karty tej historii i musiał do niej pasować. To nie byłoby nic złego, gdyby pozostawał przy tym ludzki, a nie taki... nijaki. Niestety właśnie tak się to skończyło. Reszty bohaterów nie mogę przybliżać, gdyż za wiele bym zdradziła. Powiem jedynie, że Jascha jest... bardzo dziwna. Byłam w stanie ją nawet zaakceptować, dopóki nie nastał sam koniec, ale o tym później. Ogólnie postacie wydały mi się raczej jałowe i niezbyt rzeczywiste. Niekiedy dało się na to przymykać oko, jednak czasami denerwowało mnie to niezmiernie.

Pogrzeb zająca – pomyślał Jari. - Ja tak zadecydowałem, że ma umrzeć, że przestanie istnieć, że zamieni się w coś jadalnego.”

Sama fabuła natomiast jest dość... dziwna. Wątki niekiedy jakby nie pasują do siebie, a czytelnik nieraz może poczuć się zagubiony. Przyznam, że w pewnym momencie miałam wrażenie, że historia ta obrała pewien tor, który dałoby się nawet uzasadnić. Byłam skłonna uwierzyć w taki rozwój wypadków i go zrozumieć, niemniej nagle wszystko to legło w gruzach. Samym zakończeniem jak dla mnie autorka wszystko zniszczyła, wtedy też całość zaczęła się sypać, jakby ktoś wyciągnął książkę z samego dołu niestabilnej piramidki. Żałuję, że skończyło się to tak, a nie inaczej, niemniej nie mogę nic na to poradzić. Jedno muszę jednak oddać autorce – jest konsekwentna. W tej powieści praktycznie wszystko emanuje tą dziwnością: bohaterowie, świat, sama historia, a nawet styl pisania. No właśnie, język jakim posługiwała się autorka, początkowo sprawiał mi problemy. Zdawało mi się, że sili się ona na oryginalność, na coś ciekawego, a jednak osiągnęła wprost przeciwny efekt. Wtedy zwyczajnie historia ta mnie męczyła. Po jakimś czasie albo się przyzwyczaiłam, albo to stopniowo ulegało zmianie. Podejrzewam jednak, że oba te czynniki miały w tym swój udział.

Ogólnie „Dopóki śpiewa słowik” okazał się być specyficzną lekturą. Powieść miała swój klimat, jednak autorka często przesadzała i zdawało się, że niektóre opisy były wręcz kiczowate. Książka miała potencjał, nawet w pewnym momencie byłam w stanie ją polubić, jednak ostatecznie nie wypadła ona w moich oczach jakoś zachwycająco. Z pewnością spodziewałam się więcej po tak zachwalanej autorce. Moimi ulubionymi momentami w powieści były sceny bez Jariego o trzech małych dziewczynkach. Nie mogę za wiele zdradzać, ale były naprawdę ciekawe i sprawiały, że miałam ochotę czytać dalej, mimo że łatwo było się domyślić, o co chodziło w tej historii. Właśnie, kolejną rzeczą jest to, że niektóre rzeczy są naprawdę banalne do przewidzenia, inne zaś wydają się być zupełnie bez sensu. Możliwe, że to moje odczucie, ale ta pozycja była dla mnie po prostu aż nazbyt dziwna, nie widziałam w niej logiki, mimo że przepadam za książkami z różnymi dziwnymi fantazjami. Cóż więcej mogę powiedzieć... gdyby nie dwa ostatnie rozdziały, historia ta wywarłaby na mnie pewne wrażenie. Niemniej te dwa rozdziały to zaprzepaściły. Szczerze, to nie wiem komu mogę polecić tę historię, może osobom szukającym naprawdę czegoś innego, gdzie rzeczywistość ciągle spotyka się gdzieś na granicy z fantastycznymi wizjami, niekiedy je przekraczając. Osobiście jednak ostrzegam, że ci, którzy będą chcieli w niej znaleźć jakiś porządek, zawiodą się.


Bycie samotnym jest straszne, powiedziała Jascha. Kiedy jesteś sam, na dworze wyje wiatr, skarżąc się i płacząc w konarach. Zimno staje się nie do zniesienia zimne, a ciemność nie do zniesienia ciemna. I w kątach czai się strach. Kiedy jesteś całkiem sam w lesie, wariujesz. I wtedy jesteś stracony. Zostawiony na pastwę losu. Bezbronny. Wtedy pożera cię noc.”


Moja ocena 4/10


Tytuł: Dopóki śpiewa słowik
Autor: Antonia Michaelis
Ilość stron: 416
Wydawca: Dreams
Data premiery: 2014-03-07



O autorce:

Antonia Michaelis, urodzona w 1978 roku w północnych Niemczech. Pracowała m. in. w południowych Indiach, Nepalu i Peru. W Greifswaldzie studiowała medycynę i równocześnie zaczęła pisać książki dla dzieci i młodzieży. Od kilku lat mieszka w pobliżu wyspy Usedom, gdzie zajmuje się pisarstwem jako wolny strzelec. Wydała już wiele interesujących, pełnych fantazji i odnoszących sukcesy książek.




Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Dreams, za co serdecznie dziękuję!

http://dreamswydawnictwo.pl/

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...