„Miłość nadciąga
jak burzowe chmury,
ucieka przed wiatrem i rzuca cienie na
Księżyc”
Suzume jest świadkiem
śmierci ojca, oskarżonego o zdradę, jak również swojej
przyjaciółki. Sama cudem uchodzi z życiem. Dotychczas prowadziła
wygodne życie, nazywano ją piękną, mogła swobodnie się
uśmiechać. Niemniej teraz jest inaczej, zamieszkuje z matką i
ojczymem, który okazuje się być odpowiedzialny za śmierć jej
najbliższych. Dziewczyna już nie czuje się bezpiecznie, ma poważne
kłopoty i planuje zemstę. Odkrywa w sobie magię, dzięki której
potrafi się ukryć przed niepożądanymi oczyma. Od momentu, gdy
dowiaduje się, co tak naprawdę spowodowało jej całe cierpienie,
jej życie nieustannie się zmienia. Trafia do kuchni, gdzie zostaje
pomywaczką, czy też do więzienia. Już nigdy nie będzie tą samą
Suzume. Natyka się na przyjaciół, podobnych sobie tkaczy cienia,
ale też wrogów. Od teraz nie ma lekko, ale nie poddaje się, jest
wytrwała. Żądna zemsty dziewczyna będzie musiała niestety też
stanąć w końcu przed trudnym wyborem. Będzie musiała zdecydować
pomiędzy zemstą a miłością.
„- Ktoś mógłby
pomyśleć, że chcesz, aby złamano mi serce – wyszeptałam.
-Ktoś mógłby
pomyśleć, że pragnę je uratować.”
Kreacja bohaterów jest
czymś, czemu nic nie mogę tutaj zarzucić. Każda postać ma własną
osobowość i to nie płytką. Sama matka głównej bohaterki
niezwykle mnie ciekawiła, tak jak jej podejście do życia i
własnego dziecka. Z pewnością nie odebrałam jej zbyt pozytywnie
przez to, co sobą reprezentowała, aczkolwiek właśnie jej
osobowość niezwykle mnie zainteresowała. Jej drugi mąż
natomiast, Terayama, wzbudził we mnie wiele negatywnych emocji, co
zapewne było zamierzone. Przypominał on myśliwego, który poluje i
morduje jedynie dla satysfakcji. Naturalnie tych dobrych postaci nie
zabraknie. Pojawią się i one, choć mogą okazać się nie do końca
takie, jak można by się spodziewać. Najlepiej zauważamy starszego
pana, pracującego w kuchni oraz znaną geiko. Bohaterowie ci nie są
oczywiście idealni, lecz prawie bezinteresownie ofiarowują pomoc
Suzume, zjednując tym sobie naszą sympatię. Wszystkie te postacie
widzimy oczami Suzume i ich znajomość jest przez to ograniczana.
Niemniej dzięki temu łatwiej jest się do nich ustosunkować i
rozpoznać, jaką rolę odgrywają.
„Mam na imię Suzume.
Znaczy to nie więcej niż mały brązowy wróbelek, ale tak właśnie
brzmi moje imię.”
Pozostaje również sama
główna bohaterka – Suzume. Choć nie nazywa się tak cały czas.
Jest niezwykle ciekawą postacią i trzeba to przyznać. Wcale nie
jest tak pozytywna jak mogłoby się wydawać, wiele przeżyła i ma
swoje problemy. Nie wytrzymuje niekiedy bólu, zadaje sobie sama rany
i podejmuje błędne decyzje. Jednak jest silna i to bardzo, zdana na
siebie, walczy o swoje. Jestem pod wrażeniem jej niecodziennej
osobowości, staje przed nami dziewczyna, która przeszła wiele
załamań i przybiera najróżniejsze maski. Także jej zmieniające
się imiona są interesującym procesem. Nigdy nie zastanawiamy się
nad nim, ono po prostu jest. Natomiast dla bohaterki już nie jest
tak oczywiste. Wraz z własnymi przeobrażeniami otrzymuje nowe
charaktery, nowe twarze, nowe nazwy. Jest to wręcz piękne i
najbardziej mnie w tej powieści urzekło. W tym zawiera się również
jedno jej imię, które pozostaje niezmienne, nadane przez pewną
ważną i czułą osobę. Wszystko co przeżywała bohaterka, to co
musiała przejść, kogo udawać, w kogo się wcielać, zostało
podkreślone tymi imionami. Coś w tym mnie porusza, zawsze jak o tym
pomyślę, to że musiała porzucić wszystko i to nie jeden raz.
„- Zimno. Rin znaczy
„zimno”.
- Nie, to nie pasuje. - Zrobił kolejny krok w moją
stronę i powtórzył miękko: - Świergotek.”
Pozycja ta podzielona
jest na części właśnie według nabywania nowych imion,
rozdzielając w ten sposób książkę na kolejne etapy w życiu
bohaterki. Było to ciekawe i dobre posunięcie. Ogólnie akcja w
powieści toczy się nierównomiernym rytmem, raz przyspiesza, raz
zwalnia, niemniej czytelnik i tak nie ma kiedy się nudzić. Powieść
napisana jest w narracji pierwszoosobowej, dzięki czemu możemy
wczuć się w sytuację Suzume, zżyć się z nią i jej bliskimi
oraz przeżywać losy jakie ją spotykają, jak i tych, którzy ją
otaczają. Styl pisania autorki jest plastyczny, posługuje się
zrozumiałym językiem, lecz co jakiś czas pojawiają się jakieś
japońskie słowa, jak „baka”, „oji-san” i inne. Również
przyrostki dodawane do imion, jak „san”, czy „sama” pomagały
utrzymać klimat panujący w Kraju Kwitnącej Wiśni. Lecz pewną
niedogodnością może być umieszczenie tłumaczeń tych pojęć na
końcu książki, zamiast w przypisach na dole strony. Nie wyobrażam
sobie kartkowania powieści na sam koniec, by poznać znaczenie
jakiegoś słowa. Cieszę się też dlatego, że nie musiałam,
zwyczajnie znając te pojęcia, które nie są obce dla nikogo
interesującego się Japonią.
„Ludzie, mając wybór
pomiędzy tym, co prawdziwe, ale nieprawdopodobne, a tym, co
fałszywe, ale oczekiwane, zobaczą to, co chcieliby zobaczyć.”
Po „Cienie na księżycu”
sięgnęłam w głównej mierze dlatego, iż akcja miała mieć
miejsce w Japonii. Do tego dochodziły liczne pozytywne recenzje,
magia, tajemnica i bajkowość. Pewne powiązanie z Kopciuszkiem
również miało swoją rolę w tym, że przełamałam się i
sięgnęłam po tę powieść. Nie do końca spodziewałam się tej
historii o cierpieniu, bólu, przezwyciężaniu przeciwności,
wielkiej sile woli, trudnych wyborach i oczywiście miłości.
Powieść ta mnie porwała, muszę przyznać, że jestem zauroczona,
choć nadal czegoś mi brakowało. Czegoś, czego nie potrafię na
razie zdefiniować. Nie mogę np. nadal porównywać jej do
„Wyznań gejszy”, gdyż opowieść Zoe Marriott jest
łagodniejsza, skierowana do młodszej grupy wiekowej, bardziej
urokliwie tajemnicza i magiczna. Ten wątek tkaczy cieni jest
niesamowity, jest czymś nowym, niezwykłym, znowu uwydatnia cechy
bohaterki, jak i chęć posiadania masek, obnoszenia się z nimi.
Serdecznie polecam ten utwór wszystkim miłośnikom Japonii,
historii miłosnych, ale nie tych cukierkowatych, lecz w których
jest też cierpienie, jak również tym, którzy gustują w książkach
z wątkami fantastycznymi. Tę magiczną historię zwyczajnie warto
poznać i wszystkich do tego szczerze zachęcam.
„Jeśli na świecie
jest sprawiedliwość, to zostanę ukarana za swoją zbrodnię.
Jeżeli nie, to po prostu obrócę się w proch. Ale nie rzucę się
do rzeki, aby uciec. Nie ukryję się w szaleństwie.
Będę
nosiła ten sekret, ten ciężar, przez resztę swojego życia i
nigdy o nim nie zapomnę.
Będę z tym żyła.
Już zawsze.”
Moja ocena 9/10
Tytuł:
Cienie na księżycu
Seria:
Poza czasem
Autor:
Zoe Marriott
Ilość
stron: 488
Wydawca:
Egmont
Data
premiery: 2012-04-18
O autorce:
Zoe Marriott mieszka w
północno-wschodnim Lincolnshire z dwoma kotami, Echo i Hero, oraz
psem Finnem. „Cienie na księżycu” nagrodzone prestiżową
Sasakawa Prize to trzecia książką Zoe. Jej debiut, „The Swan
Kingdom” – Królestwo łabędzi zdobył USBBY Outstanding
International Book Award.
„Kiedy byłam dzieckiem
– wspomina Zoe – nigdy nie lubiłam bajki o Kopciuszku. Myślałam
sobie, że dziewczyna jest wielka ofermą i złościło mnie, że
potrzebuje pomocy. Co by było gdyby Kopciuszek nie był ofermą? Co
by się stało, gdyby był silny, odważny i gotowy do zemsty? Tak
powstały „Cienie na księżycu”.”
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Egmont, za co serdecznie dziękuję ^^