wtorek, 31 grudnia 2013

Podsumowanie roku 2013


W tamtym roku były dinozaury, no to tym razem PANDA! Bo wszyscy je kochają <3


Podsumowanie

W tym roku przeczytałam o wiele mniej książek... tylko 68. Trochę smutno, szczególnie że rok temu, jak i dwa lata temu czytałam ich po 120. Niemniej przyznam, że te powieści, które trafiły w moje ręce były lepiej dobrane i mogłam naprawdę spędzić z nimi miło czas *^* 

Dalej recenzje... znowu mniej niestety, gdyż wyszło po policzeniu 52. Mało, ale mogło być gorzej. Jak widać znajdowanie nowych zainteresowań nie pomaga mi w znajdowaniu czasu na pisanie i czytanie. Poza tymi książkowymi doszło jeszcze 5 recenzji anime. Miałam je wstawiać co miesiąc, niemniej krucho było nawet z tymi zwykłymi, to i to postanowienie szybko się posypało. Mimo to mam nadzieję, że to nie koniec, bo obejrzałam kilka serii, o których chętnie bym co nieco napisała ^^

Co do postów, widać na pierwszy rzut oka, że jest to moja 78 notka w tym roku. Od czerwca coraz mniej pisałam i jakoś tak zostało - nie ma co się usprawiedliwiać. Jednak i tak w ciągu tych trzech lat opublikowałam ponad 300 postów, więc nie jest źle ;)

No i jeszcze trochę statystyk. Mimo tego, że mniej się udzielam, to licznik pokazuje już ponad 124 tys. wyświetleń, na dodatek mam już 416 obserwatorów, za co również jestem niezmiernie wdzięczna! No i nie można zapomnieć o 5485 komentarzy, które także cieszą ^^ 

No a tak poza tym opuściłam się ostatnio nawet ze stosikami o.O Chyba w tym tygodniu wrzucę taki zaległy z kilku miesięcy, a potem pewnie wrócę do starego comiesięcznego rytmu. Jeżeli mi się uda :D 

Moje ględzenie: 


O książkach

Na początku warto przyjrzeć się tegorocznym najlepszym premierom - według mnie ^^ 

- Requiem - Lauren Oliver (ostatnio raz wielbię powieści o miłości, innym razem ich nienawidzę, jednak tą przeczytałabym znowu, jest wspaniała, jak i cała trylogia <3)
- Dom Hadesa - Rick Riordan (TO JEST RIORDAN, TEGO NIE DA SIĘ NIE KOCHAĆ! PEEEERCY! <3)
- Mechaniczna księżniczka - Cassandra Clare (zwieńczenie Diabelskich maszyn, no cóż... zakończenie... hmm... nie wiem co powiedzieć, by nie spoilerować... ale poza tym to pokochałam tę książkę - w końcu jest w niej Will *^*)
- Kijem i mieczem - Kevin Hearne (Oberon, mój kochany psiak, tęskniłam za nim <3)
- Gwiazd naszych wina - John Green (co tu dużo mówić, ta książka doprowadziła mnie do łez... zresztą wszystkie książki Greena są poruszające, cieszę się, że trafiły one w moje ręce *^*)

Naturalnie wiele innych powieści, które wyszły w tym roku, okazało się być świetnymi lekturami, jednak to jest moja osobista czołówka! Wybrać pięć tytułów nie było łatwo, ale nie chciałam dawać większej listy, bo kto by to przeglądał xd 


O filmach

Tutaj będzie niewiele. No ale cóż, muszę przynajmniej wspomnieć o tym, jaka byłam szczęśliwa, gdy mogłam iść do kina na trzy wyczekiwane filmy! Morze potworów (druga część Percy'ego), Miasto kości i W pierścieniu ognia to filmy, o których myślałam non stop zanim wyszły. Pierwszy z nich okazał się być całkiem fajny, a skoro był tam Percy, musiałam go pokochać :D . Dalej - Miasto kości - ta ekranizacja mnie urzekła. Zresztą to samo tyczy się W pierścieniu ognia, na który to film szłam i który oglądałam z wielkimi emocjami! Właśnie dzięki tym produkcjom w ogóle wybrałam się w tym roku do kina i bardzo się z tego cieszę ^^


O anime

Łohoho, tutaj to akurat jest nieźle. Poznałam nowe serie, niektóre wręcz mnie zachwyciły, jak np. Clannad: Afterstory, na którym ryczałam jak bóbr przez dobre kilka odcinków. Ta seria dała mi do myślenia. Zresztą i tak najlepsze rozkminy miałam przy Kokoro Connect... wiele się działo wtedy w mojej głowie. Ale nie będę się tutaj rozwodzić nad wszystkimi tytułami, bo jest ich zbyt wiele. Po prostu warto zaznaczyć, że nadal uwielbiam oglądać te "bajeczki"  *^*


I na koniec

Jeden z moich rysunków
Mimo że przeczytałam i zrecenzowałam o wiele mniej książek, to nie rozwodzę się nad tym za dużo, gdyż stało się tak przez moje inne zainteresowania. Jednym z nich jest pisanie własnych opowiadań, z czego jak na razie w miarę regularnie publikuję fan fiction o HP (http://alex-i-lu.blogspot.com/). Wczułam się w historię o Alex i Lu, jednak nie piszę tylko jej, zwyczajnie inne idą mi jeszcze wolniej i ich nie publikuję ^^ Jedna nawet jest trochę ambitniejsza, to już coś! xd

No a poza tym moim nowym etatowym pochłaniaczem czasu jest rysowanie. Dopiero w tym roku się za to zabrałam i sprawia mi to wiele radości. Rysunki też publikuję na necie (http://trisvita.deviantart.com) i mimo że jestem początkująca, to staram się jak mogę, by jakoś to wszystko wyglądało. Jeden z rysunków wstawiam nawet obok. jest zrobiony akurat długopisem, choć rysuję też na komputerze (nawet więcej niż tradycyjnie) ^^

No ale to chyba na tyle, nie ma co więcej gadać, życzę już tylko:


Szczęśliwego Nowego Roku! 


poniedziałek, 30 grudnia 2013

Klątwa opali - Tamora Pierce



- Ale to życie Psa, Cooper. Szukamy, aresztujemy, zamykamy w klatkach. Czasami powoli, krok po kroku. - Omal nie umknęło mi to, co dodała na koniec: - A czasami tracimy więcej, niż złapiemy, do licha.”


Rebecca Cooper to szesnastolatka, która urodziła się w najbiedniejszej części miasta, a w końcu wstąpiła do legendarnej Gwardii Starościńskiej, strzegącej prawa i porządku. Trafiła tam pod opiekę najlepszych z najlepszych – Tunstalla i Goodwin, którzy nie byli zachwyceni perspektywą niańczenia niedoświadczonego Szczenięcia. Na szczęście okazało się, że Becca jest odważna i zdolna. Ponadto mimo swej nieśmiałości skrywa także pewien sekret, który może być przydatny na służbie. Dziewczyna w trakcie pełnienia straży w Niższym Mieście zaczyna wpadać na trop wielu morderstw. Ginący i znikający stamtąd ludzie to jednak nic nowego i mimo że dziewczyna wie, że tym razem dzieje się coś podejrzanego, niewiele może zrobić. Nikt jej na pewno nie uwierzy na słowo, a skoro ubodzy mieszkańcy slumsów ciągle znikają, to po co ktoś miałby sobie tym zawracać głowę. Aczkolwiek najwyraźniej warto co jakiś czas o tym pomyśleć, bo wychodzi z tego grubsza sprawa, która ma też związek z pojawieniem się pogłosek o Wężu Cienia, będącego wcześniej jedynie potworem z bajek, służącym do przestrzegania dzieci. Becca musi zrozumieć, że bycie Psem nie jest łatwe, nie zawsze wszystko się udaje i nie wszystkich da się uratować. Mimo to chce rozwiązać tę zagadkę i szuka pomocy nie tylko u Wieczornej Straży, ale także u przestępców. Jej niekonwencjonalne metody mogą przynieść jej wiele kłopotów, ale również skuteczność i sławę.

„-To jest Drapek - wyjaśnił Tunstall.
Wziął sobie krzesło.
-Będzie pierwszym kotem zarabiającym, jako Pies….”

Becca jest silną, odważną dziewczyną, która już od dawna wiedziała, że chce zostać Psem (gwardzistą). Jest niezwykle nieśmiała, nie lubi występować przed ludźmi, jednakże nie przeszkadza jej to w pracy. Mimo swej siły charakteru, skrywanej tajemnicy oraz sporych zdolności ta bohaterka wydała mi się najmniej interesująca, gdyż autorka ukazuje nam zbiór bardzo ciekawych postaci. Na początek nie można nie wspomnieć o Drapku, kocie Becci. Nawet nie znając jego sekretu, dwójka gwardzistów zaczęła go szanować i mówić do niego żartobliwie „Panie Drapku”. Ten osobliwy kociak potrafi pomóc w trakcie akcji, porozumiewać się ze swoją właścicielką i dawać rozmruczane prezenty, by nie być zbyt długo tarmoszonym. Jest uroczy i zaradny zarazem, na dodatek do końca nie wiadomo czym jest. Następnie warto pamiętać o sąsiadach, którymi są, co tu dużo mówić, przestępcy. Jednak nie są oni źli, wpadają do Becci na śniadania, dużo rozmawiają i dbają o dobre relacje z nią. Szczególnie Rosko Muzykant zwraca uwagę - mężczyzna o wielkich ambicjach potrafi zauroczyć swym wdziękiem i inteligencją. Dodatkowo gwardziści jak i reszta przyjaciół głównej bohaterki przedstawiają się od samego początku obiecująco, dzięki czemu z przejęciem można czytać o dalszych losach postaci.

Zostawiając na chwilę bohaterów, warto zwrócić uwagę także na świat przedstawiony w powieści. Trzeba przyznać, że jest on dobrze skonstruowany, a autorka wyraźnie nakreśla nam panujące tam zasady i zwyczaje. Niemniej jednak trudno na początku przywyknąć do wizji ukazanego świata. Samo nazywanie strażników porządku „Psami”, szkolących się nowicjuszy „Szczeniętami”, a posterunek „Budą„, trochę zastanawia. Takie dość prymitywne słownictwo wydaje się być w złym guście. Aczkolwiek okazuje się, że da się do niego przywyknąć, a uliczne odzywki i nazwy pasują tutaj jak ulał. Po jakimś czasie polecenie typu „Bierz go” wydane Szczenięciu, nie będzie robić już na czytelniku wrażenia, a panująca hierarchia zostanie przyswojona. Niemniej to nietypowe słownictwo, jak i wrzucenie czytelnika na głęboką wodę, sprawiało, że na początku trudno było wciągnąć się w tę historię. Dopiero po jakimś czasie można było z zaciekawieniem obserwować ciekawe wydarzenia, zaczynając rozumieć obyczaje przedstawianej rzeczywistości.

- Czemu nie spytasz swojego kolegi Klapsa? - spytał Tunstall. - Lubię Klapsa. To gołąb, z którym Pies może się utożsamić.”

Sama fabuła jest ciekawa i dobrze przemyślana. Książka nie dłuży się w trakcie czytania, opisywane sytuacje są interesujące, a tajemnice skłaniają czytelnika do myślenia. Wielowątkowość jest tutaj sporym plusem, gdyż daje nam większe pole do manewru przy rozwiązywaniu zagadek i kojarzeniu różnych faktów. Widać, że autorka zbudowała niezłą intrygę, którą musiała mieć już uporządkowaną wcześniej. Krok po kroku, idąc tropem różnych wskazówek zsyłanych Becce, można się domyślić, co będzie dalej i jak cała sprawa się rozwiąże. Czytałam w opiniach innych, że historia ta jest nieprzewidywalna, jednak osobiście rozgryzłam całą sprawę przed tym, jak została ona wyjaśniona. Dlatego też można wywnioskować, że całość nie jest banalna do przejrzenia, lecz jest porządnie ułożona i można przy niej z chęcią pomyśleć, po czym porównać własne wnioski z rzeczywistością, co daje jeszcze większą satysfakcję z czytania. Na dodatek jest to możliwe, dzięki samemu stylowi pisania autorki. Co prawda na początku trudno było przyzwyczaić się do używanego w powieści języka, niemniej gdy już miało się to za sobą, można było docenić to, jak autorka dba o szczegóły. Opisując wszystko w formie dziennika, przedstawia dość drobiazgowo, wydarzenia widziane oczami Becci, co jest możliwe dzięki jej spostrzegawczości. To zaś pozwala czytelnikowi dowiedzieć się wiele o zaistniałych sytuacjach i mieć ich pełny obraz.

Ogólnie „Klątwa opali” jest dobrą i poukładaną lekturą. Sam początek mnie do siebie zraził, jednak cieszę się, że miałam okazję przeczytać całą tę książkę. Okazała się ona być interesującą powieścią o złożonej fabule, dzięki której można było chwilę pogłówkować. Pojawiali się w niej ciekawi bohaterowie, których łatwo było polubić, a niektórych nawet trudno zapomnieć. Ponadto nie byli oni na szczęście wyraźnie określeni jako dobrzy czy źli. Psy nie były idealne, wpływowi ludzie, maczający palce w brudnych interesach, mieli kochające rodziny, a przestępcy mogli pomóc w rozwiązaniu sprawy morderstw, okazując się przy tym dobrymi towarzyszami. Na dodatek sam świat przedstawiony jest dobrze skonstruowany, styl pisania autorki niezły, a pozycję tę czyta się całkiem przyjemnie. Nie zostałam przez nią co prawda porwana. Nie. Zwyczajnie miło spędziłam czas z lekturą w ręku. Dlatego polecam ją osobom zainteresowanym fantastyką z silną główną bohaterką, z zagadką w tle i prostym językiem, ponieważ powinny one znaleźć tutaj coś dla siebie.


- Ty żyjesz – powiedziałam jak idiotka.
Przerwał lizanie łapy i skierował oczy na mnie. Masz o mnie marne zdanie, jeśli uważasz, że taka maleńka klątwa mogłaby mi choćby zmierzwić sierść.


Moja ocena 7/10


Tytuł: Klątwa opali
Seria: Kroniki Tortallu
Autor: Tamora Pierce
Ilość stron: 504
Wydawca: Jaguar
Data premiery: 2013-04-17



O autorce:

Tamora Pierce urodziła się w ubogiej rodzinie jako najstarsza z trzech sióstr. Snucie opowieści było zawsze jej wielką pasją. Miłością do fantastyki zaraził ją ojciec, który, przerażony tym, że córka mamrocze sama do siebie, zasugerował, by Tamora zaczęła spisywać to, co wymyśliła. Tamora wzięła się więc do pracy i stworzyła bardzo wiele opowieści rozgrywających się w jej ulubionych uniwersach - w świecie Star Treka, Władcy pierścieni, czy książek Michaela Moorcocka. Jeszcze przed swoim debiutem („Pieśń lwicy”) zaczęła studia psychologiczne w Filadelfii (do dziś wspomina statystykę jako jeden wielki koszmar) i imała się rozmaitych zajęć. Była asystentką w badaniach psychiatrycznych, pracownikiem socjalnym i nauczycielką, zaangażowała się również w wolontariat, a nawet prowadziła zajęcia z zakresu magii. Na ostatnim roku zapisała się na kurs pisania prozy science-fiction. W tym samym czasie tworzyła pierwszą powieść. Teraz zaś jest już od 25 lat szczęśliwie zamężna, nie ma dzieci, ale ma za to wielką, kochaną rodzinę rozsianą po całych Stanach.




Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Jaguar, za co serdecznie dziękuję ^^ 


http://wydawnictwo-jaguar.pl/

sobota, 30 listopada 2013

Wilcza księżniczka - Cathryn Constable



„Sekret księżniczki”


Sophie bardzo chciałaby jechać do Petersburga na wycieczkę, ale wie, że jej klasa na pewno na to się nie załapie. Dziewczyna jest uboga, nie ma rodziców, a uczęszcza do dobrej angielskiej szkoły dla dziewcząt. Marzy o romantycznej przygodzie, o kimś wyjątkowym i o wielkich przygodach. Najwyraźniej ktoś wysłuchał jej próśb, gdyż jednego dnia do szkoły przychodzi tajemnicza, elegancka kobieta, która, gdy tylko słyszy jej imię, bardzo chce, by to właśnie Sophie pokazała jej szkołę. Co dziwne dziewczynka wraz z dwoma koleżankami z pokoju ma potem jechać właśnie na wycieczkę do Rosji, co niewątpliwie wiąże się z wizytą tamtej nieznajomej. Jednak tam mają miejsce dziwne rzeczy, przez co trzy uczennice ostatecznie lądują w złym pociągu, z którego zostają wyrzucone. Co ciekawe wszystko zdaje się być zaplanowane, a piękna i tajemnicza księżniczka Anna Wołkońska zamierza gościć je w swym pałacu, co więcej, wygląda na to, że ich oczekiwała. Sophie z początku oczarowana perspektywą niezwykłej przygody, po jakimś czasie zaczyna sobie powoli uświadamiać, że to co ją spotyka, wcale nie jest takie piękne i może okazać się dla niej niebezpieczne.

Chciałabym się załapać na wycieczkę do Petersburga.”

Sophie jest zwyczajną dziewczyną. Aż zbyt zwyczajną jak na szkołę, do której uczęszcza. Jej rodzice nie żyją, a opiekunka nie przejmuje się jej sprawami, chce jedynie by nie trzeba było wykładać na nią zbyt wiele pieniędzy, a najlepiej wcale. Dlatego też dziewczynka tęskni za domową atmosferą i zagłębia się w świecie fantazji. Jest nieśmiałą i zamkniętą w sobie nastolatką, która uważa siebie za nikogo znaczącego. Z tego powodu właśnie tak marzy o podróży do magicznej Rosji, w której mogłaby przeżyć wspaniałe przygody. Przypomina jej to opowieści ojca, zaś docierając już do tej śnieżnej krainy oraz poznając legendę Wołkońskich i ich wilków, jest oczarowana. Niemniej to tylko na nią tak oddziałuje ten klimat. Towarzyszące jej dwie przyjaciółki, Marianna i Delfina, z początku z pewną rezerwą, a po jakiś czasie z zaciekawieniem, podchodzą do tego miejsca, jednak nie wkładają w to swojego serca. Pochodzą one z dobrych rodzin. Delfina jest bardzo ładna, myśli o urodzie i pięknie, zaś Marianna jest tą inteligentną, której nie pasjonuje magia. Dziewczęta są od siebie zupełnie rożne, a ich charaktery zostały ciekawie przedstawione. Również postacie drugoplanowe, jak sama księżniczka Wołkońska czy jej służba, która odegra większą rolę, mają dość rozbudowane charaktery, co z pewnością jest jedną z zalet tej powieści.

Już z samego opisu wiemy, że dziewczęta spotkają księżniczkę Wołkońską, jednak dzieje się to dopiero około setnej strony, a cała książka ma ich niecałe trzysta. Już po tym widać, że akcja nie pędzi przed siebie, a powoli rozwija się, dążąc do jakiegoś obranego wcześniej celu. No właśnie, na dodatek fabuła skupia się ciągle na jednym, a ewentualne wątki poboczne nie są ani trochę rozwijane. Nic nie zaprząta czytelnikowi myśli, zaś historia idzie jednym głównym torem bez żadnych rozgałęzień. Powieść ta przypomina jakąś baśń, atmosfera, jaką stwarza Cathryn Constable, silnie to uwidacznia. Klimat, który powinien być magiczny, lekka opowieść i prosty styl pisania autorki sprawiają, że książkę tę czyta się niezwykle łatwo i szybko, niemniej jednak jest to niewymagająca lektura. Ogólnie jest ona niezbyt złożona, na dodatek dość przewidywalna. Na szczęście nie przeszkadza to w pozytywnym odbiorze tej pozycji, jako czegoś lżejszego i spokojniejszego do przeczytania.

Jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, bo nie możemy być nigdzie indziej!”

Całą tę historię czyta się jak bajkę, którą można potem komuś opowiedzieć. Akcja rozgrywa się przecież w podupadającym zamczysku, które kiedyś cieszyło się chwałą, stojącym pośród śniegów Rosji. Zapomniany już budynek znajduje się pośród lasów, a wilki są tam po to, by chronić tę posiadłość. Sceneria wydaje się być magiczna, jednak jest to przy tym dość naiwna opowieść. Tajemnice są tam przewidywalne i banalne do rozwiązania, zaś postacie nie potrafią dojść do prawdy i było to coś, co najbardziej irytowało mnie w tej lekturze. Niemniej poza tym nic nie przeszkadzało mi w trakcie czytania i przyznam, że miło spędziłam czas z tą książką. Z lepszych aspektów, można wspomnieć, że realistycznie przedstawiała ona więzi międzyludzkie. Szczególnie przyjaźń dziewczynek, które kłóciły się i dogryzały sobie, a mimo to mogły pokładać w sobie zaufanie. Podejście służby do Sophie, ich historia, czy też sama sytuacja Anny Wołkońskiej wydawały się być realistyczne, tak jak i ich wszystkich problemy. Dzięki temu można było przymknąć oko na pewne niedogodności i cieszyć się tą powieścią.

Nie do końca wiedziałam, czego mogę spodziewać się po „Wilczej księżniczce”, niemniej jednak dzięki temu, że postrzegałam ją jako niezobowiązującą lekturę, to nie byłam zawiedziona. W moje ręce trafiła mało złożona powieść, której rozwój akcji można było przewidzieć, lecz która mimo wszystko mogła sprawić radość czytającemu. Sama historia przypadła mi do gustu, szczególnie wilki, które nie miały w sobie nic paranormalnego, były jedynie zwierzętami, a mimo to niosły ze sobą pewną dozę magii i tajemnicy. Klimat panujący w tym utworze również jest czymś, co sprawia, że książkę tę czyta z się z czystą przyjemnością. Ostatecznie można powiedzieć, że jest to opowieść o dziewczynie, która wreszcie odnajduje siebie, która spełnia marzenia i staje się silniejsza, nie lęka się jutra i odnajduje coś, na czym jej zależy. Co prawda naiwność tej powieści może niektórych odstraszyć, niemniej osobom, które szukają lekkiej i odprężającej lektury z nutką magii i tajemnicy w tle, polecam tę pozycję.


- Może tak, może nie... - […] - Jesteśmy, kim jesteśmy – wyrecytowała. - Nieważne, jak świeci księżyc, nigdy nie będzie słońcem.”


Moja ocena 6,5/10


Tytuł: Wilcza księżniczka
Autor: Cathryn Constable
Ilość stron: 272
Wydawca: Bukowy Las
Data premiery: 2013-10-11


O autorce:

Cathryn Constable studiowała na uniwersytecie w Cambridge. Pracowała jako dziennikarka dla „Vogue”, „Elle” i „The Sunday Times”, pisywała też do innych magazynów, aż wreszcie postanowiła zostać autorką książek dla dzieci. „Wilcza księżniczka” jest jej debiutem powieściowym, świetnie przyjętym przez czytelników w Wielkiej Brytanii i ukazującym się w kilkunastu krajach świata. Pisarka mieszka w Londynie z mężem i trójką dzieci.



Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Bukowy Las, za co serdecznie dziękuję ^^

http://www.bukowylas.pl/
 

środa, 27 listopada 2013

Torebki i klątwy - Dorothy Howell




Klątwa. Ta idiotyczna klątwa. Czyżby to ona stała za tym wszystkim?”


W życiu Haley Randolph wszystko powoli zaczyna się układać, choć możliwe że to jedynie pozory. Z przyjaciółką Marcie odnosi sukcesy przy swoich torebkowych prywatkach, jakoś zdaje egzaminy w college'u, na dodatek jej chłopak chce by razem zamieszkali! Niestety Haley nie byłaby sobą, gdyby nie wpakowała się w kolejne kłopoty. Tym razem wszystko rozpoczyna się od dziwnej staruszki, która rzuca na nią klątwę. Bohaterka jednak nie chce wierzyć, że to prawda i nawet kiedy zaraz po tym zdarzeniu omal nie spada na nią panel oderwany z sufitu, nie przyjmuje czegoś tak absurdalnego do wiadomości. Niemniej to dopiero początek, a wszystko w jej życiu po raz kolejny zaczyna się walić. Kobieta w końcu postanawia wyjechać do Las Vegas (do pracy oczywiście, co już nie zwiastuje zbyt dobrze), lecz tam jest coraz to gorzej. Naturalnie nie obchodzi się bez zwłok, które Haley znajduje już na samym początku. Na dodatek ma powiązanie z ofiarą, ponieważ była to jej dawna znajoma z liceum, z którą nie łączyły jej zbyt przyjazne stosunki. W ten oto sposób, panna Randolph po raz kolejny staje się podejrzaną. To naturalnie nie koniec jej kłopotów, gdyż ta kobieta działa na wszelkie problemy jak magnes, co uwidoczniło się już w jej wcześniejszych przygodach, z których zawsze jakoś wychodziła obronną ręką. Ale jak to skończy się tym razem...

- Pewna stuknięta starucha pomachała przede mną palcem i wezwała moce wszechświata, by mnie przeklęły – powiedziałam.”

Bardzo się ucieszyłam, gdy miałam już okazję pochłonąć czwarty tom, opisujący historię Haley Randolph. Poprzednie części czytałam z wielką przyjemnością i bardzo dobrze je wspominam, jak również kiedyś jeszcze do nich wrócę. Muszę przyznać, że na tę zaś czekałam z niecierpliwością. Kiedy tylko dorwałam ją w swoje ręce, musiałam zacząć czytać bez jakiejkolwiek zwłoki. Przyznam, że byłam zachwycona, jak po raz kolejny mogłam zaznajomić się z przygodami niebanalnej Haley Randolph, która ma zawsze wiele na głowie. W końcu ta kobieta nie dość, że znowu jest podejrzana, to na dodatek po raz kolejny musi rozwiązać zagadkę morderstwa, uporać się z klątwą, a ponadto poradzić sobie z chłopakiem, który jest ciągle zajęty, problemami finansowymi i znalezieniem nowej torebki! A Przepysznej nigdzie nie może znaleźć... najwyraźniej trzeba mieć dobrze ustalone priorytety, tak jak i ona. Przy takiej postaci oraz różnych dziwnych wydarzeniach nie ma czasu na nudę, szczególnie gdy w zasięgu wzroku pojawia się też jakiś dziwny facet interesujący się ufo! Autorka pokazuje nam dowcipną historię, którą naprawdę warto poznać.

Haley Randolph na szczęście wiele się nie zmieniła od poprzedniego tomu. Nadal jest uzależniona od torebek, teraz zaś ma na oku Przepyszną, której nigdzie nie umie znaleźć, a dla której byłaby zdolna zabić! Prawdopodobnie, bo mimo że ciągle ją o to oskarżają, jeszcze nikogo nie zamordowała. Nadal też jest trochę dziecinna i ciągle marudzi na to, jak to nienawidzi swojego życia, jednak chce być także niezależna. Co prawda nie wychodzi jej to na dobrze, ma słabo opłacaną pracę w Holt's i coraz to nowe kłopoty, a przy tym wszystkim nie chce przyjąć pieniędzy od swojego chłopaka. Jak widać, ona naprawdę ma ciekawy system wartości i postrzegania świata. Na dodatek nadal jest bardzo żywa i sprytna, potrafi przecież rozwiązać te wszystkie sprawy morderstw, w które jest rzekomo zamieszana. A że trafia na dziwnych ludzi, przy których pokazuje swoją bardziej niedojrzałą naturę, to już inna sprawa. Muszę przyznać, że bardzo polubiłam tę bohaterkę, szczególnie za jej humor i nieobliczalne zachowania, a nawet za to zwykłe miganie się od pracy. Na dodatek w tej części nie tylko ona jest dobrze wykreowana, gdyż Tim, Jack czy też jej bliżsi znajomi już nie stapiają się za nią w jakieś tło, a są bardziej charakterystyczni, ich osobowości nareszcie się pokazują. Jest to coś, czego brakowało w poprzednich tomach, a co w końcu się ujawniło.

Posprzątałam gruz i kurz z podłogi na klatce schodowej – no, powiedzmy raczej wymieszałam z kurzem i śmieciami, które tu zalegały [...]”

Fabuła również jest interesująca. Akcja okazuje się być dość dynamiczna, a także sama sprawa morderstwa i próba jego rozwikłana jest tutaj bardziej przybliżona. Różne wątki poboczne są całkiem ciekawe, a to, że historia nie idzie tylko jednym głównym torem, jest dobrym rozwiązaniem, które pozwala na całkiem niezłe manewry i wprowadzanie zwrotów akcji. Poszukiwania torebki schodzą na dalszy plan, a kolejne ślady, po których stara się iść Haley, by rozwiązać zagadkę, zajmują jej myśli. Kobieta ma już jakieś doświadczenie i to pewnie dlatego, niemniej jest to całkiem pozytywna zmiana. W końcu jest więcej tych elementów kryminalnych, choć naturalnie humor nie schodzi tutaj na dalszy plan i nadal jest wszechobecny w dialogach i rożnych sytuacjach. Całość opisana zaś jest lekko. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, z punktu widzenia głównej bohaterki. Dzięki temu łatwiej jest się z nią utożsamić, jak również lepiej ją zrozumieć i przeżywać przygody z tą zwariowaną kobietą, w której życiu nie ma miejsca na spokój, a jedynie na coraz to kolejne komplikacje.

„Torebki i Klątwy” to z pewnością pozycja warta uwagi. Jest to też doskonała kontynuacja serii, od tej książki zwyczajnie nie da się oderwać! Na dodatek przy lekturze tej świetnie się bawiłam, raz po raz uśmiechając się pod nosem bądź też wybuchając śmiechem. Pokuszę się na stwierdzenie, że jest to najlepszy tom. Tutaj już nie ma żadnych problemów z tempem akcji, poza tym bardziej skupiamy się na sprawie tajemniczego morderstwa. Ponadto, co najważniejsze, postacie drugoplanowe stały się barwniejsze, w końcu zaczęły mieć dla czytelnika większe znaczenie, zwłaszcza pod koniec, gdy już się rozkręciły. Będąc zaś przy końcu, nie można zapomnieć o finale tej historii. Akurat zakończenie podobało mi się niezmiernie! Czytałam je z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Samo rozwiązanie zabójstwa było ciekawe i w pewnym stopniu zaskakujące, gdyż tylko do pewnych wniosków można było dojść samemu, co też było niezłą rozrywką. Lecz to właśnie sprawa klątwy, pecha, szczęścia i związków głównej bohaterki nagle mogła nieźle zaskoczyć i wprowadzić jeszcze więcej zamętu do jej życia. Nawet sama ostatnia scena, którą wręcz uwielbiam, niepozbawiona była humorystycznego wydźwięku, jak również idealnie pasowała do całej powieści. Książkę tę oraz całą serię serdecznie polecam, ponieważ zwyczajnie warto ją przeczytać! Jeżeli lubisz wątki kryminalne i wiele humoru, to ta pozycja jest idealna dla ciebie!


- Co nowego Haley?
Teraz jego głos brzmiał przyjaźnie, jakby był rozluźniony.
- Morderstwo – wypaliłam.
- Pytałem, co n o w e g o? - powiedział i parsknął śmiechem.”


Moja ocena 8,5/10


Tytuł: Torebki i klątwy
Seria: Haley Randolph
Autor: Dorothy Howell
Ilość stron: 400
Wydawca: Bellona
Data premiery: 2013-06-21



 Recenzja napisana dla portalu a-g-w.info


środa, 20 listopada 2013

Strych Tesli - Neal Shusterman & Eric Elfman




Rozejrzawszy się po tym cmentarzysku rupieci, Nick wpadł na prosty pomysł – który, jak się niebawem okazało, odmienił nie tylko bieg jego życia, ale także losy ludzkości.
Postanowił urządzić garażową wyprzedaż rzeczy używanych.”


Nick wraz z ojcem i bratem przeprowadza się do starego domu po stryjecznej babce Grecie. Gdyby chłopakowi ktoś powiedział dwa miesiące wcześniej, że przeprowadzi się z Tampy na Florydzie do Colorado Springs, do jakiegoś staroświeckiego domu, nie uwierzyłby. Niestety stało się tak za sprawą pożaru, w którym zginęła jego matka. Na dodatek to nie koniec niezbyt pozytywnych niespodzianek w jego życiu. Otóż w nowym miejscu wszystko zaczyna się od... tostera. Gdy ten spada na niego i uderza go w głowę, chłopiec postanawia pozbyć się rożnych zepsutych gratów ze strychu i urządzić wyprzedaż garażową, co - jak się okaże - będzie miało wpływ nie tylko na życie jego i mieszkańców miasta. Już od początku było widać, że coś jest nie tak. Pierwszym zaskoczeniem było niezwykłe powodzenie, jakim cieszyła się wyprzedaż, a co mogło się łączyć z hipnotyzującym światłem, przyciągającym ludzi. Kolejnym - zachowanie kupujących, jak również wynikłe z tego wydarzenia. Nie można także zapomnieć o podejrzanych mężczyznach w garniturach, odwiedzających dom następnego dnia. Jednak z tym wszystkim można się pogodzić. Gorzej, kiedy okazuje się, że każda sprzedana rzecz działa nie tak, jak należy i może doprowadzić do niefortunnych konsekwencji. Dopiero wtedy zaczyna się prawdziwy problem.

Osłupiałemu astronomowi, który dokonał tego odkrycia, pozostała do rozstrzygnięcia jedna nader ważna kwestia: czy o bliskim końcu świata stosowniej jest powiadamiać przełożonych e-mailem, telefonicznie, czy SMS-em?”

Szczerze mówiąc, po tę pozycję sięgnęłam dlatego, że czytałam już jedną książkę Shustermana, poza tym przyciągnął mnie tytuł, w którym pojawił się Tesla, o którym to akurat kilka dni wcześniej rozmawiałam. Do tego doszedł intrygujący opis, w którym pojawiają się nieopatentowane wynalazki Tesli, jak np. aparat uwieczniający sceny z przyszłości, magnetofon nagrywający myśli czy też ogniwo ożywiające zmarłych – to zapowiadało się dość ciekawie. Na dodatek, co bardzo mnie cieszy, w trakcie czytania wynikło więcej plusów, o których wcześniej nie mogłam wiedzieć. Jednym z nich jest tajemnicze Stowarzyszenie Accelerati, które przedstawia się niezwykle interesująco. Jego historia i powiązania ze znanym naukowcem wciągają czytelnika i sprawiają, że opowieść ta staje się bardziej wiarygodna, dzięki czemu lepiej się ją czyta i przeżywa. Już sama zagadka strychu, rzeczy się tam znajdujących i wiążące się z tym wydarzenia, problemy, przygody bohaterów są bardzo ciekawe. Przyciągają czytelników, którzy chcąc poznać zakończenie, nie odrywają się tak łatwo od powieści.

Bohaterowie tej historii także przyczyniają się do jej pozytywnego odbioru. Mamy tutaj do czynienia z różnymi osobowościami. Czy to postacie dobre, czy też złe, zawsze mają swoje unikalne charaktery, które nie wydają się być ani trochę matowe, na dodatek są niezwykle zróżnicowane. Przykładem może być tutaj nad wyraz żywa Petula z dość nietypowymi pomysłami oraz Vince, chłopak bez przyjaciół, który dziwnym trafem zna położenie wszystkich kostnic w okolicy (a wiedza ta nawet okaże się być przydatna!). Sam główny bohater jest intrygujący i mimo że ma jedynie czternaście lat, nie można powiedzieć by był zbyt niedojrzały. Odznacza się humorem i przenikliwością, dzięki czemu łatwo go polubić. Nie można zapomnieć również o bardziej zagadkowych postaciach, jak np. ludziach ze stowarzyszanie czy też równie rzucającej się w oczy pani ze stołówki, która wiedziała zbyt wiele i przykładała wagę do rzeczy niekoniecznie kojarzonych z jej zawodem. Tutaj wszystkie charaktery są bardzo dobrze skonstruowane, co sprzyja tej powieści. Dzięki temu bez trudu można do bohaterów zapałać sympatią i wraz z nimi przeżywać ich historię.

- Kiedy poznasz przyszłość – rzekła panna Planck, powtarzając myśl, którą Petula sformułowała już wcześniej – możesz albo pozwolić, żeby ta przyszłość ci się przydarzyła, albo ją stworzyć.”

Na postacie i pomysł nie mogłam narzekać, teraz czas przychodzi na samą realizację, fabułę. Przyznam, że tutaj także jestem mile zaskoczona. Wydarzenia są ciekawe, ciągle coś się dzieje i jak widać, pomysłów autorom nie zabrakło. Nie byłam pewna jak podchodzić do książki pisanej przez dwie osoby, bo wydawało mi się, że w takiej kwestii, jak pisanie powieści, trudno potem dojść do zgody, lecz tutaj sprawdziło się to znakomicie, a historia wydaje się zwyczajnie pełniejsza. Jedynym, co nie do końca się zgadzało, była dojrzałość bohaterów. Nie zawsze, ale jednak, okazywała się ona być nie do końca zgodna z ich wiekiem, przez co nie odczuwało się, że poznajemy opowieść o czternastolatkach. Niemniej sądzę, że wyszło to na dobre tej pozycji i nie mogę zaliczyć tego do jakichś minusów. Na dodatek narracja prowadzona jest z kilku punktów widzenia, dzięki czemu możemy bardziej wnikliwie poznać świat przedstawiony, jak również opisywane wydarzenia. Jedynym co mam do zarzucenia jest pewna naiwność. Niektórych rzeczy łatwo było się domyślić, a jednak bohaterowie nie dochodzili do nich, mimo że przesłanki były aż nazbyt wyraźne. Niemniej i tutaj nie było to aż tak rażące, ponieważ gdy czytelnik już myślał, że rozwiązał całą zagadkę, okazywało się, że ma tylko częściowo rację, a cała reszta miała być inna, dzięki czemu książka mogła nie raz zaskoczyć.

Ostatecznie można powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona z tej lektury, która minęła mi szybko i przyjemnie. Ważną rzeczą, o której jeszcze nie wspomniałam, a która wyraźnie działa na korzyść, jest humor, będący nieodłączną częścią tej powieści, rozluźniający nie raz atmosferę i rozbrajający czytelnika. Nie ma tutaj jednak żadnego mrocznego klimatu, w miejscu którego wystarczyć musi powszechne poczucie skrywanych sekretów, jakiejś tajemnicy i pewnej dozy magii w nauce. Niemniej na sukces duży wpływ miał tutaj także niebanalny pomysł. Jasne, chłopak, który pakuje się w kłopoty i musi chronić świat, to nic nowego, aczkolwiek wprowadzenie sławnego wynalazcy, niezwykłych przedmiotów, które stoją na jakiejś granicy fikcji i rzeczywistości oraz pewnych powiązań naukowych, było znakomitą koncepcją. Również wtrącanie jakichś zagadnień matematycznych czy fizycznych w niektórych rozdziałach urozmaicało tę opowieść, a lekki styl pisania i absorbująca fabuła, sprawiły, że otrzymaliśmy interesującą i łatwą w odbiorze powieść dla młodzieży, która mnie osobiście niezwykle wciągnęła. W tym przypadku nie pozostaje mi nic innego jak polecić tę książkę fanom jakichś nadnaturalnych zdarzeń, których zainteresują nieodkryte wynalazki szalonego geniusza, zdolne zmienić świat.


Caitlin wstała.
- Lepiej już pójdę, zanim któryś z moich domowych zwierzaków skończy w kuchence mikrofalowej.
- Co takiego?
- To długa historia.”


Moja ocena 8/10


Tytuł: Strych Tesli
Seria: Stowarzyszenie Accelerati
Autor: Neal Shusterman & Eric Elfman
Wydawca: Egmont
Ilość stron: 320
Data premiery: 2013-10-23



O autorach:

Neal Shusterman – poeta, eseista, scenarzysta, autor książek dla młodzieży, spośród których wiele trafiło na listy bestsellerów; laureat licznych prestiżowych nagród literackich, twórca m.in. powieści „Downsiders” i „Full Tilt”, za które zdobył ponad dwadzieścia różnych nagród, trylogii „Dark Fusion”, „The Skinjacker” oraz The X-Files Universe”. Mieszka w Kalifornii, ojciec czworga dzieci. 

Eric Elfman – nagradzany autor książek dla dzieci i młodzieży, interesuje się UFO i zjawiskami nadnaturalnymi. Napisał m.in. „Almanac of Alien Encounters”, „Very Scary Almanac”, który doczekał się aż sześciu wydań, kilka zbiorów opowieści grozy i thrillerów. Współscenarzysta (wraz z Nealem Shustermanem) filmu „Class Act” (2014) z Halle Berry w roli głównej. 



Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Egmont, za co serdecznie dziękuję ^^

http://www.egmont.pl/


niedziela, 27 października 2013

Kijem i mieczem - Kevin Hearne



Jeśli chcesz, żeby mroczne elfy złożyły ci wizytę w starym dobrym Midgardzie, to zrzucaj na nie wszystkie winy przez dobre piętnaście wieków - w końcu cię usłyszą.”


Atticus po raz kolejny staje w świetle reflektorów, a cała uwaga skupia się na nim i jego uczennicy, która po dwunastu latach nauki wreszcie jest gotowa stać się pełnoprawnym druidem, podwajając tym samym całą istniejącą populację tych istot. Niestety gdy jej nauczyciel chce po prostu spleść ją z ziemią, na horyzoncie pojawiają się coraz to nowe kłopoty. Jedni bogowie dają im cenne podarunki i cieszą miłymi słowami, natomiast inni, nie będąc tak życzliwymi, szukają wszelkich sposobów na unicestwienie tego starego druida, sprawiającego ciągle jakieś problemy. W związku z tym nasi bohaterowie nie potrafią znaleźć sobie miejsca, a za każdym rogiem czai się jakieś niebezpieczeństwo. Mroczne elfy i wampiry to niejedyny problem, a już samo to mogłoby przyprawić o niezłą migrenę. Na ich nieszczęście również Loki jest na wolności i pustoszy wszystko na swojej drodze. Atticus zaś dostaje pewne zadanie, jak zawsze trudne jak diabli, lecz nie może się go nie podjąć i tym samym dodaje sobie jeszcze więcej trudności. Na dodatek zatrwożony spogląda w stronę Olimpu, który już nie pozostaje całkiem bierny. Jak widać po raz kolejny do jego życia wkrada się chaos, a sama paranoja nie potrafi uchronić go przed różnymi przykrymi konsekwencjami.

Gdybym sam nie brał udziału w tej zadymie, tobym normalnie zażądał torby z popcornem.”

Sięgając po piąty tom „Kronik Żelaznego Druida”, miałam nadzieję, że dorówna on poprzedniej części i najwyraźniej nie musiałam się o to martwić, gdyż jest nawet od niej trochę lepszy. Tutaj mamy znowu uciekającego przed wszystkimi i wszystkim paranoika, a moje marzenie o tym, by ten druid już nie zaznał chwili spokoju, najwyraźniej się spełniło. Co za tym idzie, biedny Atticus musiał ciągle zmieniać swoje położenie, jak również natykać się na coraz to kolejnych bogów. Po dwunastu latach spokoju, kiedy to uczył Granuaile, a które nie są nam zbytnio znane, znowu pakuje się w przygody, następujące jedna za drugą, które to nie przysparzają mu zbyt wiele radości. Jednak ja byłam niezwykle zadowolona z takiego obrotu wydarzeń, ponieważ wielu bogów - nordyckich, olimpijskich czy tez innych - ciągle się pokazywało. Dzięki temu nie było się kiedy nudzić, a ta seria właśnie z tym się kojarzy, z nieprzerwanymi kłopotami i przygodami, z połączeniem naszej rzeczywistości z mitami, co daje niezwykle porywającą mieszankę z druidem i mającym wiele do powiedzenia psem na czele.

- […] w razie wątpliwości upewnij się, że masz drogę ucieczki. Zawsze to powtarzam.
- Zawsze powtarzasz: „W razie wątpliwości zrzucaj winę na mroczne elfy”.
- Yyy. No tak. To też.”

Atticus, co ciekawe, ciągle się trochę zmienia, mimo że ma już ponad dwa tysiące lat na karku – najwyraźniej naprawdę człowiek uczy się przez całe swoje życie. Co prawda to nadal ten sam uroczy paranoik, który wszędzie widzi niebezpieczeństwo (przeważnie słusznie zakłada, że ktoś zamierza się na jego życie), jak również dość inteligentny i zabawny druid. Zakochany druid, dodajmy. Zaraz obok zawsze mamy Granuaile, które już przeszła swój dwunastoletni trening i teraz umie prawie tyle co Atticus, jedynie brakuje jej splecenia z Gają. Dziewczyna sprawnie posługuje się kijem i nożami do rzucania, jak również świetnie się bije, okazując się bardzo potrzebną towarzyszką swojego nauczyciela, ponieważ może już go ratować w razie tarapatów czy też wykazać się niekiedy nawet większym rozsądkiem. Obok tej dwójki sympatycznych i silnych charakterów pojawia się też Oberon, najlepszy przyjaciel pies jaki kiedykolwiek istniał. Jego charakter nic się nie zmienił, nadal marzy on o pudlicach, myśli o jedzeniu, wtrąca swoje trzy grosze, rozbrajając czytelnika prostotą i humorem swoich wypowiedzi. Na dodatek ten pies pragnie zrewolucjonizować psi system wierzeń, nazwałby nową religię „kupizmem” i wyznawał... no, to nie jest takie ważne, jednak interesujące (jak sama nazwa „zwoje martwej pchły” - tak, ten pies jest kreatywny), tak więc warto skupić swoją uwagę również na tym kudłatym bohaterze oraz na wielu innych postaciach, które pojawiają się na kartach tej historii.

<Poczekaj dwa miesiące i łeb daję, że mi załatwi w końcu tę pudlicę.>
Nie wykorzystuj jej hojności!
<Kpisz sobie czy jak? Równie dobrze mógłbyś mi kazać przestać byś psem.>”

Jak wspominałam, w tej powieści nie ma czasu na nudę. Zwyczajnie cały czas coś się dzieje, nowe przygody czy też nowe tarapaty, w które wpada główny bohater. Cała fabuła jest spójna oraz obfituje w zwroty akcji, zaskakujące sceny i wydarzenia, które pochłaniają uwagę czytelnika bez reszty. Autor jak zawsze się popisał kreatywnością, wymyślając po raz kolejny niezwykle ciekawe przygody, spotykającego dobrze już nam znanego druida. Wszystko opisuje z lekkością, dzięki czemu książkę tę czyta się łatwo i szybko, jak również z emocjami, które towarzyszą nam przy tej lekturze. Nie brakuje tutaj także opisów, lecz nie są one przytłaczające, tak więc nie spowalniają akcji w żadnej mierze. Hearne stara się nam ukazać jak najlepiej sploty, wyjaśnić jak wyglądają oraz świetnie obrazuje splatanie Granuaile z ziemią, dzięki czemu możemy sobie to dokładniej wyobrazić. Wszystko natomiast opisane jest w narracji pierwszoosobowej, a historię poznajemy z punktu widzenia Atticusa, co znowu pozwala się nam do niego zbliżyć i wczuć w jego sytuację. Całość napisana jest też przystępnym językiem, a zabawne przemyślenia druida urozmaicają tę opowieść. 

- Masz jakiś plan?
- Tak. Idziemy tam i go zabijamy.”

„Kijem i mieczem” okazała się być wspaniałą powieścią, która podtrzymuje poziom tej serii. Nadal nie można się oderwać od te historii, jest ona pełna ciekawych wydarzeń oraz zapadających w pamięć bohaterów, którzy nadal potrafią nas zaskoczyć. Także humor jest nieodłączną częścią tej serii, o czym nie można zapomnieć. Tym razem spotkamy wrogów w przebraniach klaunów (dość absurdalne podejście, gdy chce się wtopić w tłum, niemniej jednak nie warto tego kwestionować, ponieważ mieli oni i tak przewagę liczebną), ogolonego krasnoluda, dużego drapieżnego kota, który zostaje powalony przez nosorożca, a raczej to co ten zwierzak zostawił, jak również wiele ciekawych pomysłów Oberona i jego uskarżania się na Atticusa. W tej części Granuaile, która jest bardzo pomocna, walczy ramię w ramię ze swym nauczycielem, tak więc rozpoczyna się walka kijem i mieczem. Polecam serdecznie zapoznać się z tą powieścią oraz pozostałymi książkami z tej serii, gdyż warto poświęcić swój czas na przeżycia jedynego druida, przyszłej druidki, ich psa i wielu bogów z różnych panteonów, którzy przysparzają niemało problemów.


<W życiu nie przypuszczałem, że zobaczę kiedyś jaguara powalonego na kolana przez gówno jednorożca. A zrobił je pewnie tutaj wtedy, jak ryknęła>”


Moja ocena 9/10


Tytuł: Kijem i mieczem
Seria: Kroniki Żelaznego Druida
Autor: Kevin Hearne
Wydawca: Rebis
Ilość stron: 368
Data premiery: 2013-07-23



Kevin Hearne urodził się w Arizonie. Uczy angielskiego, a kiedy nie sprawdza stosów prac domowych i nie pisze powieści, hoduje bazylię i maluje pejzaże z córką. Ponadto lubi robić piesze wycieczki, czytać komiksy i mieszkać sobie z żoną i córką w tycim, acz przytulnym domku. „Kijem i mieczem” jego autorstwa jest już piątą częścią serii „Kroniki Żelaznego Druida”. 



Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Rebis, za co serdecznie dziękuję ^^

Wyniki konkursu z "Szukając Alaski"


Dziś rano nagle sobie przypomniałam, że miałam ogłosić wyniki, choć nawet nie zauważyłam, jak szybko ten konkurs przeminął. Ale cóż, dobrze, że sobie przypomniałam. Nie chcąc zbytnio przedłużać, dziękuję jedynie wszystkim, którzy się zgłosili do konkursu, bardzo się cieszę z jakiegoś zainteresowania, jak również podesłanych kawałów czy też śmiesznych obrazków, które bardzo mi się spodobały. Mam nadzieję, że nie będzie to ostatni przeze mnie organizowany konkurs, jednak już nie truję. W drodze losowania wybrana została:




Serdecznie gratuluję!



Na razie to tyle, zaś jeszcze dziś pojawi się recenzja "Kijem i mieczem" :)


Pozdrawiam,
Tris

czwartek, 10 października 2013

Konkurs - Szukając Alaski

 
Oto już trzeci konkurs z książką Johna Greena, mam nadzieję, że będzie się cieszył powodzeniem tak, jak dwa poprzednie :) Tym razem nawet wstępów nie robię, bo już nie ma co więcej przepraszać za te moje zamulanie... no cóż, bywa, po prostu bardzo powoli przychodzi mi ogarnianie się, ale jakoś to będzie ^^ 

 
REGULAMIN:


1. Organizatorem jestem ja, właścicielka bloga Miasto Mgły oraz wydawnictwo Bukowy Las,  będące fundatorem nagrody w postaci książki.
2. Aby wziąć udział w zabawie, należy w komentarzu napisać swoją odpowiedź na zadanie konkursowe, podane poniżej.
3. Trzeba także podać swój adres mailowy. Miło będzie, jeżeli dodacie bloga do obserwowanych oraz polubicie moją stronę na facebook'u (http://www.facebook.com/MiastoMgly), lecz nie jest to już wymagane.
4. Konkurs trwa od 10 do 25 października 2013 (do północy), wyniki ogłoszę 26/27 października 2013, a o zwycięstwie powiadomię drogą mailową oraz w notce na blogu.
5. Zwycięzca zostanie wybrany w drodze losowania.
6. Nagrodą jest powieść Johna Greena "Szukając Alaski" [recenzja], którą wyślę listem poleconym, po tym jak otrzymam już adres zwycięzcy (na który będę czekała do tygodnia od ogłoszenia wyników)
8. Udział może wziąć każdy, ale osoby nieposiadające bloga, proszę o podanie poza mailem też swojego imienia bądź jakiegoś pseudonimu
 
 
ZADANIE KONKURSOWE:
 
Zadaniem jest coś niezwykle prostego, otóż wystarczy w komentarzu wkleić link np. do jakiegoś śmiesznego obrazka, krótkiego komiksu bądź też napisać jakikolwiek kawał. 
 
No i już, to wszystko! Trochę humoru każdemu się przyda, a tak przynajmniej nie będę musiała nic wyszukiwać w internecie :) 
 
 
Prosiłabym również o wstawienie poniższego obrazka (podlinkowanego do tej notki) na Waszych blogach :) Z góry dziękuję tym, którzy to zrobią i przepraszam za taki prosty baner, lecz nie miałam czasu robić żadnego nie poważnie ^^ 
 
 
 
 
 
No to by było na tyle! Nie trzeba wiele, tak więc zapraszam do udziału i życzę powodzenia :)
W razie jakichkolwiek pytań, proszę pisać w komentarzach.
 
 
Pozdrawiam,
Tris 

poniedziałek, 7 października 2013

Szukając Alaski - John Green



 Premiera 9 października!

 
Gdyby ludzie byli deszczem, to ja byłbym mżawką, a ona huraganową ulewą.”


Miles Halter jest zwyczajnym nastolatkiem, trzyma się na uboczu i uważa swoje życie za niezwykle nudne. Jednak to zaczyna się powoli zmieniać, gdy trafia do szkoły z internatem Culver Creek. Jest to całkiem normalna placówka, niemniej to tam spotyka nowych znajomych, jak również swoją nową miłość. Alaska, bo tak jej na imię, to energiczna, piękna, seksowna i zabawna dziewczyna, którą wszyscy lubią. Fascynuje ona chłopaka w takim stopniu, że ma on nareszcie coraz większą nadzieję na odnalezienie Wielkiego Być Może, czegoś intensywnego, prawdziwego doświadczenia życia. Od tego momentu wszystko się zmienia. Najpierw poznaje Pułkownika, z którym dzieli pokój, a który to nadaje mu przezwisko Klucha, mimo że chłopak jest szczupły i wysoki. Poprzez Chipa wchodzi do grupy ludzi, z którymi zaczyna spędzać dużo czasu i z którymi pakuje się praktycznie we wszystkie kłopoty. Dzięki temu będzie mógł z pewnością zapisać się na kartach historii swojej nowej szkoły, gdyż łamanie regulaminu zaczyna przychodzić mu z coraz większą łatwością. Jednak zwykłe wybryki to nie wszystko, chłopak będzie musiał zmierzyć się z prawdziwym życiem i problemami, którymi wcześniej nie zawracał sobie głowy.

- Spędzasz całe swoje życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jakie niesamowite to będzie uczucie, wmawiasz sobie, że przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie zrobisz. Wykorzystujesz przyszłość, żeby uciec od teraźniejszości.”

Mimo że początkowo może wydawać się, iż jest to zwykła lekka opowieść o życiu szkolnym zbuntowanych nastolatków, to okazuje się być inaczej bardzo szybko. Ta historia jest bardzo rzeczywista, opisuje normalne wydarzenia, które mogłyby spotkać każdego z nas, niemniej wraz z nimi znajdujemy wiele prawd życiowych i problemów, na które łatwo się natknąć, a którym nie zawsze poświęca się wiele uwagi, ponieważ tak jest zwyczajnie łatwiej. Ta debiutancka powieść Johna Greena skłania do zastanowienia nad różnymi ważnymi i niekoniecznie prostymi kwestiami. Co rusz pokazuje nowe problemy, z którymi zmierzają się nie tylko młodzi ludzie, czyli nasi bohaterowie, ale każdy człowiek, który napotyka na swej drodze niejedną trudność. Te zmagania bohaterów z codziennością, te plątanie się po labiryncie cierpienia, z którego mimo że jest prosta droga, to nadal się w nim tkwi, bo to jest właśnie ten dobry wybór oraz zmagania z przeszłością, decyzjami, przyszłością, stratą i niewiedzą, która może nas pogrążyć, to coś, co w tej książce wychodzi na wierzch. To wszystko jest czymś do zaoferowania czytelnikowi, który szuka trochę ambitniejszej powieści, w której ukryte są prawdy życiowe w poszczególnych cytatach, fragmentach tekstu.

Nie mogą znieść myśli, że po śmierci czeka nas tylko wielkie czarne nic, nie mogą znieść myśli, że ich ukochani bliscy mogą tak po prostu przestać istnieć, i nie potrafią nawet w y o b r a z i ć sobie, że sami mogliby przestać istnieć. W końcu uznałem, że ludzie wierzą w życie pozagrobowe, ponieważ niewiara w nie byłaby nie do zniesienia.”

Warto przyjrzeć się też bohaterom powieści. Ich kreacji nie da się wiele zarzucić, gdyż każdy z nich pokazuje sobą wiele indywidualnych cech i jest niezwykle rzeczywisty. O tych postaciach łatwo myśleć jako o osobach, a nie tylko bohaterkach literackich, zwłaszcza że każdy z nas mógłby znaleźć się na ich miejscu. Miles był outsiderem, który lubił zapamiętywać ostatnie słowa znanych ludzi, jednak to można było zauważyć na pierwszy rzut oka. Autor skupia się na indywidualnościach bohaterów, wyraziście przedstawia ich charaktery. Tytułowa postać zaś posiada chyba aż nazbyt wiele różnych, niezwykle wyrazistych cech. Mimo zafascynowania Milesa jej osobą i tego, jaka ona miała być wspaniała w jego mniemaniu, nie potrafiłam się do niej przekonać, zwyczajnie mnie denerwowała swoimi zachowaniami i niekiedy ogólnym sposobem bycia. Niemniej jednak poza tym sama kreacja bohaterów stoi na wysokim poziomie, a czytelnik ma wrażenie, że poznaje prawdziwych ludzi, z którymi mógłby po lekturze porozmawiać. Takie złudzenie sprawia, że książkę odbiera się bardziej osobiście i czyta się ją z większym zainteresowaniem i zaangażowaniem.

Uśmiechnęła się, rozradowana jak dzieciak w ranek Bożego Narodzenia, i rzekła:
-Wszyscy palicie dla przyjemności, ja palę po to, by umrzeć.”

Sama fabuła także jest całkiem interesująca. Niestety sam początek niezbyt mnie zainteresował i czytałam go tak po prostu, by czytać, nic przy tym nie odczuwając. Dopiero po jakimś czasie wciągnęłam się w tą opowieść. Sądzę, że to przez to, iż pierwsze rozdziały były aż nazbyt zwyczajne, niewiele się też wtedy ciekawego działo, a interesujące myśli i bolesne prawdy zaczęły towarzyszyć bohaterom już później. Niemniej jednak w spokojnym przeczytaniu tego słabszego początku pomogło mi to, że książka ta jest podzielona na dwie części: „przed” oraz „po”, co od początku wskazuje na jakieś wydarzenie, które zmieni wszystko w życiu bohaterów. Właśnie tak się dzieje, nie obchodzi się bez dramatyzmu, natomiast muszę przyznać, że taki podział okazał się być dobrym rozwiązaniem. W pierwszej części czytelnik, chcąc dowiedzieć się, cóż takiego ma się wydarzyć, czyta dalej z zainteresowaniem, natomiast, gdy już przejdzie do fragmentu „po”... tam już nie musi na nic czekać, jest jedynie pochłaniany przez przemyślenia bohaterów, ich życie i to jak sobie radzą. Ich problemy i nasze problemy, które nie są niczym nadzwyczajnym, ale na które nie chcemy patrzeć, uderzają w nas ze sporą siłą. Było to coś, co z pewnością sprawiło, iż lektura mogła zostać odebrana przez czytelnika nie tylko emocjonalnie.

- Po tym wszystkim ciągle wydaje mi się, że jedyne wyjście to proste i szybkie wyjście – ale wybieram labirynt. Labirynt jest do bani, ale i tak go wybieram.”

Książka „Szukając Alaski” w pewnym stopniu mnie zawiodła, a w pewnym pozytywnie zaskoczyła. Zawiódł mnie sam początek i to, że nie przyszło mi tak łatwo wstąpienie w świat przedstawiany w powieści. Natomiast pozytywne było to, że szybko minęło podobne wrażenie oraz że książka potrafiła wzbudzić we mnie emocje i skłonić do refleksji. Przyznam, iż w trakcie lektury odkładałam książkę, by pomyśleć nad jakimś jej fragmentem czy też przemyśleniami głównego bohatera i uważam to za bardzo miłe doświadczenie, nieczęsto spotykane przy współczesnej literaturze młodzieżowej, z którą miałam dotychczas do czynienia. Wielkim plusem jest również to, że Green wszystko opisuje dopasowanym do postaci językiem, jak zawsze przejawia humor, który przeplata się z trudnymi tematami, jak również ze zwykłego życia tworzy niesamowitą historię. Właśnie to w jego książkach jest zachęcające i sprawia, że chce się po nie sięgać. Po wspaniałych „Gwiazd naszych wina” i świetnych „Papierowych miastach” musiałam przeczytać i tę pozycję, czego zupełnie nie żałuję. Co więcej, zachęcam do zapoznania się z twórczością tego autora, gdyż naprawdę warto poświęcić czas jego opowieściom.


„A więc to właśnie jest pytanie, z jakim pozostawiam was na koniec: Jakie macie powody, by nie tracić nadziei?”


Moja ocena 7,5/10


Tytuł: Szukając Alaski
Autor: John Green
Ilość stron: 320
Wydawca: Bukowy las
Data premiery: 2013-10-09



O autorze:
John Green jest pisarzem amerykańskim, autorem bestsellerów z listy „New York Timesa”. Debiutował znakomitą powieścią Szukając Alaski, porównywaną z Buszującym w zbożu J. D. Salingera, opublikował następnie kilka powieści (m.in. Papierowe miasta), z których ostatnia – Gwiazd naszych wina – przyniosła mu ogromną poczytność i światową sławę. Jest laureatem licznych nagród literackich, m.in.: The Printz Medal, Printz Honor i Edgar Award. Mieszka z żoną i synem w Indianapolis. Wraz z bratem Hankiem prowadzi Vlogbrothers, jeden z najpopularniejszych projektów wideo w sieci.



Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Bukowy Las, za co serdecznie dziękuję ^^

środa, 2 października 2013

Fragment: Szukając Alaski - John Green


Zapraszam do lektury fragmentu z książki, która ukaże się już 9 października! Recenzja na blogu ukaże się do końca tego tygodnia ^^

„Szukając Alaski”
fragment




(...)
– A ciebie nazwiemy… hmmm. Klucha.
– Hę?
– Klucha – powtórzył Pułkownik. – Bo jesteś chudy. To się nazywa ironia, Klucha. Słyszałeś kiedyś o czymś takim? A teraz chodźmy po papierosy i zacznijmy ten rok jak należy.
Wyszedł z pokoju, znowu przyjmując za rzecz oczywistą, że udam się za nim, co tym razem zrobiłem. Na szczęście zbliżał się już wieczór. Przeszliśmy pięć pokoi dalej, do pokoju 48. Na drzwiach była przyklejona kartka. Napisano na niej niebieskim markerem: „Alaska ma jedynkę!”.
Pułkownik wyjaśnił mi, że 1. to jest pokój Alaski, że 2. ma jedynkę, bo dziewczyna, która miała być jej współlokatorką, pod koniec zeszłego roku została wyrzucona ze szkoły, i że 3. Alaska ma fajki, chociaż Pułkownik nie raczył zapytać, czy 4. palę, na co odpowiedź brzmi: 5. nie.
Zapukał raz, głośno. Zza zamkniętych drzwi dobiegł wrzask:
– Boże, właź, niziołku, mam dla ciebie czaderską historię!
Weszliśmy. Odwróciłem się, by zamknąć za sobą drzwi, a Pułkownik potrząsnął głową i powiedział:
– Po siódmej musisz zostawiać otwarte drzwi, jeśli jesteś w pokoju dziewczyny – ale ledwo go dosłyszałem, bo oto najgorętsza dziewczyna w historii ludzkości stała przede mną w obciętych dżinsach i brzoskwiniowym topie. Mówiła równocześnie z Pułkownikiem, głośno i szybko.
– No więc pierwszego dnia lata jestem w wielkim starym Vine Station z tym chłopakiem Justinem. Oglądamy telewizję na kanapie u niego w domu – a jak już pamiętasz, chodzę z Jakiem; w zasadzie wciąż z nim chodzę, to chyba cud, ale Justin to mój przyjaciel z dzieciństwa – więc oglądamy telewizję i gadamy normalnie o egzaminach albo o czymś takim, a tu Justin obejmuje mnie ramieniem i myślę sobie: „Och, takie to przyjemne, jesteśmy przyjaciółmi już od dawna i tak mi z nim dobrze”, i sobie gawędzimy, jestem właśnie w środku zdania o analogiach albo czymś takim, a on jak drapieżny ptak łapie mnie za cycek i traktuje go jak klakson. Po prostu nim trąbi. Piiiip. Stanowczo-zbyt-mocne, dwu-, trzysekundowe PIIIIP. Moja pierwsza myśl, to „Okej, jak oderwać to łapsko od mojego cycka, zanim zostawi trwałe ślady?”. Moja druga myśl, „Boże, nie mogę się doczekać, aż powiem o tym Takumiemu i Pułkownikowi”.
Pułkownik chichotał. A ja gapiłem się na nią, ogłuszony częściowo siłą emanującą z tej drobnej (ale, Boże, jakże kształtnej) dziewczyny, a częściowo gigantycznymi stertami książek, ułożonych wzdłuż ścian. Zbiory jej biblioteczki wypełniały regały, a nawet przelewały się poza nie, tworząc sięgające do pasa stosy książek, które piętrzyły się w różnych miejscach pod ścianami. „Gdyby przewrócił się chociaż jeden z nich”, pomyślałem sobie, „wskutek efektu domina nasza trójka zostałaby pochłonięta przez powódź literatury”.
– Kto to jest ten facet, który nie śmieje się z mojej przekomicznej historii? – zapytała.
– No tak. Alaska, to jest Klucha. Klucha zapamiętuje ostatnie słowa różnych ludzi. Klucha, to jest Alaska, której pierś została użyta jako klakson.
Podeszła do mnie z wyciągniętą ręką, ale w ostatnim momencie błyskawicznie schyliła się i pociągnęła w dół moje szorty.
– To są największe krótkie spodnie w stanie Alabama!
– Lubię workowate spodnie – powiedziałem lekko urażony i podciągnąłem je w górę. Na Florydzie to był ostatni krzyk mody.
– Jak dotąd podczas naszego krótkiego związku, Klucha, widywałem twoje chude nóżki zdecydowanie za często – stwierdził Pułkownik z udawaną powagą. – Alaska, sprzedaj nam parę fajek. – I wtedy, w jakiś trudny do wytłumaczenia sposób, Pułkownik namówił mnie, abym zapłacił pięć baksów za paczkę Marlboro Light, których nie miałem najmniejszego zamiaru palić. Zaprosił Alaskę, aby się przyłączyła, ale ona powiedziała:
– Muszę poszukać Takumiego i powiedzieć mu o PIIIIP.
Następnie zwróciła się do mnie:
– Widziałeś go?
Nie miałem pojęcia, czy go widziałem, ponieważ nie miałem pojęcia, kto to. Dlatego tylko pokręciłem głową.
– Oki. To do zo za parę minut nad jeziorem. – Pułkownik skinął głową.
(...)

Przełożyła Anna Sak

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...