sobota, 6 czerwca 2015

Niewolnicy z Socorro - John Flanagan


- Mądry ten kto zna swe ograniczenia”


„Niewolnicy z Socorro” to czwarta część serii „Drużyna” i szczerze powiedziawszy, zdziwiłam się, gdy natknęłam się na jej zapowiedź. Pierwotnie Flanagan planował napisać trylogię, dlatego z pewną dozą podejrzliwości podchodziłam do jego nowej powieści. Uznawałam, że w trzecim tomie wszystko zakończyło się tak jak powinno i nie wiedziałam, o czym też autor zamierza pisać. Jak się okazało, szybko było dane mi się dowiedzieć, bo kiedy już dostałam w swoje ręce egzemplarz tej książki, szybko ją przeczytałam i po raz kolejny poczułam, że Flanagan wciąga mnie do wykreowanego przez siebie świata. Co prawda nie obyło się bez potknięć, jak i małej dawki niezadowolenia z mojej strony, niemniej jednak cieszę się, ze miałam okazję sięgnąć po tę pozycję.

Hal i jego drużyna już od pewnego czasu zaczynają się nudzić. Mają za zadanie patrolować wybrzeże Skandii, eskortując statki handlowe i chroniąc je przed piratami, a nie jest to odpowiednim zajęciem, dla rządnych przygód młodych Skandian. Na szczęście w końcu otrzymują zlecenie, które ma coś odmienić w ich monotonnym życiu. Misja od oberjarla zakłada wyjazd z rodzinnego miasta i udanie się do Araluenu, gdzie mają chronić miejscową ludność przed napadami handlarzy niewolników z Arydii. Znana już drużyna w wielkim pośpiechu, powodowanym rzucającym się na brzegu, toczącym pianę z ust i wymachującym toporem oberjarlem, wyrusza ku kolejnej przygodzie. Jak się okazuje już niedługo po przyjeździe mają pełne ręce roboty, gdy kilkunastu Aralueńczykow zostaje porwanych. Czaple wraz z nowym znajomym – zwiadowcą Gilanem – muszą spróbować uratować nieszczęśników, a w tym celu udać się do tytułowego Socorro.

Fabuła zarysowywała się całkiem ciekawie, aczkolwiek jest pewien szczegół, którego nie sposób przeoczyć. A mianowicie taki, że przez pierwszą część książki (ponad sto stron) niewiele się działo. Co prawda fragment ten tak czy inaczej czytało się z lekkością, niemniej w pewnym sensie, była to opowieść o niczym, jakby wstęp tej historii urósł do niewyobrażalnych rozmiarów. Nie ma się zresztą co dziwić, widząc jak autor rozciąga te teksty, tworząc wielotomowy cykl. Osobiście byłabym zwolenniczką krótszej serii, która miałaby więcej treści. Na szczęście później jest już lepiej, akcja zaczyna się powoli rozwijać, a wydarzenia rozgrywające się już w samym Socorro sprawiły, że nie mogłam oderwać się od tej lektury. Z drugiej strony czasami przebieg zdarzeń wydaje się być nieco naciągany. Bardzo mi się także nie spodobało, że na drodze Czapli pojawiło się nazbyt wiele komplikacji. Rozumiem, nic nie da się osiągnąć bez wysiłku, mimo to sądzę, iż na tym polu autor trochę przekombinował.

Jest jeszcze jedna rzecz, która wydała mi się nienaturalna. Czytając tę powieść miałam wrażenie, że wszystkie postacie ostatecznie obierają ten sam tok myślenia i z nadzwyczajną łatwością są w stanie przejrzeć plany wroga. I choć polubiłam bohaterów tego cyklu, to takie zachowanie nie dodawało im wiarygodności. Wspomnę też, iż co jakiś czas pojawiały się wzmianki o tym, jacy bliźniacy Ulf i Wulf są nie do rozróżnienia, jakby nawet narrator tego nie wiedział. Zapewne miało to być wtrąceniem zabawnym, tymczasem nadużywane zaczynało irytować. W kwestii humoru mam wrażenie, że był on znacznie mniej widoczny niż w poprzednich tomach. Oczywiście mam nadzieję, że nikt nie wyjdzie z założenia, że wszystko w tej książce mnie denerwowało. Kreacja bohaterów nie jest zła. Przez dotychczasowe cztery części rozwijają się oni i dojrzewają, dzięki czemu łatwiej się do nich przywiązać. Wątek ten jest jednak ogólnie znany i całkiem normalny, nie przedstawiał więc nic nadzwyczajnego, a spełniał jedynie oczekiwane normy.

Szczerze mówiąc, od strony technicznej również mam pewne „ale”. W książce co jakiś czas pojawiały się literówki, które łatwo wybijają z rytmu w trakcie czytania. W każdym razie nie jest to szczególnie wielki mankament, dlatego też lepiej skoncentrować się na pozytywach. Przede wszystkim, nie można zapomnieć, że powieści Flanagana czyta się z lekkością i pewnym rodzajem satysfakcji, najprawdopodobniej dzięki temu w jaki sposób prowadzi historię. Mogę mieć wiele zastrzeżeń, jednak muszę mu oddać, że ma prosty styl pisania, a potrafi oddać nastrój i wszystkie emocje jak należy. Jego opisy są wyczerpujące, obrazowe i jednocześnie krótkie, dzięki czemu tak łatwo zjednuje sobie czytelników. Ogólnie lubię książki tego autora, lecz nie są one moimi ulubionymi. Ta pozycja nie wyróżnia się specjalnie, sprawdza się w roli niewymagającego czytadła dla młodszych odbiorców. Polecam ją fanom Johna Flanagana, w końcu oni najlepiej wiedzą czego spodziewać się po jego twórczości.


- Zamierzam załatwić to subtelnie.
Gilan z zaciekawieniem przekrzywił głowę.
- To znaczy?
- Wchodzimy i od razu walę we wszystko, co się rusza. A jak nie będzie się ruszać, to wali Stig.”



Moja ocena 7/10



Tytuł: Niewolnicy z Socorro
Seria: Drużyna
Autor: John Flanagan
Ilość stron: 480
Wydawca: Jaguar
Data premiery: 2014-05-31




O autorze:
Urodzony i wychowany w Sydney w Australii, John Flanagan od dzieciństwa marzył o tym, by zostać pisarzem. Nie było łatwo. Pracował w agencji reklamowej, ale dopiero satyryczny wiersz opisujący paskudnego kolegę zwrócił na niego uwagę przełożonych. Jeden z szefów agencji uznał, że warto zainwestować w młodego pracownika i tak Flanagan dołączył do grona copywriterów. Przez dwie dekady pisał spoty reklamowe i scenariusze, później zaś trafił do telewizji i został jednym ze współtwórców sukcesu sitcomu „Hi Dad!”, zasłynął jednak jako autor „Zwiadowców”, serii osadzonych w fantastycznym świecie powieści dla młodzieży. Flanagan zaczął pisać historię Willa dla swego syna, Michaela, jednak to, co miało być opowieściami na dobranoc, szybko przerodziło się w cykl powieści. Pisarz wraz z żoną mieszka na przedmieściach Manly. Ma troje dzieci i czworo wnuków.



 
Za możliwość przeczytania „Niewolnicy z Socorro” dziękuję wydawnictwu Jaguar.

http://wydawnictwo-jaguar.pl/


wtorek, 19 maja 2015

Długo mnie nie było, ale... żyję, wróciłam i mam zamiar tu pozostać




Gdy zobaczyłam, że w tym roku nie opublikowałam ani jednego posta, trochę się przeraziłam. Patrzę dalej, w zeszłym roku też zbyt wiele nie pisałam... Dlaczego? Cóż, sama nie wiem, czy jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, jednakże jednym z powodów jest zapewne szkoła. Klasa maturalna, nauczyciele ciągle przypominający nam, że niedługo ważne egzaminy, które zadecydują o tym na jakie studia pójdziemy. I oczywiście powtórki lektur, pisanie wypracowań i wiele innych. Nie miałam już nawet ochoty na czytanie własnych książek, zaś z męką sięgałam po te, które musiałam przeczytać do szkoły. A skoro nie czytałam, to o czym miałam pisać? No właśnie... 

Możliwe też, że potrzebowałam tej przerwy, jednak w końcu zrozumiałam, że zatęskniłam za czytaniem, pisaniem i ludźmi, z którymi mogłam rozmawiać właśnie dzięki blogosferze! Chciałabym znów stać się częścią tej społeczności i zwyczajnie czerpać z tego przyjemność. Nie wiem, jak często będę pisała, ale myślę, że jakoś to będzie. W końcu po upadku najważniejsze to nie poddawać się, a ciągle się podnosić i iść naprzód.

Dlatego też chciałam zapowiedzieć, że mam zamiar ożywić tego bloga. Włożyłam w niego sporo pracy, na dodatek wiąże się z nim wiele miłych wspomnień. Mogłam dzięki niemu poznać niektórych ludzi, czy też zapałać jeszcze większą miłością do książek. Z tego powodu chciałabym do tego powrócić i właśnie to spróbuję zrobić. Niczego nie obiecuję, nie będę pewnie także pisać tak wiele jak kiedyś, choć kto wie... Mam tylko nadzieję, że znowu znajdą się osoby, które będą chciały poczytać to, co tu zamieszczam i którym może kiedyś będę mogła pomóc w wyborze kolejnej ich lektury. 



A tak poza tym jestem po maturach, mam teraz ponad cztery miesiące wolnego i chwilowo jestem dobrej myśli. Wiem, że ten czas szybko minie, niemniej mam nadzieję, że zdążę poukładać sobie parę spraw. W końcu tyle czasu... trzeba go jakoś wykorzystać! Wolałabym nie zmarnować go jedynie na spanie i leniuchowanie, choć i to niekiedy jest potrzebne, lecz nie w zbyt wielkich ilościach.



Pozdrawiam,
Tris

wtorek, 28 października 2014

Percy Jackson i bogowie olimpijscy: Złodziej pioruna - komiks



Rick Riordan zdobył moje serce kolejnymi powieściami o młodym półbogu Percym Jacksonie. Najpierw pojawiły się książki zawierające imię bohatera w tytule serii, następnie na rynku wydawniczym ukazywały się dodatki, potem zaś kolejna seria osadzona w świecie, w którym bogowie istnieją. Teraz przyszła kolej na komiks. Szczerze mówiąc, nie przedstawia on nic nowego, jest jedynie ponownym spojrzeniem na pierwszy tom pt. Złodziej pioruna. W nowej publikacji autor połączył siły ze znanymi osobami ze świata komiksu i powtórnie przedstawił czytelnikowi tę historię. Tym razem jednak odbiorca widzi bohaterów, odwiedzane przez nich miejsca i to, jak walczą, może też sprawdzić, czy choć trochę pokrywa się to z jego wyobrażeniami. Komiks od początku zapowiadał się jako dość ciekawy dodatek do książki i takowym pozostał, szczególnie się nie wybijając.

Mimo że historia jest taka jak w powieści Riordana o tym samym tytule, przybliżę trochę jej zarys. Percy Jackson, dwunastolatek ze stwierdzoną dysleksją i ADHD, przyciąga kłopoty. Wywalają go z każdej szkoły, do jakiej pójdzie. W Yancy Academy wytrzymuje nawet dość długo, lubi zajęcia łaciny z panem Brunnerem i znajduje najlepszego kumpla Grovera. Jednak w dniu, w którym przecina mieczem swoją nauczycielkę matematyki, skazuje się na klęskę. Może i była ona erynią, ale nikt inny przecież o tym nie wiedział, na dodatek wszyscy zgodnie uważają, że ktoś taki jak pani Dodds nigdy ich nie uczył...


Cała recenzja na:


http://nastek.pl/recenzje/10797,Zlodziej-pioruna-recenzja/strona:1

czwartek, 24 lipca 2014

Wyniki - pandy, pisanie nie na temat i rozwiązanie konkursu


Jak zawsze na początku chciałam podziękować za zainteresowanie konkursem i wzięcie w nim udziału. Tym razem zgłoszeń było dość sporo, z czego bardzo się cieszę. Ostatecznie uważam, że zadanie z pandami okazało się świetnym pomysłem, bo gdy tylko zauważałam nowy link, uśmiech pojawiał się na mojej twarzy! Co ciekawe nie wstawialiście jedynie obrazków czy filmików, ale znalazło się miejsce również na gry czy akcesoria związane z tymi cudownymi stworzeniami. Spędziłam chyba troszkę za dużo czasu grając z pandami, oglądając je, zachwycając się nimi... jednak nie żałuję! Jeszcze raz bardzo dziękuję i przy okazji wstawiam filmik (jest przeuroczy *^*), który został podlinkowany w konkursie... więcej niż jeden raz, chociaż został wzięty z różnych stron.




Miały to być wyniki, więc przyszła pora, by w końcu ogłosić zwycięzcę. Tak na marginesie uwielbiam generatory liczb losowych w internecie - odwalają one za człowieka całą robotę. Właśnie jeden z nich wybrał osobę, która zgłosiła się do konkursu jako druga. To oznacza, że wygrywa:


Serdecznie gratuluję! Zaraz skontaktuję się mailowo ze zwyciężczynią i mam nadzieję, że otrzymam dane potrzebne do wysyłki w ciągu tygodnia. W innym wypadku będę zmuszona wylosować kogoś innego... lecz to zapewne nie będzie miało miejsca ^^



To tyle odnośnie konkursu. Tak poza tym recenzje się piszą... kiedyś je nawet skończę. Nie ma ich wiele z bardzo prostego powodu - zwyczajnie ostatnimi czasy mniej czytam (można to zresztą łatwo zauważyć). Wcześniej miałam przynajmniej wymówkę, bo rysowałam, teraz zaś złapałam art blocka, a nadal niewiele czytam, niewiele książek zamawiam, niewiele kupuję... robię to już tylko wtedy, kiedy jestem prawie pewna, że mi się jakaś spodoba (taka tam rygorystyczna selekcja). Zobaczymy, jak to dalej będzie, choć wątpię, by ta mała ilość miała się drastycznie zmienić w najbliższym czasie. Jednak nie ma co się załamywać, tak to już bywa, że zainteresowania się zmieniają, człowiek odnajduje nowe pasje i zaniedbuje trochę stare... ale nie porzuca ich! Tak to widzę. Dlatego też na pogodne zakończenie wstawiam gif z pandą, który jest chyba moim ulubionym i po po prostu mnie urzeka *o*





Pozdrawiam,
Tris

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...