Zapraszam do lektury fragmentu z książki, która ukaże się już 5 czerwca!
John
Green, „Papierowe miasta”
(...)
Był
piąty maja, ale równie dobrze mógł to być każdy inny dzień.
Moje dni nacechowane były
przyjemną
identycznością. Zawsze to lubiłem: lubiłem rutynę. Lubiłem czuć
się znudzony. Nie chciałem tego, ale to lubiłem. A zatem piąty
maja mógł być dniem jak każdy inny – aż do chwili tuż przed
północą, kiedy Margo Roth Spiegelman otworzyła niezabezpieczone
siatką okno mojej
sypialni
po raz pierwszy, odkąd przed dziewięciu laty kazała mi je zamknąć.
2.
Obróciłem
się na dźwięk otwieranego okna i ujrzałem wpatrujące się we
mnie niebieskie oczy Margo. Z początku widziałem wyłącznie jej
oczy, jednak kiedy mój wzrok przywykł do ciemności, zauważyłem,
że Margo ma twarz pomalowaną czarną farbą, a na głowie czarny
kaptur.
–
Uprawiasz cyberseks?
–
Czatuję z Benem Starlingiem.
–
To nie jest odpowiedź na moje pytanie, zboku.
Roześmiawszy
się z zakłopotaniem, podszedłem do okna i uklęknąłem. Moja
twarz znajdowała się teraz kilkanaście centymetrów od jej twarzy.
Nie miałem pojęcia, dlaczego Margo tu była, pod moim oknem, w tym
stroju.
–
Czemu zawdzięczam tę przyjemność? – zapytałem.
Margo
i ja nadal byliśmy w koleżeńskich stosunkach, jak sądzę, jednak
nie była to komitywa w rodzaju: spotkajmy się w środku nocy z
twarzami pomalowanymi czarną farbą. Do tego typu akcji z pewnością
miała przyjaciół. Ja zaś nie należałem do ich grona.
–
Potrzebny mi twój samochód – wyjaśniła.
–
Nie mam samochodu – wyznałem, poruszając tym samym dość
drażliwą dla mnie kwestię.
–
No to potrzebny mi samochód twojej mamy.
–
Masz własny samochód – zauważyłem.
Margo
wydęła policzki i westchnęła.
–
Zgadza się, ale problem w tym, że rodzice zabrali kluczyki do
mojego samochodu i zamknęli je w sejfie, który włożyli pod swoje
łóżko, a w ich pokoju śpi Myrna Mountweazel. – To był pies
Margo. – A Myrna Mountweazel dostaje cholernego świra, kiedy tylko
znajdę się w jej polu widzenia. Jasne, że mogłabym się wślizgnąć
do środka, wykraść ten sejf, rozbić go, zabrać kluczyki i
odjechać, ale prawda jest taka, że zwyczajnie szkoda zachodu, bo
Myrna Mountweazel zacznie szczekać jak opętana, jeśli choćby
lekko uchylę drzwi. Więc jak już mówiłam, potrzebny mi
samochód.
No i ty musisz prowadzić, bo mam jedenaście spraw do załatwienia
dzisiejszej nocy, a co najmniej pięć z nich wymaga kierowcy w
pełnej gotowości do ucieczki.
Kiedy
przestawałem skupiać wzrok, Margo stawała się samymi oczami,
unoszącymi się w eterze. Ale kiedy ponownie koncentrowałem na niej
spojrzenie, mogłem rozróżnić kontury twarzy i jeszcze mokrą
farbę na skórze. Kości policzkowe Margo tworzyły wraz z brodą
trójkątny kształt, a czarne jak smoła wargi układały się w
ledwo zauważalny uśmiech.
–
Jakieś przestępstwa? – zapytałem.
–
Hmm – westchnęła. – Przypomnij mi, czy włamanie z wtargnięciem
to przestępstwo.
–
Nie – odpowiedziałem stanowczo.
–
Nie, to nie jest przestępstwo, pomożesz mi?
–
Nie, nie pomogę ci. Nie możesz zwerbować którejś ze swoich
służek, żeby cię woziły?
Lacey
i/lub Becca zawsze były na każde jej skinienie.
–
Ściśle rzecz biorąc, one są częścią problemu – powiedziała
Margo.
–
Co to za problem?
–
Jest jedenaście problemów – odparła nieco zniecierpliwiona.
–
Żadnych przestępstw – zaznaczyłem.
–
Przysięgam na Boga, że nikt nie będzie ci kazał popełniać
przestępstwa.
W
tym momencie zapaliły się wszystkie światła wokół domu Margo.
Jednym błyskawicznym ruchem wykonała salto przez moje okno i
przetoczyła się pod moje łóżko. Kilka sekund później na ganku
stanął jej ojciec.
–
Margo! – krzyknął. – Widziałem cię!
Spod
mojego łóżka dobiegło mnie stłumione „Chryste!”. Margo
wyskoczyła spod łóżka, wyprostowała się, podeszła do okna i
odkrzyknęła:
–
Wyluzuj, tato! Ja tylko usiłuję pogadać trochę z Quentinem.
Zawsze mi powtarzasz, jak wspaniały mógłby mieć na mnie wpływ i
w ogóle.
–
Więc tylko ucinasz sobie pogawędkę z Quentinem?
–
Tak.
–
To dlaczego masz twarz pomalowaną na czarno?
Margo
zawahała się tylko przez moment.
–
Tato, odpowiedź na to pytanie wymagałaby wielogodzinnego opisu
wcześniejszych wydarzeń, a wiem, że jesteś prawdopodobnie bardzo
zmęczony, więc może wróć do…
–
Do domu! – zagrzmiał. – W tej chwili!
Margo
chwyciła mnie z koszulę, szepcząc mi do ucha: „Za minutę będę
z powrotem”, a potem wyszła przez okno.
Gdy
tylko wyszła, zabrałem z biurka kluczyki do samochodu. Kluczyki są
moje, samochód pechowo nie. Na szesnaste urodziny rodzice wręczyli
mi bardzo mały prezent, a ja wiedziałem już w chwili, kiedy mi go
dawali, że to kluczyki do samochodu, i niemal się posikałem, bo
stale mi powtarzali, że nie stać ich na sprezentowanie mi
samochodu. Jednak kiedy wręczali mi to maleńkie, zawinięte w
ozdobny papier pudełko, zrozumiałem, że przez cały ten czas mnie
zwodzili i że jednak dostanę samochód. Rozerwałem papier i
otworzyłem pudełeczko. Rzeczywiście znajdowały się w nim
kluczyki. Przy bliższym oglądzie okazało się jednak, że
znajdowały się w nim kluczyki do chryslera. Kluczyki do minivana
Chryslera. Do tego samego minivana Chryslera, którego właścicielem
była moja matka.
–
Mój prezent to kluczyki do twojego samochodu? – zapytałem mamę.
–
Tom – zwróciła się do taty – mówiłam ci, że będzie sobie
robił nadzieje.
–
Och, nie zrzucaj winy na mnie – bronił się tata. – Ty po prostu
sublimujesz swoją frustrację z powodu moich zarobków.
–
Czy ta błyskawiczna analiza nie jest aby odrobinę
pasywno-agresywna? – zripostowała mama.
–
Czy retoryczne oskarżenia o pasywną agresję nie są w swej naturze
pasywno-agresywne? – odparował tata i kontynuowali tę wymianę
zdań jeszcze przez dobrą chwilę.
Krótko
mówiąc, sytuacja przedstawiała się następująco: miałem dostęp
do tego cudu na kółkach, jakim jest najnowszy model minivana
Chryslera, wyjąwszy czas, w którym jeździła nim mama. A ponieważ
jeździła nim codziennie do pracy, mogłem korzystać z samochodu
wyłącznie w weekendy. No, w weekendy i w środku głuchej nocy.
Powrót
do mojego okna zajął Margo tylko trochę dłużej niż obiecaną
minutę. A mimo to pod jej nieobecność zdążyłem znowu się
zawahać.
–
Jutro jest szkoła – przypomniałem jej.
–
Tak, wiem – odparła Margo. – Jutro jest szkoła i pojutrze też,
a rozmyślanie nad tym zbyt długo może doprowadzić dziewczynę do
szału. Więc zgoda, jest środek tygodnia. Właśnie dlatego musimy
już iść, żeby do rana wrócić.
–
No nie wiem.
–
Q – powiedziała – Q. Kochanie. Od jak dawna jesteśmy bliskimi
przyjaciółmi?
–
Nie jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy sąsiadami.
–
Chryste, Q. Czy nie jestem dla ciebie miła? Czy nie nakazuję
czeredzie moich pachołków, żeby dobrze cię traktowali w szkole?
–
Mhm – odmruknąłem z powątpiewaniem, choć szczerze mówiąc,
zawsze podejrzewałem, że to właśnie Margo powstrzymywała Chucka
Parsona i jemu podobnych przed znęcaniem się nad nami.
Zamrugała.
Nawet powieki pomalowała sobie na czarno.
–
Q – ponagliła – musimy iść.
Więc
poszedłem. Wyślizgnąłem się oknem i z pochylonymi głowami
pobiegliśmy wzdłuż ściany mojego domu, aż dopadliśmy drzwi
minivana. Margo szepnęła, żebym nie zamykał drzwi – za dużo
hałasu – więc przy otwartych drzwiach wrzuciłem luz i
odepchnąłem się stopą od betonu,
pozwalając,
by minivan wytoczył się z podjazdu. Powoli przetoczyliśmy się
obok kilku domów, zanim włączyłem silnik i światła.
Zatrzasnęliśmy drzwi i ruszyłem w niekończące się serpentyny
ulic Jefferson Park, którego domy wciąż wyglądały na nowe i
plastikowe, niczym wioska z klocków zamieszkana przez dziesiątki
tysięcy prawdziwych ludzi.
Margo
zaczęła mówić:
–
Najgorsze jest to, że tak naprawdę wcale im nie zależy; im się po
prostu wydaje, że moje wybryki stawiają ich w złym świetle. Nawet
teraz, wiesz, co mi powiedział? Powiedział: „Nie obchodzi mnie,
jeśli schrzanisz swoje życie, ale nie ośmieszaj nas przed
Jacobsenami – to nasi przyjaciele”. Żałosne. Nawet nie masz
pojęcia, jak utrudnili mi wydostanie się z tego cholernego domu.
Kojarzysz, jak ci w filmach o ucieczce z więzienia wkładają
zwinięte ubrania pod koc, żeby wyglądało, że ktoś tam leży? –
Skinąłem głową. – No, a moja mama umieściła w moim pokoju
przeklętą elektroniczną nianię, żeby przez całą noc mogła
słyszeć, jak oddycham podczas snu. Musiałam więc zapłacić
Ruthie pięć dolców, żeby spała w moim pokoju, a zwinięte
ubrania włożyłam do łóżka w jej pokoju. – Ruthie to młodsza
siostra Margo. – Teraz to pieprzona
mission
impossible. Kiedyś mogłam się wymknąć jak normalna amerykańska
dziewczyna – zwyczajnie wyjść przez okno i zeskoczyć z dachu.
Ale, Boże, teraz to jak życie w faszystowskiej dyktaturze.
–
Zamierzasz powiedzieć mi, dokąd jedziemy?
–
Dobra, najpierw jedziemy do Publixu. Z powodów, które wyjaśnię
później, chcę, żebyś zrobił dla mnie małe zakupy. A potem do
Wal-Martu.
–
Czyli co, wybieramy się na wielką objazdową wyprawę po wszystkich
placówkach handlowych środkowej Florydy? – zapytałem.
–
Dziś w nocy, kochanie, będziemy naprawiać wiele złego. A także
popsujemy trochę dobrego. Ostatni będą pierwszymi; a pierwsi
ostatnimi; pokorni posiądą trochę ziemi. Jednak zanim radykalnie
zmienimy oblicze świata, musimy pójść na zakupy.
Wkrótce
zajechałem pod Publix i zaparkowałem na niemal całkowicie pustym
parkingu.
–
Słuchaj – rzuciła – ile masz przy sobie pieniędzy?
–
Zero dolarów i zero centów – odparłem. Wyłączywszy zapłon,
obróciłem się w jej stronę. Margo wcisnęła rękę do kieszeni
obcisłych, ciemnych dżinsów i wyciągnęła kilka studolarowych
banknotów.
–
Na szczęście dobry Bóg nam pobłogosławił – oznajmiła.
–
Co to, u diabła?
–
Pieniądze na bat micwę, psia mać. Rodzice nie dali mi dostępu do
konta, ale znam ich hasło, bo do wszystkiego używają
„myrnamountw3az3l”. To sobie wypłaciłam.
Usiłowałem
nie dać po sobie poznać ogarniającego mnie podziwu, lecz ona
dostrzegła, jak na nią patrzę, i uśmiechnęła się do mnie
znacząco.
–
Krótko mówiąc – dodała – to będzie najlepsza noc w twoim
życiu.
Przełożyła
Renata Biniek
Ja chyba w czerwcu ogłoszę bankructwo.
OdpowiedzUsuńTen fragment tylko zwiększył moje zaciekawienie tą książką:)
OdpowiedzUsuńAle narobiłaś mi ochoty...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Oj będę musiała się za nią rozejrzeć:) Koniecznie!
OdpowiedzUsuń