niedziela, 31 marca 2013

Mały stosik marcowy ^^

W tym miesiącu nic nie zamawiałam. Kompletnie nic o.O . Miałam tyle książek do przeczytania z lutego (właśnie kończę nadrabiać xd), że nie mogłam się jeszcze bardziej pogrążać (xd), bo tylko by leżały, a to bez sensu. xd Nom, nom, ale w kwietniu jest kilka (może trochę więcej niż kilka :P) interesujących zapowiedzi, tak więc to jest chyba jednorazowy stan rzeczy ^^ . Niemniej i tak musiałam pokazać nowe zdobycze, mimo iż jest ich mało, to się strasznie z nich cieszę  <3 Oto stosik ! *.*




Klasycznie od dołu:

Freak City – Kathrin Schrocke – od Nastka do rec.
Pretty Little Liars. Zepsute – Sara Shepard – z wymiany
Przybić piątkę – Janet Evanovich – prezent urodzinowy
Bogowie muszę być szaleni – Aneta Jadowska – jw.
Wybraniec – Marie Lu – do rec. od Wydawnictwa Zielona Sowa
Po szóste nie odpuszczaj – Janet Evanovich - prezent


W ogóle zaczęłam pisać ! Znaczy znowu... kolejną opowieść... mam nadzieję, że tej nie porzucę. Tych poprzednich nie publikowałam, więc to ma być teraz taka motywacja dla mnie xd . Jest dopiero prolog, pierwszy rozdział będzie na dniach (czyt. postaram się jutro xd). Tak więc od razu się pochwalę, a co mi tam ^^ A nóż ktoś będzie zainteresowany xd 





Nom, to na tyle, w ogóle zbliżają się drugie urodziny bloga, w drugiej połowie kwietnia stuknie, jeju <3 I okej, nic więcej nie chcę, już nie truję ^^


Pozdrawiam
Tris

sobota, 30 marca 2013

Osaczenie - Kelley Armstrong


„Piętrzące się tajemnice... a może jednak nie?”


W Salmon Creek, małym miasteczku, którego nawet nie znajdzie się na mapach, znajduje się niewielki ośrodek badań medycznych. Właśnie przez niego niektórzy ludzie próbują zainteresować się tym miejscem. Na dodatek wokół zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Młoda dziewczyna, należąca do drużyny pływackiej, tonie na środku jeziora. Była nią Serena, najlepsza przyjaciółka Mai, o której właśnie opowiada ta książka. Natomiast obok jej domu zaczynają się pojawiać pumy, które nie są nawet wrogo nastawione, po prostu sobie spacerują. Zachowują się nienaturalnie. Sama Maya również nie jest taką zwyczajną nastolatką. Od małego kocha biegać po lesie i nie boi się dzikich zwierząt, idealnie wpasowując się do swojego miejsca zamieszkania. Także jej najlepszy przyjaciel odznacza się pewna nietypową cechą, miewając osobliwe odczucia w odniesieniu do niektórych ludzi, potrafiąc ocenić czy tę osobę warto polubić czy też nie. W takim miasteczku, gdzie wszyscy się znają, zawitał też niedawno nowy uczeń – Rafa. Jest to dość tajemniczy młody człowiek, który wykazuje nadmierne zainteresowanie niektórymi dziewczynami, a jego wzrok pada w końcu na Mayę.

Sam opis z tyłu książki zaciekawił mnie, a ponieważ czytałam już kiedyś „Najmroczniejsze moce” tej autorki, które bardzo mi się podobały, postanowiłam zaznajomić się i z tą pozycją. Niestety nie dostałam tego czego oczekiwałam. Po pierwsze zapoznając się z tekstem opisu, można było zwietrzyć jakąś ciekawą tajemnicę, sekrety piętrzące się w stosy... Jednak jest to według mnie całkiem nieadekwatne do tego, co ta powieść naprawdę w sobie kryje. Zamiast wielu zagadek wszystko otrzymujemy jak na tacy. Wniosek jest jeden - historia okazuje się być zwyczajnie przewidywalna. Od samego początku, gdy tylko dowiadujemy się co nieco o bohaterce, jasne jest jak potoczy się dalej akcja. Nadal pozostaje kilka rzeczy, których znaczenia nie odkryłam, to prawda. Niemniej były to kwestie, które nawet nie zostały wyjaśnione i nie wiadomo czy miały jakieś znaczenie. Autorka opiera się na samych utartych schematach, więc miłośnicy gatunku paranormal romance, jak i zagorzali czytelnicy szeroko pojętej fantastyki nie będę niczym zaskoczeni. Wiele z pojawiających się sytuacji, wyda im się po prostu banalna.

Bohaterowie natomiast są zwyczajni. Pani Armstrong zarysowuje nam charaktery praktycznie przeciętnych nastolatków. Choć oczywiście odznaczają się oni jakimiś szczególnymi cechami. Należałoby zacząć od samej Mai, która okazała się dziewczyną kochającą las, miewającą jak inni rozterki miłosne i poświęcającą wiele uwagi zwierzętom. Jest sympatyczna, lecz niezbyt przebojowa czy oryginalna. Również jej prawdziwa tożsamość była łatwa do odgadnięcia. Następnie jest Daniel, jej najlepszy przyjaciel - opiekuńczy, z wyczulonym instynktem, który podpowiada mu, komu można zaufać. Był on jak taki starszy brat, który zawsze gotów jest pomóc Mai. Nie wolno oczywiście też zapomnieć o Rafie, dość nowym uczniu, który słynie z tego, że co chwila zmienia dziewczyny, z którymi się zadaje. I on nie był trudny do rozszyfrowania. Kreacja bohaterów nie zachwyca, ale również nie denerwuje. Może poza jedną ważną kwestią. Co jakiś czas wydawało mi się, iż postacie nagle zidiociały i nie widziały najprostszych rozwiązań, leżących tuż pod ich nosem. Było to dość irytujące i odbierało trochę przyjemności z czytania.

Sama fabuła zapowiadała się ciekawie, lecz jak już pisałam okazała się być dość przewidywalna. Nadal co jakiś czas pojawiały się sytuacje, które potrafiły prawdziwie czytelnika zaciekawić, niemniej to by było na tyle. Akcja biegnie jasno wytyczoną ścieżką bez zawahania czy zwrotów. Cała powieść jest prosta do zrozumienia, nie sposób się w niej pogubić. Plusem natomiast jest styl pisania autorki, pasujący do tego typu pozycji - łatwy w odbiorze i ładnie wszystko obrazujący. Powieść napisana jest w narracji pierwszoosobowej i jest to nieźle zrealizowane. Autorka spokojnie wcieliła się w postać nastolatki, mimo iż chwilami robiła z niej zbyt naiwną bohaterkę, prawie tak, jakby była jeszcze o kilka lat młodsza. Niemniej całość czytało się przyjemnie, bez zbędnych problemów i nawet wymienione wcześniej błędy, nie przeszkadzały w szybkim i lekkim odebraniu tej lektury.

„Osaczenie” nie wybija się na żadnym polu. Jest pozycją całkiem przeciętną, dość schematyczną, podobną do wielu innych pojawiających się na rynku. I tak jak i one ma w sobie to coś, że czyta się ją szybko, łatwo i przyjemnie. Dzięki niej można się też zrelaksować. Osoby krytycznie podchodzące do książek, myślące tylko o tym jak je ocenić, z pewnością znajdą w niej błędy. Mogą również denerwować się w trakcie lektury, dlatego powinny trzymać się od niej z daleka. Niemniej osoby takie jak ja, które szukają najczęściej zwykłej przyjemności i kiedy widzą niezachwycającą książkę, to nie skupiają się na jej minusach, nie patrzą na nią krytycznym okiem, a chcą się jedynie zrelaksować, mogą odnaleźć w niej pewną dozę rozrywki. Ogólnie lekturę tę poleciłabym młodszej młodzieży, która może nie zwrócić uwagi tak na naiwność bohaterów, która była tutaj najbardziej denerwującym czynnikiem. Utwór ten można przeczytać bez negatywnych emocji, czerpiąc z niego radość, lecz trzeba wcześniej przygotować się na to, iż jest to zwyczajnie stereotypowa lektura z gatunku paranormal, skierowana do młodszej widowni.


W kuchni świetnie daję sobie radę. To znaczy potrafię zrobić kanapki i włożyć coś do mikrofali.”


Moja ocena 5/10


Tytuł: Osaczenie
Seria: Mrok gęstnieje
Autor: Kelley Armstrong
Ilość stron: 336
Wydawca: Zysk i S-ka
Data premiery: 2013-02-18




O autorce:
Kelley Armstrong urodzona w 1968 r. to pisarka kanadyjska zaliczana do grona najoryginalniejszych współczesnych twórców powieści z gatunku Thrillera nadnaturalnego i kryminału. Zanim poświęciła się pisaniu, ukończyła studia psychologiczne i informatyczne. Jest autorką dwudziestu powieści w tym. m.in. trylogii „Najmroczniejsze moce” („Wezwanie”, „Przebudzenie”, „Odwet”), cyklu zapoczątkowanego „Ugryzioną” – „Uwięziona”, „Dime Store Magic”, „Industrial Magic”, „Haunted” oraz trylogii „Mrok gęstnieje” („Osaczenie”, „The Calling”, „The Rising”). Z trójką dzieci i mężem mieszka na wsi w prowincji Ontario w Kanadzie.





Recenzja napisana dla portalu Oblicza Kultury



czwartek, 28 marca 2013

Cienie na księżycu - Zoe Marriott



Miłość nadciąga jak burzowe chmury,
ucieka przed wiatrem i rzuca cienie na Księżyc”


Suzume jest świadkiem śmierci ojca, oskarżonego o zdradę, jak również swojej przyjaciółki. Sama cudem uchodzi z życiem. Dotychczas prowadziła wygodne życie, nazywano ją piękną, mogła swobodnie się uśmiechać. Niemniej teraz jest inaczej, zamieszkuje z matką i ojczymem, który okazuje się być odpowiedzialny za śmierć jej najbliższych. Dziewczyna już nie czuje się bezpiecznie, ma poważne kłopoty i planuje zemstę. Odkrywa w sobie magię, dzięki której potrafi się ukryć przed niepożądanymi oczyma. Od momentu, gdy dowiaduje się, co tak naprawdę spowodowało jej całe cierpienie, jej życie nieustannie się zmienia. Trafia do kuchni, gdzie zostaje pomywaczką, czy też do więzienia. Już nigdy nie będzie tą samą Suzume. Natyka się na przyjaciół, podobnych sobie tkaczy cienia, ale też wrogów. Od teraz nie ma lekko, ale nie poddaje się, jest wytrwała. Żądna zemsty dziewczyna będzie musiała niestety też stanąć w końcu przed trudnym wyborem. Będzie musiała zdecydować pomiędzy zemstą a miłością.

- Ktoś mógłby pomyśleć, że chcesz, aby złamano mi serce – wyszeptałam.
-Ktoś mógłby pomyśleć, że pragnę je uratować.”

Kreacja bohaterów jest czymś, czemu nic nie mogę tutaj zarzucić. Każda postać ma własną osobowość i to nie płytką. Sama matka głównej bohaterki niezwykle mnie ciekawiła, tak jak jej podejście do życia i własnego dziecka. Z pewnością nie odebrałam jej zbyt pozytywnie przez to, co sobą reprezentowała, aczkolwiek właśnie jej osobowość niezwykle mnie zainteresowała. Jej drugi mąż natomiast, Terayama, wzbudził we mnie wiele negatywnych emocji, co zapewne było zamierzone. Przypominał on myśliwego, który poluje i morduje jedynie dla satysfakcji. Naturalnie tych dobrych postaci nie zabraknie. Pojawią się i one, choć mogą okazać się nie do końca takie, jak można by się spodziewać. Najlepiej zauważamy starszego pana, pracującego w kuchni oraz znaną geiko. Bohaterowie ci nie są oczywiście idealni, lecz prawie bezinteresownie ofiarowują pomoc Suzume, zjednując tym sobie naszą sympatię. Wszystkie te postacie widzimy oczami Suzume i ich znajomość jest przez to ograniczana. Niemniej dzięki temu łatwiej jest się do nich ustosunkować i rozpoznać, jaką rolę odgrywają.

Mam na imię Suzume. Znaczy to nie więcej niż mały brązowy wróbelek, ale tak właśnie brzmi moje imię.”

Pozostaje również sama główna bohaterka – Suzume. Choć nie nazywa się tak cały czas. Jest niezwykle ciekawą postacią i trzeba to przyznać. Wcale nie jest tak pozytywna jak mogłoby się wydawać, wiele przeżyła i ma swoje problemy. Nie wytrzymuje niekiedy bólu, zadaje sobie sama rany i podejmuje błędne decyzje. Jednak jest silna i to bardzo, zdana na siebie, walczy o swoje. Jestem pod wrażeniem jej niecodziennej osobowości, staje przed nami dziewczyna, która przeszła wiele załamań i przybiera najróżniejsze maski. Także jej zmieniające się imiona są interesującym procesem. Nigdy nie zastanawiamy się nad nim, ono po prostu jest. Natomiast dla bohaterki już nie jest tak oczywiste. Wraz z własnymi przeobrażeniami otrzymuje nowe charaktery, nowe twarze, nowe nazwy. Jest to wręcz piękne i najbardziej mnie w tej powieści urzekło. W tym zawiera się również jedno jej imię, które pozostaje niezmienne, nadane przez pewną ważną i czułą osobę. Wszystko co przeżywała bohaterka, to co musiała przejść, kogo udawać, w kogo się wcielać, zostało podkreślone tymi imionami. Coś w tym mnie porusza, zawsze jak o tym pomyślę, to że musiała porzucić wszystko i to nie jeden raz.

- Zimno. Rin znaczy „zimno”.
- Nie, to nie pasuje. - Zrobił kolejny krok w moją stronę i powtórzył miękko: - Świergotek.”

Pozycja ta podzielona jest na części właśnie według nabywania nowych imion, rozdzielając w ten sposób książkę na kolejne etapy w życiu bohaterki. Było to ciekawe i dobre posunięcie. Ogólnie akcja w powieści toczy się nierównomiernym rytmem, raz przyspiesza, raz zwalnia, niemniej czytelnik i tak nie ma kiedy się nudzić. Powieść napisana jest w narracji pierwszoosobowej, dzięki czemu możemy wczuć się w sytuację Suzume, zżyć się z nią i jej bliskimi oraz przeżywać losy jakie ją spotykają, jak i tych, którzy ją otaczają. Styl pisania autorki jest plastyczny, posługuje się zrozumiałym językiem, lecz co jakiś czas pojawiają się jakieś japońskie słowa, jak „baka”, „oji-san” i inne. Również przyrostki dodawane do imion, jak „san”, czy „sama” pomagały utrzymać klimat panujący w Kraju Kwitnącej Wiśni. Lecz pewną niedogodnością może być umieszczenie tłumaczeń tych pojęć na końcu książki, zamiast w przypisach na dole strony. Nie wyobrażam sobie kartkowania powieści na sam koniec, by poznać znaczenie jakiegoś słowa. Cieszę się też dlatego, że nie musiałam, zwyczajnie znając te pojęcia, które nie są obce dla nikogo interesującego się Japonią.

Ludzie, mając wybór pomiędzy tym, co prawdziwe, ale nieprawdopodobne, a tym, co fałszywe, ale oczekiwane, zobaczą to, co chcieliby zobaczyć.”

Po „Cienie na księżycu” sięgnęłam w głównej mierze dlatego, iż akcja miała mieć miejsce w Japonii. Do tego dochodziły liczne pozytywne recenzje, magia, tajemnica i bajkowość. Pewne powiązanie z Kopciuszkiem również miało swoją rolę w tym, że przełamałam się i sięgnęłam po tę powieść. Nie do końca spodziewałam się tej historii o cierpieniu, bólu, przezwyciężaniu przeciwności, wielkiej sile woli, trudnych wyborach i oczywiście miłości. Powieść ta mnie porwała, muszę przyznać, że jestem zauroczona, choć nadal czegoś mi brakowało. Czegoś, czego nie potrafię na razie zdefiniować. Nie mogę np. nadal porównywać jej do „Wyznań gejszy”, gdyż opowieść Zoe Marriott jest łagodniejsza, skierowana do młodszej grupy wiekowej, bardziej urokliwie tajemnicza i magiczna. Ten wątek tkaczy cieni jest niesamowity, jest czymś nowym, niezwykłym, znowu uwydatnia cechy bohaterki, jak i chęć posiadania masek, obnoszenia się z nimi. Serdecznie polecam ten utwór wszystkim miłośnikom Japonii, historii miłosnych, ale nie tych cukierkowatych, lecz w których jest też cierpienie, jak również tym, którzy gustują w książkach z wątkami fantastycznymi. Tę magiczną historię zwyczajnie warto poznać i wszystkich do tego szczerze zachęcam.


Jeśli na świecie jest sprawiedliwość, to zostanę ukarana za swoją zbrodnię. Jeżeli nie, to po prostu obrócę się w proch. Ale nie rzucę się do rzeki, aby uciec. Nie ukryję się w szaleństwie.
Będę nosiła ten sekret, ten ciężar, przez resztę swojego życia i nigdy o nim nie zapomnę.
Będę z tym żyła.
Już zawsze.”


Moja ocena 9/10


Tytuł: Cienie na księżycu
Seria: Poza czasem
Autor: Zoe Marriott
Ilość stron: 488
Wydawca: Egmont
Data premiery: 2012-04-18



O autorce:
Zoe Marriott mieszka w północno-wschodnim Lincolnshire z dwoma kotami, Echo i Hero, oraz psem Finnem. „Cienie na księżycu” nagrodzone prestiżową Sasakawa Prize to trzecia książką Zoe. Jej debiut, „The Swan Kingdom” – Królestwo łabędzi zdobył USBBY Outstanding International Book Award.

„Kiedy byłam dzieckiem – wspomina Zoe – nigdy nie lubiłam bajki o Kopciuszku. Myślałam sobie, że dziewczyna jest wielka ofermą i złościło mnie, że potrzebuje pomocy. Co by było gdyby Kopciuszek nie był ofermą? Co by się stało, gdyby był silny, odważny i gotowy do zemsty? Tak powstały „Cienie na księżycu”.”






Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Egmont, za co serdecznie dziękuję ^^


poniedziałek, 25 marca 2013

Freak City - Kathrin Schrocke

 


"Zawsze myślałam, że spadające gwiazdy brzmią jak tłuczone szkło…"


Mika jest zwyczajnym nastolatkiem, niczym się nie wyróżnia, ma kilku kumpli, z którymi spędza czas. Ostatnio rozstał się z dziewczyną i zaczyna coraz bardziej pogrążać się w smutku. Niemniej wielkim zwrotem w jego życiu jest poznanie Lei, niesłyszącej dziewczyny, która zmienia sposób jego patrzenia na świat i innych ludzi. Nawet jego charakter ulega dostrzegalnej zmianie. Chce spędzać czas z tą pełną energii dziewczyną, żyjącą w tak odmiennym świecie od tego, który zna. W świecie ciszy. Bez muzyki i jakichkolwiek dźwięków Lea miała zupełnie inne przeżycia i doświadczenia. Rzeczy oczywiste, dla niej niekoniecznie takimi były, na przykład dość późno dowiedziała się, iż zwierzęta tak naprawdę nie mówią. Mimo przepaści chłopiec próbuje przedostać się do tej rzeczywistości, znaleźć w niej jakieś połączenie z tym, co kojarzy z życia codziennego. Już nie jest tym samym nastolatkiem bez zainteresowań, ślepo wpatrzonym w Sandrę. 

Choć na razie jest jeszcze bardziej zagubiony niż wcześniej, to szuka nowej drogi w życiu, ma szansę poznać na nowo swoje otoczenie i spojrzeć na nie z innego punktu widzenia.

"Jestem dumna z tego, że nie słyszę, i za żadne skarby świata nie chciałabym tego zmieniać."

 


Cała recenzja na:  


 

piątek, 22 marca 2013

Valarand. Podzielone królestwo - Mirosław Pawliczek


„Valarand, świat magii”


Mirek to tylko kolejny zwykły licealista. Takich jest na pęczki, co nie? Aczkolwiek on dziwnym trafem nagle przenosi się do zupełnie innego świata! To mu chyba da nauczkę, by więcej nie brać do rąk żadnych podejrzanych pierścieni. A może i nie... Niemniej nie narzeka, mimo iż zamiast spędzić kolejne dni w liceum, przenosi się do lasu, gdzie już na wstępie chcą go zabić. Okazuje się, że jest w Valarandzie, rzeczywistości podejrzanej. Na szczęście rozumie wszystko co mówią do niego mieszkańcy. Natomiast już mniej pomyślnie widać między nimi wyraźne różnice, a i jego specyficzny ubiór, podobny do tych od nekromantów, nie pomaga. Los mu jednak sprzyja, bo gdy ludzie chcą się przekonać, czy na pewno nie jest „tym od trupiarzy”, spotyka maga Rodriguez'a, który zafascynowany jego osobą, zbliża się do niego i wręcz zaprzyjaźnia. Chłopiec zaczyna sobie radzić, choć jego zniknięcie nie pozostaje bez echa w naszym świecie, nikt nie wie co się dzieje, a następne osoby zaczynają znikać. Coś dziwnego ma miejsce w tych dwóch rzeczywistościach.

To JA decyduję, kim jestem, i tylko JA.”

Jest chłopiec, który przenosi się do innego świata. Lecz nie jest to nic nowego. A jednak i tak potrafi to zainteresować. Mirek trafia do Valarandu, który podzielony jest na dwie części, lecz nie warto się zgłębiać tutaj w jego politykę. Ciekawsze jest, iż to świat magii. Magowie, nekromanci, gobliny i inne stworzenia są na porządku dziennym, choć nie wszystkie są szczególnie chciane i lubiane. Jest to równoległa rzeczywistość do naszej, oddzielona barierą tak, by między tymi dwoma światami nie można było się poruszać... jak widać, coś nie wyszło. Co ciekawe, posługują się tam tym samym językiem co w Polsce, choć nazywają go inaczej. Również znajomość norrandzkiego (naszego angielskiego) nie jest czymś obcym. Jest kilka takich elementów, a raczej po prostu wiele, które łączą te dwa światy. Niemniej różnice są bardzo wyraźne: brak elektroniki czy też całej tej chemii znajdującej się w jedzeniu. Teoretycznie powinno to świadczyć o zacofaniu świata, ale tak nie jest. Tam przynajmniej nie zanieczyszcza się powietrza i nie truje samego siebie świństwami, mogąc jednocześnie przecież żyć szczęśliwie oraz mając wiele perspektyw na przyszłość.

Również Mirek ma wiele możliwości. Bardzo łatwo przyszło mu przystosowanie się do nowego środowiska, co wydało mi się mimo wszystko trochę naiwne. Niemniej potrafię zrozumieć argumenty za tym, iż w Valarandzie było mu lepiej. Szczególnie, że miał świetny start. Bardzo podobały mi się reakcje jego nowego przyjaciela na wieść, że potrafi czytać, zna więcej niż jeden język i ma podstawową wiedzę z fizyki, chemii i innych podobnych dziedzin. U nas jest to normalne, jednak tam była to niesamowita wiedza, jak na prostego, zwykłego człowieka. Ogólnie główny bohater nie wyróżniałby się u nas niczym, natomiast tam jest ewenementem. Ma dość przeciętny charakter, a jego zachowania tylko niekiedy wydały mi się trochę zbyt dojrzałe w porównaniu do reszty jego postaw. Pozostali bohaterowie są w porządku, grupka licealistów jak każda inna, nie można im zarzucić sztywności, są zwyczajni i autentyczni. Dochodzi jeszcze naturalnie, z tych ważniejszych postaci, mag Rodriguez, którego polubiłam, gdyż był sympatyczną osobą. Na tym polu książka się nie wybija, ale jednak zadowala.

- Nie, tego już za wiele – rzucił, jednak w tych słowach nie brzmiało zniecierpliwienie, ale raczej ożywienie. - Znasz norrandzki, to wiem, ale żebyś umiał czytać?!”

Co do samej fabuły mam mieszane uczucia. Muszę przyznać, że była ciekawa i właśnie dzięki niej naprawdę wciągnęłam się w tę powieść, niemniej uważam również, iż była nazbyt rozciągnięta. Pięćset pięćdziesiąt stron to już niezła ilość, aczkolwiek sądzę, że tak właściwie nie musiało być to aż na tyle rozpisane, przynajmniej takie są moje odczucia. Ale poza tym pozycja ta, mimo iż nie jest jakoś nazbyt bogata w akcję, to i tak nie nudzi. Dzieje się tak zapewne za sprawą lekkiego stylu pisania autora. Opisuje on wszystko prosto i rzeczywiście, co jest wielkim plusem dla tej opowieści. Interesujące również wydało mi się pokazanie i tego świata w którym wylądował Mirek, jak również naszego, dzięki czemu mieliśmy szersze spojrzenie na to co się dzieje. Ogólnie książka ta jest nieźle napisana i naprawdę mnie wciągnęła, mimo że na początku się tego nie spodziewałam. Również ta lekkość i czasami występujący humor, rozluźniały atmosferę i sprawiały, iż historię tę czytało się łatwiej i przyjemniej.

„Valarand” jest pozycją ciekawą, jednak niezapadającą w pamięć. Przeczytałam ją, zainteresowałam się tym, co się w niej działo, ale na tym koniec, nic więcej. Gdy ją odłożyłam, nie mąciła ona więcej moich myśli. Możliwe, że stało się tak przez bohaterów, którzy właśnie przez swą zwyczajność nie wyróżniają się na tyle, by jakoś szczególnie z nimi sympatyzować. Przy czytaniu miło spędziłam czas i nawet zastanawiałam się, jak to dalej mogą potoczyć się losy bohaterów, niemniej po zastanowieniu chyba jednak nie sięgnę po część kolejną. Zwyczajnie nie odczuwam takiej potrzeby. Na koniec chciałam jeszcze tylko wspomnieć o wydaniu książki, a raczej o czcionce, która jest dość niewielka i sprawia wrażenie ciasnej, przez co gorzej się czyta. Jest to jednak ważny element, który tak naprawdę najbardziej denerwował mnie w tej publikacji. Historię tę polecam osobom, lubiącym fantastykę, powieści o podobnej strukturze oraz tym, którzy szukają rozrywki. Co do reszty to nie wiem czy powinni po nią sięgać, jednak nikomu tego nie odradzam.


- Przez mlecze... Wiesz, znałem kiedyś jedną dziewczynę – przypomniał sobie – która ponad wszystkie inne kwiaty lubiła mlecze.
- Hm... nie powiem, żeby były brzydkie, ale... niespecjalne, nie sądzisz?
- Tak, mniej więcej to samo jej powiedziałem. Na co ona stwierdziła, że lubi je, bo nie są tak oklepane jak na przykład róże. I że brudzą ręce, i to duży problem, który pozwala na moment zapomnieć o innych problemach.”


Moja ocena: 6/10


Tytuł: Podzielone Królestwo
Seria: Valarand
Autor: Mirosław Pawliczek
Ilość stron: 554
Wydawca: Novae Res
Data premiery: 2012-11-13



O autorze:
Mirosław Pawliczek - 21 latek z Ruptawy, doczekał się premiery swojej pierwszej książki, którą jest „Valarand. Podzielone królestwo”.




Recenzja napisana dla portalu a-g-w.info


wtorek, 19 marca 2013

Fałszywy książę - Jennifer A. Nielsen


„Od sieroty do księcia i z powrotem”


Żaden zdrowy na umyśle człowiek nie mógł wierzyć, że uda mu się w ciągu dwóch tygodni przemienić sierotę w księcia. I tylko szaleniec mógł sądzić, że ta sierota zdoła przekonać cały dwór, iż jest zaginionym przed laty królewskim synem.”


W Carthyanie zanosi się na wojnę domową. Królestwo jest w niebezpieczeństwie, zaś pewien arystokrata chce zmienić taki stan rzeczy. Nie jest o jednak żadnym bohaterem, nie szczędzi środków, by osiągnąć swój cel. Conner na dodatek ma zamiar dopuścić się zdrady stanu, sadzając na pustym teraz tronie mistyfikatora, który ma udawać zaginionego przed czterema laty Jarona. Żeby mu się to udało, musi znaleźć chłopców, choć trochę przypominających byłego księcia nastolatków, których zmusi do rywalizacji i zabiegania się o tę rolę. Wybiera czterech - zabiera każdego z sierocińca, a jego plan powoli wchodzi w życie. Niemniej wśród chłopców jest jeden buntownik, który za grosz nie ufa Connerowi. Ten jeden nawet nie zachowuje się tak, by mieć względy u arystokraty. Nie, wręcz przeciwnie, nie ukrywa swego wrogiego stanowiska. Aczkolwiek wie, że to on powinien zostać wybrany, choć konkurenci się nie poddają i są wytrwali. Ma z nich najtrudniejszy charakter, a jednak wie, że to on ma zostać fałszywym księciem. W ten sposób i Sage zaczyna brać udział w tej grze. Grze tak tajemniczej, iż skrywa wiele więcej, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać.

Nie tak łatwo się określić jako konkretnego człowieka, kiedy pracowało się bardzo ciężko, żeby zostać kimś zupełnie innym.”

Na początek należałoby przybliżyć sylwetkę głównego bohatera, który jest zarazem narratorem powieści. Sage jest chłopcem trudnym i każdy to powie, niemniej nie jest głupi (choć niektórzy z jego otoczenia, by tu polemizowali, patrząc na pewne sytuacje). Jego najbardziej widocznymi cechami są buntowniczość i spryt. Ten drugi objawia się na każdym kroku i trzeba przyznać, że chłopiec myśli bardzo strategicznie. Również inteligencji mu nie braknie, choć raczej wygląda na takiego, nad którym lenistwo bierze górę, a książek ze zbytnim zainteresowaniem nie czyta. Woli się wspinać, wymykać czy kraść (w czym jest niezwykle dobry). Niekiedy wydaje się być również lekkomyślny, zapewne dlatego, że nigdy nie wiadomo od początku, jakie mogły być jego zamierzenia. W dodatku jest także przewrotny i świetnie kłamie. Co ciekawe przy takim charakterze pozostaje sympatyczny i trudno go nie polubić, osobiście uwielbiałam go cały sercem. Jedynie na końcu przejawy zbyt wielkiej powagi w jego postawie, nie pasowały do końca do reszty kreacji tej postaci, lecz poza tym nie mam żadnych „ale”.

Ogólna kreacja bohaterów zadowoliła mnie. Sam Conner był postacią o trudnej i skomplikowanej osobowości. Sam siebie nie uważał za bohatera, jednak sądził że postępuje dobrze, mimo iż większość robił dla siebie. Jak sam twierdził, to Sage starał się zrobić z niego czarny charakter. Aż chciałoby się dowiedzieć co wpłynęło kiedyś na kształtowanie się jego charakteru i w pewien sposób na jego wypaczenie, niemniej to pozostanie zapewne w sferze przypuszczeń już zawsze. Poza nim chłopcy towarzyszący Sage'owi byli ciekawi, choć dziwny był ich stosunek do niego, który łatwo mógł ulec zmianie. Najwyraźniej to, że nie można nikomu ufać, bardzo wpływa na osobowość. Ogólnie postaciom nie mam nic do zarzucenia, są barwne, wyraziste i różne od siebie, zwyczajnie są interesujące i wykazują się zwykłymi ludzkimi reakcjami. Motywy jakie nimi kierowały, cele które chcieli osiągnąć i wszystkie tego skutki są niezwykle wciągające. Dzięki nim stworzona została nie tylko zwykła intryga, ale również tajemnice, sekrety i plany związane z nią, będące jej częścią bądź też mające się jej przeciwstawić.

- Tak jest lepiej - odparłem. - Będzie mi łatwiej umierać ze świadomością, że nikomu nie sprawię tym bólu.
- Jeśli nie możesz sprawić nikomu bólu, to nie możesz też dać nikomu radości.”

Fabuła powieści nie jest nudna, tego nie można jej zarzucić. Od pierwszych stron historia jest ciekawa, niemniej na początku pozostaje też zwyczajna. Dopiero z biegiem akcji czytelnik może się w niej zatracić. Rozwój wydarzeń mnie usatysfakcjonował, szczególnie te ostatnie rozdziały, którym niektórzy zarzucają, że były do przewidzenia. Aczkolwiek według mnie nie wynikało to ze sposobu pisania autorki, a zwyczajnie z przebiegu akcji w podobnych pozycjach. Gdy natomiast skupić się na tym, jak autorka to wszystko napisała, to muszę przyznać, iż jestem pod wrażeniem. Zgrabnie połączyła wszystkie wątki fabularne, gdy już prawda wyszła na jaw i nie było wiele miejsca do niedopowiedzeń i jakiś potknięć. Po tym zwrocie właśnie okazało się jak bystry jest Sage, a wszystko złożyło się w logiczną całość, ciąg przyczyn i skutków w końcu miał jakiś sens. Niemniej w tym samym czasie odczułam jakąś zmianę w narracji, jakby autorka dopiero wtedy zdecydowała o takie drodze dla fabuły, choć przecież z połączeń jakie zastosowała pomiędzy tym co działo się przed i po, wynikałoby co innego. Było to tak naprawdę jedyne co mnie trochę zaskoczyło, nie wnosząc przy tym pozytywnych wiele emocji.

Patrząc na całość mogę z czystym sumieniem powiedzieć, iż ta książka jest po prostu świetna. Od pewnego momentu czytałam jak zaczarowana, nie mogłam się oderwać i skończyłam całą powieść, zamiast przeczytać tylko jeden rozdział. Również lekki i swobodny styl pisania autorki miał w tym swój udział. Nie dało się męczyć przy tej lekturze. Nawet samo wydanie temu sprzyjało, dzięki temu że miało dość duże litery, ułatwiające szybkie i przyjemne czytanie, jak również nie zwracanie uwagi na nie same, a na treść i obrazy jakie się dzięki niej formują w naszej wyobraźni. Wspominałam jeszcze o zmianie w sposobie opisu wydarzeń, czy też samej osobowości głównego bohatera i muszę zaznaczyć, że pomimo tego nadal byłam zachwycona. Na dodatek podobny rozwój wydarzeń był dobrym rozwiązaniem i z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnych tomów serii. Z pewnością będę musiała po nie sięgnąć i przekonać się, co też tym razem zgotuje nam autorka i czym jeszcze będzie mogła mnie zaskoczyć. „Fałszywego księcia” serdecznie wszystkim polecam, z tym utworem naprawdę warto się zapoznać!


- Dlaczego to robisz?
- Niby co? - spytałem, wzruszając ramionami.
- Denerwujesz ludzi. Zachowujesz się tak, jakbyś chciał narobić sobie tutaj wrogów.
- A ty chcesz robić sobie fałszywych przyjaciół. To żadna różnica. Nie masz czasem dość udawania kogoś, kim nie jesteś?”


Moja ocena 9/10


Tytuł: Fałszywy książę
Seria: Trylogia Władzy
Autor: Jennifer A. Nielsen
Ilość stron: 392
Wydawca: Egmont
Data premiery: 2013-01-23



O autorce:
Jennifer A. Nielsen to autorka popularnej serii fantasy „The Underworld Chronicles”. Kolekcjonerka starych książek, wielbicielka teatru. Pracuje nad kolejną częścią „Trylogii Władzy”. Mieszka w Utah z mężem i trójka dzieci.





Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Egmont, za co serdecznie dziękuję ^^


niedziela, 17 marca 2013

Czytanie z dłoni dla początkujących - Richard Webster


Pokaż mi swoje dłonie, a powiem ci kim jesteś.”


Sztuka czytania z dłoni jest bardzo stara, książkę o takim sposobie wróżenia napisał już Arystoteles dla Aleksandra Wielkiego! Niemniej żeby czytać z dłoni nie trzeba mieć żadnych specjalnych umiejętności, każdy może to robić, należy tylko poświęcić trochę czasu na naukę. Wystarczy odrobina spostrzegawczości, uwagi i oczywiście cierpliwości, a zacznie się zauważać i rozróżniać poszczególnie linie, jak na przykład głowy czy życia, oraz wiedzieć co one oznaczają. Choć niektórzy wychodzą z błędnego założenia, iż na tym się to kończy, na tych liniach, to tak naprawdę czytanie z dłoni opiera się również na jej kształcie czy fakturze, jak i długości palców. By dobrze wszystko zinterpretować, należy brać pod uwagę więcej czynników. Sztuka chiromancji nie jest taka trudna jak się niektórym mogłoby wydawać bądź też zbyt prosta. Sam autor w zakończeniu pisze, że jest w posiadaniu ponad 400 tytułów o tej tematyce i mimo iż zajmuje się tym ponad czterdzieści lat, to nadal się uczy, doskonali. Ma szansę spojrzeć na różne kwestie w inny sposób, w końcu i sztuka chiromancji nie jest jedynie zbiorem faktów.

Każdy człowiek jest inny, tak samo i jego dłonie. Zauważono to już wielki temu i starano się dojść, co też takie w sobie one kryją. Otóż można się z nich dowiedzieć i teraźniejszości, i przeszłości, i przyszłości, określić nasze charaktery, to czym się w życiu kierujemy, predyspozycje. Podobnie jest w przypadku np. wróżenia z kart. Niemniej uważam, że czytanie z dłoni jest sztuka łatwiejszą. Przynajmniej tak mi się wydaje na tym początku mojej drogi. Książka Richarda Webstera jest właśnie dopiero tym początkiem. Podstawy mamy do dyspozycji, dzięki temu tytułowi i jest on naprawdę dobry dla początkujących. Napisany jest prostym, przystępnym językiem. Wszystko jest dokładnie wytłumaczone, krok po kroku, tak że każdy powinien zrozumieć o co chodzi i łatwo przyswoić nabytą wiedzę. Rozdziały są krótkie i przejrzyste. Ciekawym zabiegiem było nieograniczenie się jedynie do samego opisania wszystkich istotnych elementów chiromancji, ale również zamieszczenie na końcu dwóch przykładowych interpretacji, przeprowadzonych na podstawie zamieszczonych w książce odcisków dłoni.

Książka, poza dwoma odciskami dłoni na końcu, jest bogata w proste ilustracje. Przejrzyste schematy dłoni, bez żadnych dodatków czy szczegółów, pomagają w zlokalizowaniu poszczególnych linii, czy też odnalezieniu określonych pętli. Jest to bardzo przydatne i działa na korzyść pozycji, bez tych wszystkich ilustracji czasami trudno byłoby dokładnie stwierdzić, która linia jest która i co ma prawdziwe znaczenie. Ogólna prostota obrazków jest jak najbardziej wskazana i ułatwia zorientowanie się, który element jest w danym przypadku poddawany analizie. Poza tym podręcznik składa się z samego tekstu, nie ma żadnych ozdobników, tak więc od strony graficznej jest całkiem nieskomplikowany, co także jest dobre dla takiego tytułu. Właśnie w przeciwieństwie do tej prostoty, otrzymujemy dokładną charakterystykę pisaną dłoni i jej wszystkich elementów.

„Czytanie z dłoni dla początkujących” jest z pewnością pozycją ciekawą. Nawet gdy nie bierze się tego na poważnie, można się przy tym dobrze bawić. Mówię to z własnych przeżyć, gdy to np. chodziłam i prosiłam ludzi, by pokazali mi swój kciuk... trzeba było widzieć ich miny, jak mówiłam im, że sprawdzałam tylko czy nie mają przypadkiem kciuka mordercy. Ta książka wprowadza nas w podstawy sztuki chiromancji, choć nie oszukujmy się, jest to dla niektórych dopiero początek, mimo iż innym wystarczy. Dobrym pomysłem było też umieszczenie na końcu listy zalecanych lektur dla osób, które tak zainteresują się tematem, iż będą chciały dalej zgłębiać tę wiedzę. Bardzo się cieszę, że miałam okazję poznać ten tytuł. Szczerze go polecam osobom zainteresowanym i chcącym rozpocząć swą przygodę z czytaniem dłoni, jak i ludziom zafascynowanym różnymi metodami wróżenia i poznawania samych siebie.




Tytuł: Czytanie z dłoni dla początkujący
Autor: Richard Webster
Ilość stron: 232
Wydawca: Studio Astropsychologii
Data premiery: 2009-07-03



O autorze:
Richard Webster urodził się w Auckland w Nowej Zelandii w 1946 r. Chociaż każdego roku dużo podróżuje po całym świecie, wygłaszając wykłady oraz prowadząc warsztaty dotyczące zagadnień metapsychicznych, Nowa Zelandia to nadal jego dom. Jest płodnym twórcą i pisze również comiesięczne felietony dla dwóch czasopism. Richard rozpoczął swoją karierę, prowadząc działalność wydawniczą i kolejno był właścicielem księgarni, pianistą, hipnotyzerem scenicznym, chiromantą, pisarzem na zlecenie oraz czarodziejem, zanim został zawodowym nauczycielem i pisarzem zajmującym się tematami metapsychicznymi.






 Książkę otrzymałam od Studia Astropsychologii, za co serdecznie dziękuję ^^

środa, 13 marca 2013

Jak odczytać przyszłość z kart klasycznych - Angelika Lenartowicz, Manuela Klara Olszewska


„Samouczek wróżenia”


Jak to wygląda z wróżeniem w XXI wieku? Zazwyczaj jest to sztuka ignorowana, spotykana na jakiś zabawach w szkołach, raczej dla młodzieży. Niemniej przecież to nie tak było i być nie powinno. Wróżbiarstwo sięga czasów starożytnych, zajmowali się nim kapłani różnych nacji, natomiast teraz nie przykłada się do tego aż takiej wagi. W dzisiejszych czasach wiele osób stroni od tego typu praktyk, czy to tarot, czy odczytywanie różnych znaczeń w kartach klasycznych. Jest to związane z myślą o tajemniczych mocach, o czymś zakazanym. Na dodatek w obecnie powszechnie znany jest sceptycyzm do takich rzeczy, ludzie nie wierzą i nie próbują tego zmieniać, dlatego grono ludzi interesujących się podobnymi sprawami, jest niewielkie. Aczkolwiek nadal niektórych to fascynuje, nie boją się tego, w końcu karty pozostawiają szerokie pole do interpretacji, są jedynie wskazówkami dla naszej intuicji.

Książka „Jak odczytać przyszłość z kart klasycznych” jest takim samouczkiem dla każdego kto chce nauczyć się stawiać karty klasyczne, jak zresztą już sam tytuł wskazuje. Jest to krótka pozycja, która ma na celu pokazanie szybkich rezultatów, łatwej nauki. Trzeba przyznać, że dużą zaletą tego tytułu jest jego przejrzystość. Wszystko jest prosto opisane, co ważniejsze rzeczy są zaznaczone wytłuszczonym drukiem, a przy znaczeniach kart znajdziemy nie tylko ich rysunki, ale również różne schematy. Pozycja ta rozpoczyna się wstępem, gdzie jesteśmy wprowadzani do całości, jak można się domyślić, następnie są działy: „Kiery. Emanują ciepłem”, „Karo. Korzyści”, „Trefle. Emocje”, „Piki. Zwiastuny pracy”. Wszystko przedstawione jest krótko i treściwie. Na końcu natomiast znajdziemy przykładowe rozkłady, co jest raczej normalne dla tego typu publikacji.

Do książki dołączona jest również specjalna talia, o czym informacje można znaleźć w każdym z jej opisów. Okazało się, iż są to karty (od dziewiątki do asa) zamieszczone na ostatnich stronach tej pozycji, niemniej na innym papierze. Ich największym minusem jest to, że trzeba je samodzielnie wyciąć, przez co z pewnością nie będę miały dobrych wykończeń, jak w przypadku zwykłych talii. Także dość giętki i niezbyt twardy papier nie przemawiają na korzyść ich trwałości. Aczkolwiek karty te, mimo niewielkich rozmiarów, oprócz tradycyjnych oznaczeń opatrzone są autorskimi obrazkami pani Olszewskiej, które mogą jakoś wspomóc przy interpretacji. Na dodatek dzięki temu ładnie się przedstawiają.

Ogólnie pozycja ta jest ciekawa. Każdy ją może zrozumieć, na początki z kartami klasycznymi (właśnie dla tych, którzy jeszcze nigdy się z nimi nie zetknęli) jest jak ulał, prosto opisuje tę podstawową i niezbędną wiedzę. Po przeczytaniu tego tytułu będzie można już spokojnie tworzyć układy i odczytywać ich znaczenie. Również karty, których oprawa graficzna mi się spodobała, są interesującym dodatkiem, który może pomóc przy stawianiu pierwszych kroków w tym kierunku. Przepowiednie od zawsze łączyły się z dreszczykiem emocji, a nawet jak ktoś nie do końca chce się im zawierzyć, to i tak co mu szkodzi spróbować. Zainteresowanych tematem, czy też próbą poznania, przynajmniej w tym niewielkim stopniu, przyszłości, polecam tę książkę, gdyż może okazać się dla nich wartościową lekturą.


Tytuł: Jak odczytać przyszłość z kart klasycznych
Autor: Angelika Lenartowicz, Manuela Klara Olszewska
Ilość stron: 128
Wydawca: Studio Astropsychologii
Data premiery: 2012-01-13




O autorach:
Angelika Lenartowicz – wróżka, kartami klasycznymi zajmuje się zawodowo od 20 lat. Jest to jej pasja, styl życia, ale przede wszystkim chęć pomagania innym w trudnych chwilach. Prowadzi konsultacje wróżbiarskie, podczas których symbole kart klasycznych „Ubrane w szaty współczesności” dają poradę i drogowskaz na rozstaju dróg.
Manuela Klara Olszewska – tarocistka, astrolog, doradca życiowy, artysta, plastyk, autorka książek i kart, m. in. „Tarot lekarz duszy”, „Tarot terapia słowem”, „Tarot archetypowy”. Prowadzi indywidualne lekcje Tarota i tworzy wiele prac artystycznych: gobeliny, portrety, obrazy, a także ilustracje do książek dla dzieci.




 Książkę otrzymałam od Studia Astropsychologii, za co serdecznie dziękuję ^^


niedziela, 10 marca 2013

Wybrani - C. J. Daugherty


Gdy wszyscy wokół kłamią, komu zaufasz?”


Allie zostaje aresztowana po raz trzeci w tym roku. Rodzice nie wiedzą, co mają już z nią zrobić i postanawiają, że znowu będzie musiała zmienić szkołę. Jej świat legł w gruzach, musi zostawić najlepszego przyjaciela i przeprowadzić się do elitarnej szkoły z internatem, o której nic nie wie, nawet tego, gdzie się ona znajduje. Akademia Cimmeria jest tajemniczą placówką, o której tak naprawdę niewiele osób zna prawdę. Panują tam dziwne zasady, działa dodatkowo jakaś podejrzana Nocna Szkoła, uczęszczają tam w większości dzieci pochodzące z bogatych, wpływowych rodzin. Tak więc jakim cudem ona się tam znalazła? Zazwyczaj uczniowie są absolwentami tej akademii od pokoleń. Niemniej dziewczyna jakoś się aklimatyzuje, ma szansę nawet polubić swoje nowe życie... Jednak ginie dziewczyna. Co więcej zostaje brutalnie zamordowana. Allie w końcu odkrywa, iż jej nowa szkoła skrywa duży sekret, aby dowiedzieć się prawdy musi znaleźć sobie w przyjaciołach również wytrwałych i lojalnych sojuszników.

Nic nie wiesz. Naprawdę nic nie wiesz. To... głupie. Nikt ci nic nie powie. Nikt ci nic nie powie...”

Allie kiedyś była miłą i grzeczną dziewczyną, ale to się zmieniło, po tragedii jaka ją spotkała. Przeobraziła się w zbuntowaną nastolatkę, która raz po raz pakuje się w kłopoty. Niemniej przekraczając progi Cimmeri odrzuciła mocny makijaż, przywdziała mundurek i wtopiła się w tło. Choć może nie do końca, gdyż nadal łamała przepisy, najwyraźniej ma to we krwi. Bohaterki tej nie sposób nie polubić, jest ciekawa, ma charakterek, choć jak dla mnie trochę za szybko przystosowała się do akademii, zaszła w niej zbyt nagła zmiana. Aczkolwiek reszta postaci jest interesująca i dopracowana, szczególnie fascynowała mnie Jo, najlepsza przyjaciółki bohaterki, która cechowała się osobliwymi zachowaniami. Oczywiście nie można zapomnieć o Sylvainie i Carterze, dwóch głównych przystojniakach. Pierwszy wydał mi się zbyt cudowny, następnie zaś całkowicie nie rozumiałam jego charakteru. Natomiast Cartera, mimo chłodnego i złośliwego podejścia, polubiłam jakoś od początku. Chłopcy różnią się od siebie i nie od razu wiemy, kim tak naprawdę są.

Po przeczytaniu samego opisu miałam wrażenie, że to kolejna książka z gatunku paranormal romance. Zdawało mi się, iż na następnej stronie nagle okaże się, że któryś z bohaterów jest wilkołakiem czy wampirem bądź jeszcze innym stworem. Na tym polu czekała mnie niezwykła niespodzianka! Nic z tego, byłam zdziwiona, lecz pozytywnie. Sam sekret skrywany przez szkołę również mnie zaskoczył, nie miałam szans się go domyślić. Ogólnie cały obraz tej akademii jest niesamowity. Stosowane są tam surowe, dziwne kary, do nauczycieli zwraca się po imieniu, nie ma też tam telefonów komórkowych, laptopów czy telewizji. Uczniowie są odcięci od świata, lecz nie narzekają. Większość czasu spędza się i tak w bibliotece, jest tam masa nauki. Można też wychodzić na dwór, zagrać w krykieta, na dodatek organizowane są bale. I to nie takie jak w innych szkołach, które słyną jedynie z nazwy, a bliżej im do dyskotek, lecz te staroświeckie w wykwintnych strojach i z urokliwymi tańcami. Placówka ta jest osobliwa i fascynująca, dzięki temu przedstawieniu lekturę czytało się z jeszcze większym zapałem.

- Piłaś całą noc? - zapytała.
- Nie! Nie bądź śmieszna. Tylko przez marę ostatnich godzin... Właściwie to która jest? - Spojrzała na zegarek, rozlewając wódkę po dachu. - Ojej.”

Akcja książki nabiera tempa dość powoli. Niemniej nawet na początku nie nudziłam się i wciągnęłam się trochę w powieść. Natomiast, gdy zaczęło się bardzo dużo dziać, przepadłam i nie mogłam oderwać się od lektury. Wciągnięta wir wydarzeń z wielkim, na dodatek rosnącym wciąż, zainteresowaniem obserwowałam dalsze poczynania bohaterów. Fabuła jest interesująca i tajemnicza. Jedynie nie odczuwałam tego napięcia, które tylko czasami pojawiało się, lecz nie utrzymywało się na długo. Moim największym „ale” w tej powieści jest kolejny trójkąt miłosny. Szczerze, to irytował mnie on, był banalny, mam dość takich sytuacji, poza tym jego rozwój był łatwy do przewidzenia. Szkoda, iż ten wątek też został wprowadzony, ponieważ według mnie tylko niszczył swoisty urok tej pozycji. Natomiast styl pisania autorki jest przyjemny i łatwy w odbiorze. Widać, że pani Daugherty włożyła w to sporo pracy, dzięki czemu stworzyła naprawdę ciekawą historię.

„Wybrani” pozytywnie mnie zaskoczyli i bardzo się cieszę, że miałam okazję zagłębić się w mroczne sekrety Cimmerii. Nawet jeżeli powieść mogła mi się zdawać momentami banalna, to za chwilę zaskakiwała mnie czymś i nie mogłam dłużej narzekać. Na dodatek bohaterowie zjednali sobie moją sympatię, szczególnie Rachel, która pojawia się trochę później, Allie, Carter i Jo. Tajemnice się piętrzą, wraz z dalszym rozwojem akcji dostajemy strzępki informacji, które rodzą nowe pytania. Gdy w końcu poznajemy odpowiedzi, nadal są one niepełne i często niespodziewane. Muszę przyznać, iż lektura wciągnęła mnie i nie mogłam się od niej oderwać aż do końca. Teraz zaś czekam z niecierpliwością na jej kontynuację, po którą będę musiała sięgnąć. Do przeczytania zachęcam wszystkich tych, którzy są ciekawi, co takiego kryją mury Akademii Cimmerii. Serdecznie polecam!


- Czy jaśnie pani życzy sobie towarzystwa? - zapytał, gdy się do niego zbliżyła.
- Jaśnie pani mogłaby zabić za kanapkę z bekonem. - poinformowała.”


Moja ocena 8/10


Tytuł: Wybrani
Autor: C. J. Daugherty
Ilość stron: 440
Wydawca: Otwarte
Data premiery: 2013-03-06



O autorce:
Miała 22 lata, gdy po raz pierwszy zobaczyła martwe ciało – pracowała wtedy jako reporter kryminalny. Nigdy nie przestała jej fascynować natura przestępców. Powieść „Wybrani” – pierwsza część trylogii – jest efektem tej fascynacji.




Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Otwarte, za co serdecznie dziękuję ^^


czwartek, 7 marca 2013

Insygnia. Wojny światów - S. J. Kincaid


„Talent do gier”


Tom Rainers prowadzi dość nudne życie, mimo że nie wie, gdzie spędzi choćby następną noc. Wraz z ojciec chodzi od kasyna do kasyna, śpi w motelach czy na ławkach w parku, różnie to bywa. Jego tata jest hazardzistą i niestety już wpadł w ten nałóg zbyt głęboko. Tom radzi sobie tylko dzięki temu, iż umie grać w gry, a z zakładów co jakiś czas można wyciągnąć jakąś sumkę. Właśnie ten jego talent do wygrywania wirtualnych potyczek zmieni jego życie nie do poznania. Pewnego dnia chłopak dostaje propozycję – może zostać kadetem w Wieży Pentagonu. Dowiaduje się, że był obserwowany już od jakiegoś czasu, teraz natomiast może uczęszczać do elitarnej szkoły wojskowej. W końcu ma okazję zdobyć przyjaciół, zacząć inaczej żyć, coś osiągnąć. Dostaje szansę od losu i ją wykorzystuje. Jeżeli się sprawdzi i będzie lepszy od innych, może zostanie członkiem Sił Układu Słonecznego i weźmie udział w walkach III wojny światowej, zmierzy się z najlepszymi.

Okrutne morderstwo zawsze tworzy fundament pięknej przyjaźni.”

Tom jest zwyczajnym czternastolatkiem bez żadnych osiągnięć i talentów, poza tym do grania. Autorka obdarzyła go charakterem przeciętnego, rozbrykanego nastolatka. Chłopiec lubi się wygłupiać, ciągnie go do dziewczyn, wdaje się w bójki, ceni przyjaciół i miewa niezbyt mądre pomysły. Niemniej staje na drodze do dorosłości, po raz kolejny mamy do czynienia z pokazywaniem tego, jak bohater zaczyna dojrzewać, zmieniać się. Reszta postaci była również ciekawymi dzieciakami, a to wszystko dodawało realizmu. Te prostoliniowe przedstawienie charakterów sprawiało, iż praktycznie od razu było wiadomo, kto po jakiej stronie stoi, kim jest i czy warto mu zaufać, aczkolwiek również dodawało to autentyzmu całej historii. Ogólnie bohaterów łatwo polubić, są sympatyczni, niektórzy zaś irytują, lecz to chyba oczywiste, gdy zaczynają obrażać i uprzykrzać życie najważniejszej postaci, która staje się czytelnikowi w pewien sposób bliska.

Główny bohater trafia do niezwykłej szkoły, odnajduje tam przyjaciół i wrogów. Jego życiu jest poświęcone najwięcej uwagi. Po recenzjach innych czytelników byłam na to trochę przygotowana, niemniej i tak żałuję, że po tak obiecującym opisie, nie mieliśmy do czynienia z niesamowitymi bitwami w przestworzach. Wizja trzeciej wojny światowej każdemu jawi się zazwyczaj końcem ludzkości, nawet Einstein stwierdził, że nie wie, jakich broni będą wtedy używać mieszkańcy naszej planety, lecz w czwartej wojnie będą nimi już jedynie kamienie i kije. Aczkolwiek autorka proponuje inne rozwiązanie, którym są walki w przestworzach. Dzięki temu nie niszczyło się terytoriów ziemi i nie nastąpił żaden koniec świata spowodowany użyciem licznych i strasznych broni. Sam pomysł ciekawy, jednak nierozwinięty, praktycznie cała akcja ma miejsce w szkole, poza nielicznymi sytuacjami. Trochę mnie to zawiodło, ale nie mogę powiedzieć, iż rozmyślałam nad tym jakoś szczególnie podczas samej lektury, gdyż tak zwyczajnie nie było.

- Posłuchaj, Beamer, przykro mi, że ściąłem ci głowę, rozumiesz?”

Ogólnie sama fabuła jest interesująca. Mimo braku wielu walk, nie można powiedzieć bym podczas lektury się nudziła. Co prawda w tym dziwnym i niezwykłym ośrodku trudno o normalność, niemniej dzięki temu sprawy i trudy szkolne zostały ciekawie przedstawione. To samo tyczy się życia nastolatków. Wiele humoru wprowadzali np. Tom i jego współlokator Vik, którzy przekomarzając się oraz kłócąc potrafili doprowadzić do szczerego śmiechu. Oczywiście to nie wszystko, poczucie inności, obcości, pewne aspekty polityczne i manipulacje medialne, te tematy również zostały poruszone, niemniej tylko całkiem pobieżnie, autorka nie skupiała się na tym, a wrysowała to jedynie w tło. Nie sposób jednak tego nie zauważyć, wprost pokazane jest zakłamanie telewizji i tego, że niektórzy ludzie są tylko symbolami, a nie prawdziwymi bohaterami i sprawcami danego czynu. Całość opisana jest lekko i przyjemne, styl pisania autorki jest prosty i nie sprawia żadnych trudności. Sama książka naprawdę wciąga, przeczytałam ją w zastraszającym tempie, nie mogąc się od niej oderwać.

„Insygnia” okazały się naprawdę ciekawą lekturą. Mimo że idealna nie jest, to naprawdę miło spędziłam z nią czas. Głównym tego powodem był humor, występujący w powieści. Niemniej zdaję sobie sprawę, że nie do każdego może on trafić (np. do mojej znajomej jakoś nie bardzo), ponieważ w większości jest dość infantylny. Aczkolwiek mnie to nie przeszkadzało, młodzież nie powinna się przeciwko temu buntować, tak samo jak osoby z natury wesołe. Kolejnym czynnikiem był styl pisania autorki, lekki a mimo to bardzo absorbujący, czytałam z zainteresowaniem, nie zauważając mijającego czasu. Ten brak szalonej akcji nie przeszkadzał i mimo iż spodziewałam się czegoś choć trochę innego, jestem zadowolona, że dałam tej pozycji szansę. Jeżeli ktoś szuka czegoś lekkiego i interesującego, zapewniającego zarazem rozrywkę bądź jest zainteresowany przedstawianą wizją świata, nie powinien się zastanawiać i po prostu sięgnąć po tę książkę, gdyż naprawdę warto.


- Nie wierzę.
- Naprawdę miałem bliznę. - Vik wskazał na swoją brew.
- Tak, w to wierzę. Po prostu nie mogę sobie wyobrazić, żebyś kiedykolwiek wyglądał męsko.”


Moja ocena 7/10


Tytuł: Insygnia
Seria: Wojny światów
Autor: S. J. Kincaid
Ilość stron: 472
Wydawca: Egmont
Data premiery: 2013-02-06



O autorce:
S. J. Kincaid urodziła się w Alabamie, dorastała w Kalifornii, uczęszczała do szkoły w New Hampshire, ale dopiero mieszkając w mrocznej Szkocji, uświadomiła sobie, że chce zostać pisarką. „Insygnia. Wojny Światów” to jej debiut literacki. W przygotowaniu druga część cyklu.




Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Egmont, za co serdecznie dziękuję ^^


wtorek, 5 marca 2013

Brainman - Dominik W. Rettinger

 
„Dwóch chłopców i ingerencja z kosmosu”


Wszystko zaczyna się od dziewczyny. Blondwłosej piękności, którą zdobyć chcieli Nick i John. Choć może nie do końca. John, bogata gwiazda sportu, był z nią już związany, niemniej na scenę wkroczyć zamierzał zwyczajny student biologii, który niepomyślnie zakochał się w tej idealnej dziewczynie (z wyglądu), nie zauważając uczucia swej najlepszej przyjaciółki. Skończyło się to nie tylko bijatyką, która była skutkiem oczywistym, ale również interwencją przybyszów z kosmosu. To natomiast codziennością nie jest. Obaj chłopcy po wypadku nagle zyskują nadnaturalne umiejętności, które są wynikiem przebudzenia pełnej mocy ich mózgów, wykorzystywania ich w stu procentach. Aczkolwiek ich przebudzenie wygląda inaczej i zostaje dokonane przez osoby stojące po dwóch stronach konfliktu, który to w rezultacie przenosi się również na nasza małą, nic nie znaczącą i zacofaną planetę. Tak oto przez zmianę jedynie dwóch ziemian, rozpoczyna się walka, terror, dążenie do władzy. I tylko jedna osoba może zapobiec ostatecznej katastrofie.

Najmocniejsze uczucie to stan zakochania. Skutek uboczny potrzeby utrzymania gatunku.”

Dla krótkiego wyjaśnienia warto powiedzieć co nieco o tych „kosmitach”. Mieszkaniec planety O (który przebudził Nicka) przekazał mu energię brainlight. Te osoby są z natury łagodne, żyją w spokoju i nie wykorzystują swych umiejętności do złych celów. Niemniej prowadzą wojnę, a raczej uciekają przed mieszkańcami Zet (jeden z nich przebudził Johna). Ci z kolei są bezwzględni, żądni władzy nad całym Uniwersum, nic ich nie zatrzyma, ofiary są nieważne i niezbędne, by podporządkować sobie wszystko i wszystkich. Tak w skrócie tyle wystarczy wiedzieć o tych cywilizacjach. Cała akcja rozgrywa się na planecie A-180, znanej nam jako Ziemia. W powieści podkreślone są różnice między nami i nimi. U nas te wielkie technologie tylko niszczą środowisko, są wielkie, ciężkie i wolne, natomiast oni mają dostęp do o wiele większej wiedzy, ich świat wygląda zupełnie inaczej, jest zwyczajnie lepszy.

Dwójka głównych bohaterów jest praktycznie swoimi przeciwieństwami. Nick woli używać mózgu niż pięści i jest nieśmiałym (do czasu) studentem biologii. Nie jest popularny, zadaje się jedynie ze swą bystrą i sympatyczną przyjaciółką Rosą. On również wykazuje się zdrowym rozsądkiem, niestety zdolności analityczne uciekają gdzieś wraz z pojawieniem się zauroczenia piękną Susan. Z drugiej strony stoi John, gwiazda szkoły, umięśniony sportowiec, który chętnie rozwiąże swe problemy siłą i ma wszystko czego zapragnie. Ten pierwszy jest dobry, nie wyobraża sobie zabicia człowieka, czy patrzenia na krzywdę ludzkości, drugi zaś będzie dążył po trupach do celu. To oni zmieniają świat, między nimi rozegra się walka o przyszłość naszej planety, która może zostać zniszczona przez Johna bądź uratowana przez jego przeciwnika. Nikt inny nie może się im równać. Postacie reprezentują dobro i zło, poza tym jak można się domyślić, to na nich skupia się ta opowieść. Reszta bohaterów, gdy już się pojawia, nie jest niewyraźna i również można ich polubić.

- Nic nie dzieje się przypadkiem - odparł O-5a. - To jedna z Pierwszych Zasad.”

Fabuła jest ciekawa i pełna wszystkiego. Tutaj znajdziemy zwykłe codzienne dylematy, rebelię, pozaziemską cywilizację, dramat miłosny (choć tylko na początku), dziwne moce i problemy cywilizacyjne. Niektóre tematy są pobieżnie potraktowane, niemniej jest to powieść która łączy w sobie wiele zagadnień. Na dodatek dochodzi wartka akcja, przez co czytelnik nie może oderwać się od lektury. Przedstawiony obraz ukazuje katastrofę i to katastrofę do kwadratu, wywołaną jedynie niewielką ingerencją osób z innej planety. Widać, tak niewielkie poczynania mogą mieć niewyobrażalne skutki. Najważniejszym jednak w powieści jest zgrabny styl pisania autora, który to wszystko opisuje lekko i płynnie, tak iż nie ma się najmniejszego kłopotu z lekturą, łatwo czerpiąc z niej przyjemność. Pan Rettinger wszystko idealnie obrazuje, dlatego łatwo jest odnaleźć się w stworzonej przez niego rzeczywistości.

Do „Brainmana” podchodziłam dość niepewnie, gdyż często obawiam się gatunku science-fiction, który wydaje mi się trochę trudny w odbiorze. Lecz tuż po rozpoczęciu lektury dowiedziałam się, że nie było czego się bać. Historia mnie wciągnęła, a zdolności bohaterów, wynikłe z całkowitego przebudzenia mózgu, zainteresowały mnie (szczególnie latanie, bo kogo obchodzi wpływanie na umysły i nieśmiertelność). Cieszę się, że miałam szansę zapoznać się z tą opowieścią i spędzić z nią miło czas. Okładka co prawda mnie nie przyciągnęła i nadal mi się nie podoba (tak naprawdę nie wiem co skusiło mnie, do sięgnięcia po tę powieść), ale jak to się mówi „nie oceniaj książki po okładce”, co tutaj jest świetnym stwierdzeniem (przynajmniej dla mnie). Pozycję tę polecam szczególnie młodzieży, fanom fantastyki i osobom szukającym pozycji z akcją, która płynie w szalonym tempie! Przy tej lekturze, chyba nie da się nudzić, dlatego też zachęcam do jej przeczytania.

- „Nie ma alternatywy” - powtórzył John. - Nie uważasz, że to jedyne sensowne pojęcie stworzone przez tę cywilizację?
- Rządzą wielkie korporacje i wolny rynek, globalizacja. Słabi giną. „There is no alternative”.”


Moja ocena 8/10


Tytuł: Brainman
Autor: Dominik W. Rettinger
Ilość stron: 420
Wydawca: Jaguar
Data premiery: 2013-01-09


O autorze:
Dominik w. Rettinger to urodzony w 1953 roku znany polski scenarzysta współpracujący między innym z Agnieszką Holland. W jego dorobku znajdują się zarówno filmy kinowe („Milion dolarów”, „Pora mroku”), jak i seriale telewizyjne („Ekipa”, „Układ warszawski”). Powieść „Brainman” jest jego literackim debiutem.


Dwa dodatkowe cytaty *.* 


- Teraz niech mnie pan umówi z półgłówkiem z Białego Domu.
- Z prezydentem? - zapytał Stanton.
- Zaczynamy się rozumieć, admirale – odparł z uśmiechem John.”

-Trzymałeś mnie tu strachem.
- Dla twojego dobra. Czasy są straszne, Su.”




Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Jaguar, za co serdecznie dziękuję ^^

niedziela, 3 marca 2013

Horoskopy z dalekich lądów - Bogna Wernichowska i Bronisław Wojciech Wołoszyn


„Co mówi o Tobie dzień Twoich narodzin?”


Horoskopy czytają prawie wszyscy, nawet bezwiednie, przeglądając co też w gazecie o nich samych wypisują. Niektórzy w to wierzą, inni nie, w końcu jak można, po pierwsze poznawać przyszłość, po drugie wybrać dla tak wielkiej liczby osób spod jednego znaku zodiaku podobny scenariusz. Niemniej nie wszyscy podchodzą do tego sceptycznie, szukając pomocy, natchnienia, inspiracji i podniesienia na duchu. Przepowiednie mają głębokie korzenie, a to co się za nimi kryje może być bardzo ciekawe i właśnie to, przedstawiają nam autorzy tej książki.

Każdy z nas wie spod jakiego jest znaku zodiaku. Baran, Byk, Ryby, Bliźnięta... dla nas to nic nowego. Niemniej w horoskopach z dalekich lądów, kryją się inne podziały. Aztekowie, Majowie i Inkowie licząc czas, nie opierali swoich prognoz na podstawie roku słonecznego, lecz czasie w jakim Wenus oddala się i wraca do punktu swego górowania. Znaki zodiaku również są inne u Azteków - Małpa, Jaszczurka, Trzęsienie Ziemi, Deszcz czy Śmierć, u Majów natomiast występuje Krąg 18 klejnotów, jak Diament czy Rubin, zaś u Inków są ptaki, jak sęp, gołąb czy sokół. A w horoskopie wenezuelskim znajdziemy przyrównywanie do któryś z owadów, jak much, ważek czy biedronek.

Chętnie opisałabym Wam kalendarze tych kultur, też trochę opowiedziała o nich, ich historii i wierzeniach, jednak to mijało by się z celem, w końcu to wszystko można znaleźć w tej pozycji. Prawie cały tytuł jest opisem poszczególnych znaków i ich symboliki, plus na początku zawsze napisane jest coś ponadto, o samych Majach czy Aztekach, co można traktować jako wstęp i pomoc w zrozumieniu swego znaku. Opisy każdego z nich były ciekawe, proste w odbiorze i nie dość rozległe, a treściwe. W takich pozycjach nie ma co owijać w bawełnę i nad czym się rozwodzić, mamy przed sobą jedynie to, co jest ważne. Całości pod tym względem nie mam nic do zarzucania, wszystko opisane jest interesująco, można się czegoś dowiedzieć.

Tak z osobistych wrażeń to zauważyłam, że trzy pierwsze horoskopy, czyli Azteków, Majów i Inków, mają podobną bazę w moich znakach, co jest zrozumiałe, skoro wszystkie mają być prawdziwe. Ogólnie interesująca wydała mi się koncepcja, tak dobrze wszystkim znana, jakoby ludzie urodzeni pod jakimś danym znakiem, mieli być podobni do siebie pod względem charakteru. Zawsze mnie to fascynowało. Niemniej wracając do mojego horoskopu, muszę przyznać, iż te trzy pierwsze się sprawdziły i opowiadały zarówno o moich wadach jak i zaletach. Jedynie podążając w jednym kierunku, mianowicie miłości, nie widziałam możliwości sprawdzenia się, aczkolwiek jestem jeszcze młoda, to się zobaczy. Ponadto cieszyłam się jak małe dziecko, gdy zobaczyłam, że jestem diamentem według Azteków (taki ładny kamień). Jedynie horoskop wenezuelski pokazał moja datę urodzenia z zupełnie innej, i w moim przypadku nietrafnej, strony.

Ogólnie cała pozycja jest dobra i można dowiedzieć się z niej wielu ciekawych rzeczy. Zastanawiała mnie jedynie dysproporcja między ilością stron poświęconą dla tych czterech głównych horoskopów, która mi nie przeszkadzała, jedynie zdziwiła. Jeżeli ktoś lubi horoskopy, jest ciekawy swoich znaków i przypisywanych mu cech charakteru według różnych kultur, które mogły to przewidzieć wiele stuleci temu, to ta książka jest z pewnością dla niego! Zabawa i relaks zagwarantowane, choć należy do tego podejść z dystansem i choć trochę interesować się tematem. Do takiej lektury można też potem wracać, by przypomnieć sobie w jakiejś sytuacji co się przeczytało bądź podzielić się ze znajomymi trafnymi (lub też nie) opisami ich charakterów. Polecam!



Tytuł: Horoskopy z dalekich lądów
Autor: Bogna Wernichowska i Bronisław Wojciech Wołoszyn
Ilość stron: 200
Wydawca: Studio Astropsychologii
Data premiery: 2010-08-18



 Książkę otrzymałam od Studia Astropsychologii, za co serdecznie dziękuję ^^


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...