poniedziałek, 31 października 2011

Mrok - Marianne Curley


„Wszystko dla ukochanego”


Marianne Curley to urodzona w 1959 roku w Windsor australijska autorka czterech powieści fantasy dla młodzieży. Zadebiutowała w 2000 roku wyróżnioną przez International Reading Associacion książką „Old Magic”. Prawa do jej wydania zostały sprzedane do wielu krajów. Wielokrotnie nagradzana trylogia o Strażnikach Czasu również doczekała się licznych przekładów – z historią Ethana mogli się zapoznać między innymi czytelnicy z USA, Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii.  Marianne Curley mieszka w Coffs Harbour, gdzie pracuje jako nauczycielka w Coffs Harbour Technical College. „Mrok” to druga część znanej serii „Strażnicy Veridianu”.

Minął rok od walki z Mardukiem, czyli zdarzeń poprzedniego tomu. Ethan ma nowego ucznia – Matta, swego przyjaciela z dzieciństwa, który dość sceptycznie podchodzi do wykonywanych przez Strażników zadań. Ethan wraz z Isabel z reguły tworzą zgrany zespół i razem wyruszają na misje. Jednak tym razem jest inaczej. Tym razem Isabel, zamiast Ethana, za swego towarzysza ma Arkariana. Na początku nikt nie wie, dlaczego została podjęta taka  a nie inna decyzja. Prawda wyjdzie na jaw bardzo szybko, od razu po tym, jak Arkarian zostanie porwany i uwięziony…

Jakby tego było mało, Trybunał nie zgadza się na przeprowadzenie akcji ratunkowej. Isabel jest tym zbulwersowana i dla Arkariana jest gotowa poświęcić nawet własne życie, sprzeciwiając się woli starszyzny. Ethan oczywiście nie pozwala jej wyruszyć na tę samobójczą misje samej i postanawia do niej dołączyć. Dziewczyna w ostateczności decyduje zgodzić się na to, aczkolwiek nadal jest przeciwna temu, by Matt także udał się do podziemnego świata. Przyjaciele wyruszają w pełną niebezpieczeństw podróż, by odnaleźć ważną dla swych serc osobę.

Arkarian, gdyż to dla niego wszyscy się narażają, znajduje się w krytycznym położeniu. Lecz nawet na łożu śmierci ma nadzieję, że nikt nie będzie podejmował próby ratunku. Nie jest w ani jednym calu egoistyczny i przedkłada bezpieczeństwo innych nad własne. W pierwszej części ta postać była owiana tajemnicą, ale w tym razem jest nam całkowicie przedstawiona. Chłopak, mimo że nieśmiertelny, jest prawie zwyczajny. Czuje strach i potrzebę ochrony bliskich. Tak naprawdę nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym poza naprawdę dobry sercem i niesamowitym wyglądem – fiołkowymi oczami i niebieskimi włosami.

Reszta bohaterów również jest „normalna”, co dodaje im autentyczności. Podkreślony jest też kontrast ich charakterów. Isabel woli działać i zdawać się na instynkt, zaś Ethan woli posługiwać się zdrowym rozsądkiem. Jest to bardzo pomocne, szczególnie gdy Isabel jest zaślepiona uczuciem. Matt znów jest zmienny i nie wiadomo co będzie jego następnym krokiem. Statyczna pozostaje tylko jego nadopiekuńczość wobec siostry, która nie jest zbyt dobrze przyjmowana. Niemniej największe różnice widać między Isabel a Arkarianem, którzy żyją w dwóch światach – śmiertelników i nieśmiertelnych.

Książka skupia się na ratowaniu Arkariana, a raczej na powodach Isabel, by tak postąpić. Mam na myśli łączące ich uczucie. Już ze „Straży” wiemy, że ta dwójka jest sobie przeznaczona i nie da się temu zaradzić. Na początku, jak na dobrego faceta przystało, Arkarian trzyma się na dystans od swej ukochanej, by dać jej normalne życie. Oczywiście żadne z nich na początku nie zdaje sobie sprawy z uczuć drugiej osoby. Strasznie mi to wszystko śmierdzi schematem i ogólnie cały wątek romantyczny jest całkowicie przewidywalny i momentami odrobinę tandetny.

Ta miłość jest filarem podtrzymującym całą fabułę. I niestety właśnie przez nią uważam, że takowa jest dość nieciekawa. Co prawda mamy kilka ciekawych wydarzeń, acz zabrakło mi zwrotów akcji czy zaskakujących wydarzeń. Wszystko jest łatwe do przewidzenia na długo przed tym, jak dana sprawa zostanie wyjaśniona, przez co nie mamy do czynienia w tej powieści z ani gramem tajemniczości. Nie czułam też klimatu napięcia, który powinien towarzyszyć tak niebezpiecznym zadaniom jakich podejmowali się główni bohaterowie. Spodziewałam się o wiele więcej, a rozwój wydarzeń mocno mnie zawiódł.

Nie usatysfakcjonowało mnie także wykonanie. Sam styl pisania powieści nie jest zły czy nieprzystępny – autorka posługuje się prostym i zrozumiałym językiem. Niestety ma problemy z obrazowaniem sytuacji. Nie spotykamy w tej książce barwnych opisów miejsc bądź sytuacji, czego można by się spodziewać, szczególnie w trakcie przebywania w innym czasie. Jak w „Straży” znów mamy do czynienia z narracją dwutorową prowadzoną tym razem przez Arkariana i Isabel. Nie było to również zbyt dobrym rozwiązaniem. Wcześniej chłopiec o fiołkowych oczach był dla nas zagadką, zaś pani Curyle odkryła go przed nami, nie pozostawiając w nim prawie wcale uroku. Na dodatek denerwowało mnie przeskakiwanie z wydarzeń dziejących się w różnych miejscach, zależnie od narratora, co sprawiało, że tekst stał się niespójny.

„Mrok” jest całkowicie przeciętną lekturą. Ponadto uważam, że jest gorszy od poprzedniej części. Sięgnęłam po ta serię, zachęcona licznymi bardzo pozytywnymi recenzjami. Jednak nie wiem co wszyscy widzą takiego w tej książce, czego ja nie dostrzegam. Co prawda czytało się ją szybko i lekko, nie sprawiała żadnych trudności, lecz nie należy również do pozycji ambitnych. Fabuła także nie jest strasznie wciągająca, a zakończenie jest do przewidzenia bardzo wcześnie; styl pisania niczym nie wyróżniający się. Nie wiem czy mogę polecić ten utwór. Jeżeli tak to czytelnikom mało wymagającym, bądź szukającym w książce tylko relaksu i niczego więcej.

Moja ocena 5/10


Tytuł: Mrok
Autor: Curley Marianne
Ilość stron: 432
Wydawca: Jaguar
Data premiery: 2011-09-28


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Jaguar, za co serdecznie dziękuję ^^


niedziela, 30 października 2011

Beastly


 Tytuł: Beastly
Reżyser: Daniel Barnz
Obsada: Vanessa Anne Hudgens, Lisa Gay Hamilton, Alex Pettyfer, Mary-Kate Olsen, Neil Patrick Harris, Peter Krause, Erik Knudsen
Czas trwania: 86 min.

Nowa wersja "Pięknej i Bestii", która dzieje się na współczesnym Manhattanie. Bogaty i pyszny nastolatek na randce potwornie obchodzi się z dziewczyną, zostaje przez to przeklęty i zamieniony w koszmarną kreaturę. Z tej powłoki może się wyrwać jedynie gdy znajdzie prawdziwą miłość. Wtedy właśnie się zakochuje w pięknej dziewczynie.

Każdy z nas zna historię „Pięknej i Bestii”. Jak widać jest ona ponadczasowa, gdyż dzieje się w czasach współczesnych. Kyle ma wszystko- w jego rozumowaniu – markowe ciuchy, świetną fryzurę, forsę i znanego tatę. Ponadto jest przystojny i ma piękną dziewczynę. Jest popularny oraz króluje w swojej szkole. Niestety jest także zapatrzony w siebie i egoistyczny. Startuje w wyborach na przewodniczącego, a w swojej mowie, mówi, że piękni ludzie są lepsi i dlatego powinien też wygrać. Jego przemowa spotyka się z głośnymi oklaskami. Tylko jedna osoba nie jest zadowolona – trzymająca się na uboczu dziewczyna, która na początku próbuje przemówić mu do rozsądku.

Chłopak się tym nie przejmuje i zaprasza ją na imprezę, by później wystawić ją na pośmiewisko. Aczkolwiek nie wiedział z kim zadziera. Czarownica chce by Kyle odpokutował za swoje czyny, więc przeklina go. Odbiera mu wszystko na czym mu zależy – piękno. Jego ciało pokrywają tatuaże w kształcie cierni oraz liczne blizny. Ponadto jego czaszka staje się łysa. Musi odnaleźć prawdziwą miłość, by zdjąć klątwę. Jednak nie będzie to łatwe. Chłopak musi zrozumieć ważne wartości, a nie kierować się tylko powierzchownością czy materializmem. Musi dopełnić schemat „ze złego gościa w dobrą osobę”.

W ten sposób rozpoczyna się jego emocjonalna wędrówka. Chłopak ukrywa się przed resztą społeczeństwa, uważając, że nie może pokazać się w takim stanie nikomu. W samotności może rozważać i po jakimś czasie zauważa, że nie miał racji. Że piękno zewnętrzne nie jest najważniejsze. Pomaga mu w tym pewna dziewczyna, którą zaczyna darzyć uczuciem. Kyle zmienia się. Stopniowo, lecz widać wielkie efekty. Dla swej Pięknej jest gotów porzucić wszystko, nawet to co kiedyś było dla niego najważniejsze.

Historia sama w sobie jest wspaniała. Ale i tak jestem zwolenniczką pierwszej wersji, gdyż wydaje mi się ona bardziej magiczna. Tutaj, gdy do czynienia mamy ze zwykłymi nastolatkami, traci ona trochę swego uroku. Jednak wykonanie mnie nie zawiodło. Do gry aktorskiej nie mam żadnych zastrzeżeń. Aktorzy pasowali do swych ról i należycie je odegrali. Ścieżka dźwiękowa także była świetnie dobrana. Nic z dzisiejszych hitów, a proste, acz nastrojowe piosenki.

„Beastly” jest romantyczną produkcją skierowaną raczej do dziewcząt. Mężczyźni nudzili by się oglądając ją i żałowali, poświęconego nań czasu. Mnie film się spodobał, ale nie uważam go za jakieś dzieło. Było to bardzo lekkie przedstawienie znanej wszystkim historii. Jeżeli ktoś ma czas, może obejrzeć, acz nie jest to obowiązkowe. Można sobie spokojnie odpuścić oglądanie i zająć się innymi sprawami.

Moja ocena 7/10

sobota, 29 października 2011

Wyniki, wyniki, wyniki ! Czyli kto zgarnął "Pomiędzy" i książka niespodzianka ^^



Brawa dla wszystkich uczestników ! ^^ Przysłali wspaniałe prace, które ja i reszta jury (A, Annie, Suzan, Charli) z przyjemnością przeczytaliśmy i oceniliśmy. Wybór był bardzo trudny. Szczególnie dwie prace szły łeb w łeb aż w końcu jedna wygrała :) Różnica w punktach wynosiła tylko 0,5 ! Wiem, że to niewiele, jednak tak zostało rozstrzygnięte. Nie przeciągając już dłużej, zwycięzcą jest: . Serdecznie gratuluję ! Do Klaudii wędruje "Pomiędzy", dlatego proszę o jak najszybsze podesłanie danych adresowych :)


Dla zainteresowanych jej praca: 

Czasami zastanawiam się, czy to aby na pewno się wydarzyło. Nie jestem pewny, ponieważ do teraz nie mogę w to uwierzyć.
***
- Idziesz? – Zapytał mnie Anthony stojąc przy mojej szafce.
- Już. – Odpowiedziałem. Razem z tłumem innych uczniów podążyliśmy do szkolnej stołówki. Obiady nie były wyśmienite, ale gdy byliśmy głodni potrafiliśmy iść jeszcze po dokładkę. Wzięliśmy tace i dołączyliśmy do kolejki, która posuwała się ślimaczym tempem. Gdy w końcu dotarliśmy do kucharek dostaliśmy bezkształtną breję zwaną makaronem i dziwnie wyglądający sos. Cóż, lepsze to niż nic.
Podeszliśmy do zwykle znajdującego się przed nami stolika i wtedy ją zobaczyłem.
Dziś wyglądała wyjątkowo. Kręcone blond włosy spływały kaskadą na plecy, a niebieskie, bystre oczy patrzyły na osoby znajdujące się w pomieszczeniu. Na sobie miała zwykły czarny t-shirt i dżinsowe rurki. Ot, zwykły strój, ale na niej wyglądał niesamowicie. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Odwzajemniłem uśmiech, ale miałem wrażenie, że wyglądam jak idiota. Czyli jak zwykle. No dobra, nie było ze mną aż tak źle. Mam zielone oczy i dłuższe włosy, 180 centymetrów wzrostu i wysportowaną sylwetkę, to akurat zawdzięczam regularnym treningom w koszykówkę.
- Michael! Puk, puk! Jest tam kto? – Anthony zwrócił na siebie moją uwagę, czego on znowu chciał?
- Co? – Zapytałem.
- Pytałem o to, czy mamy jutro sprawdzian z trygonometrii, ale najwyraźniej byłeś w swoim świecie razem z nią.
Czy to naprawdę jest aż tak widoczne? Niemożliwe.
- Nie, nie mamy jutro testu. – Mówiąc to podniosłem wzrok na osoby dosiadające się do nas.
- Nie wierzę, że każą nam to jeść. – Sophie skrzywiła się. Zmrużyła brązowe oczy i wpatrywała się oczekująco w Anthony’ego.
- Fakt, nie wygląda zachęcająco, ale gdyby zamknąć oczy i zatkać nos, to dałoby się to skonsumować. – Chłopak przyglądał jej się spokojnie, ale pod fasadą skrywał zupełnie inne uczucie. Jak na dłoni widać było, że za nią szaleje. I z wzajemnością zresztą. Jeden tylko mankament niestety nie pozwala im być razem. A mianowicie: żadne z nich nie chce się do tego uczucia przyznać.
- Jak samorządowi idą przygotowania do halloween? – Usłyszałem pytanie skierowane w moją stronę przez Jamesa.
- Hmmm… Dobrze, mamy już zapewniony catering i napoje, jeszcze trzeba tylko zamówić dekoracje i je zamontował. – Odpowiedziałem. Skierowałem swój wzrok z powrotem na Caroline. Nie patrzyła już na mnie. Poczułem zawód.
Powoli powlokłem się po schodach do mojego pokoju. Przeszedłem przez drzwi i poczułem się zmęczony. Pstryknąłem przełącznikiem światła, omiotłem wzrokiem pomieszczenie i po raz kolejny zdziwiłem się na paradoks się w nim mieszczący. Jedną ze ścian pokrywały koszulki drużynowe, zdjęcia i półki z pucharami wygrane podczas meczy. Drugą jednak pokrywała jedna, wielka, wypełniona po brzegi półka z książkami. Od klasyki, poprzez kryminały, do fantastyki (którą, nawiasem mówiąc, najbardziej lubię). Znajdowały się tam powieści Tołstoja, Charlotte Bronte, Jane Austen, Dana Browna, Johna Marsdena, Trudi Canavan i wielu, wielu innych.
Moich kumpli zawsze dziwiło, że lubię czytał, ale to nie moja wina, ze odziedziczyłem to po rodzicach. Mama jest bibliotekarką, a tata pisarzem. Nie mówię, że ciągle tylko czytam, w końcu na imprezy też chodzę (nawet często), ale lubię to.
Spojrzałem w kierunku okna i zobaczyłem ją. Siedziała na swoim łóżku i przyglądała mi się. Sięgnęła po blok i marker. Szybko coś w nim zapisała i odwróciła w moją stronę. Mimo, że nie rozmawialiśmy werbalnie już dawno to utrzymywaliśmy ze sobą kontakt kartkowo-okienny. Kiedyś bardzo się przyjaźniliśmy, potem każde z nasz poszło swoją drogą, ja zacząłem chodzić na treningi kosza, ona na balet, śpiew i malarstwo. Miała talent.
Na kartce napisane było: „Co u Ciebie?”. Uśmiechnąłem się i sięgnąłem po leżące niedaleko puste, białe kartki i flamaster. Szybko nabazgrałem odpowiedź „Nic, a u Ciebie?”. Odwracając kartkę spojrzałem w niebieskie oczy Caroline i w mojej głowie pojawiły się obrazy, których wcale nie powinno tam być.
- No już, napisz jej, że maci się spotkać. – Usłyszałem dźwięk czyjegoś głosu, ale nikogo nie zobaczyłem. W pokoju nadal byłem sam, a drzwi na pewno zamknąłem. Jeszcze raz obejrzałem się, a przed moimi oczami pojawiły się dwa duchy. Chwila, chwila… Duchy?!
- Co tak patrzysz? Pisz! – Po raz kolejny do moich uszu dobiegł dźwięk, ale nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Szybko odwróciłem głowę w kierunku dziewczyny w oknie domu obok. Przyglądała mi się tylko, więc pewnie nie widziała, że w moim pokoju są zjawy z zaświatów. Spojrzałem na kartkę przez nią zapisaną, napisała, że nic ciekawego, że przeprasza, ale musi się uczyć. Zasłoniła okna i ostatnie co widziałem to jej długie, kręcone blond włosy znikające za zasłoną.
- Kim, a raczej czym jesteście i co tu robicie?! – Wyszeptałem do dwóch duchów.
- Ja jestem Mary – mniejsza zjawa wskazała na siebie. – A to Matt. Przyszliśmy cię zmotywować do działania. Nie możemy patrzeć na to, jak się męczysz.
- Proszę?!
- To co słyszałeś. – Po raz pierwszy w tej absurdalnej sytuacji odezwał się duch-chłopak. Jego głos z pewnością musiał należeć do nastolatka.
- O mój Boże… - Wyszeptałem. Nie mieściło mi się to w głowie.
- No, no. Bóg nie ma z tym nic wspólnego. – Duchy powiedziały to równocześnie. A potem ogarnęła mnie ciemność.
***
To z pewnością mi się śniło. Za dużo kofeiny źle działa na człowieka. Zacisnąłem mocno powieki i przedłużałem chwilę, gdy będę musiał otworzyć oczy. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden… Omiotłem spojrzeniem pokój i…
- No nareszcie. Już myśleliśmy, że nigdy nie wstaniesz. Czy nie sądzisz, że mdlenie jest niemęskie? – Usłyszałem głos Matt’a. Czyli to jednak prawda.
- To tylko mi się wydaje, to tylko mi się wydaje… - Zacząłem powtarzać jak mantrę, jednak zjawy nie znikały.
- Wiesz Mary, on chyba nie może uwierzyć, że my istniejemy.
- Potwierdzam, nie zaprzeczam. – Odpowiedział duch do którego zdanie było skierowane. – Słuchaj, teraz musimy już iść, ale jeszcze tutaj przyjdziemy.
Puf. Zniknęły.
Odetchnąłem z ulgą i spróbowałem wstać na własne nogi. To nie mogło być naprawdę. To na pewno naprawdę się nie zdarzyło. Na pewno, na pewno, na pewno. Bezsiły położyłem się na łóżku i zasnąłem.
*** - Wstawaj śpiochu! Szkoda dnia! – Usłyszałem nad uchem damski głos. Co?!
- To nie może dziad się naprawdę. – Wymamrotałem sennie i miałem nadzieję, że mam rację. Nie miałem. Duchy były w moim pokoju. – Czego chcecie? – Powiedziałem już całkiem rozbudzony.
- Tylko ci pomóc, nic więcej. – Zsynchronizowane jak szwajcarskie zegarki zjawy odpowiedziały jednocześnie.
- Nie potrzebuję pomocy.
- Owszem potrzebujesz.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
Podczas słownej sprzeczki zacząłem się ubierać. Duchy, chyba z przyzwoitości (przynajmniej tyle) odwróciły wzrok.
- Nie, nie potrzebuję. – Wziąłem do ręki plecak i otworzyłem drzwi. – Jak wrócę to ma was tu nie być.
Wyszedłem i trzasnąłem drzwiami. Szybko zahaczyłem o kuchnię, skąd porwałem przygotowane przez gosposię May śniadanie.
Cały dzień przeleciał beznadziejnie. Nie potrafiłem się nad niczym skupić. Dopiero na treningu humor i dobre samopoczucie wróciło. Zapomniałem o tej nienormalnej sprawie, bo moja uwaga skoncentrowała się na wrzuceniu piłki do kosza. Uderzanie przedmiotu o podłoże nadało rytm moim krokom, a bicie serca dopasowało się do niego.
- Ona patrzy! – Znienacka przede mną pojawił się Matt. Zaskoczony straciłem rytm, piłka nie odbiła się tak jakbym sobie tego życzył, wleciała mi pod nogi, a ja jak długi poległem na ziemi. Jakby tego było mało, to doświadczyłem uczucia przejścia przez ducha. Miałem wrażenie, że ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
- No to raczej nie pomoże ci w poderwaniu jej. – Matt rzucił krótko i zdematerializował się.
- Thomas! Co ty do cholery wyprawiasz?! – Krzyknął w moim kierunku trener, a ja usłyszałem gromki śmiech pozostałych chłopaków z drużyny.
- Nie było tak źle. – Anthony próbował mnie pocieszyć, ale nie bardzo mu to wychodziło. – No może oprócz tego, że jesteś, słyszę odbicia piłki, mrugam, a ty nagle leżysz na ziemi. – Powiedział i gromko się zaśmiał.
- Ale ty śmieszny jesteś. – Odparowałem z sarkazmem.
- Chodź, odwiozę cię do domu… - Nadal śmiejąc się poprowadził nas do samochodu. Mimo, że obaj mieliśmy prawko to on pierwszy dorobił się samochodu, skurczybyk.
- Jak tam dekoracje hallowen?
- Dobrze, a co? Jesteś chętny do pomocy? – Zapytałem. Co oni tacy dociekliwi ostatnio w związku ze świętem (o zgrozo!) duchów?
- Hm… Nic, nic. – Odrzekł szybko speszony i… Zaczerwienił się. Co? Anthony się zaczerwienił?!
- Mów. – Powiedziałem krótko, a on nie wytrzymał.
- ZaprosiłemnabalSophie. – Wyrzucił z siebie jednym tchem. Potrzebowałem chwili na rozszyfrowanie jego słów.
- No Stary, gratuluję, że w końcu się przełamałeś. – Już myślałem, że nigdy tego nie zrobi. – Zgodziła się?
- Nie uwierzysz, ale tak. – On naprawdę tego nie widział, że jej się podoba?
- No to jeszcze lepiej. – Poklepałem go po plecach. Szczęście, że do imprezy został tylko jeden dzień. W tym roku nie wybieram się z nikim. Nie miałem ochoty na towarzystwo żadnej dziewczyny, oprócz Caroline. Pech chciał, że ona umówiona już była z Paulem. Jak ja gościa nie cierpię!
Dojechaliśmy pod mój dom, wysiadłem, a Anthony odjechał do siebie.
***
Pary szły po czerwonym dywanie w kierunku sali balowej. Udekorowana była w sposób, że nie można było poznać, iż za dnia pocą się na niej setki uczniów. Czarny materiał udrapowany był na ścianach i, jakimś cudem, na suficie. W rogach stały „przerażające” potwory, z jednej strony sali ustawione były stoły i krzesła, z przodu było miejsce dla kapeli, która w tym roku dla nas zagra, największą część zajmował parkiet. Gdy pomieszczenie powoli się zapełniało ja szukałem tylko jednej twarzy. Jest! Dostrzegłem ją. Caroline ubrana była w długą, krwistoczerwoną gorsetową sukienkę, włosy upięła w misterny kok na głowie, na szyi miała czarną kolę. Wyglądała zjawiskowo.
Impreza zaczęła się na dobre, ludzie tańczyli i wygłupiali się. Niektórzy, tak jak ja siedzieli przy stolikach. W pewnym momencie dosiad się ktoś do mnie. Podniosłem wzrok i spostrzegłem, że była to Caroline. Już miałem się odezwać, gdy DJ zapowiedział jeden z wolniejszych kawałków. Nie pozostało mi nic innego, jak poprosić dziewczynę do tańca.
W połowie piosenki w mojej głowie pojawiła się myśl: „Zrób to!”. Caroline widząc co zmierzam wspięła się na palce, powoli przysunąłem swoje usta do jej warg. Gdy nasze ciała się zetknęły – odpłynąłem. Wszystkie myśli, oprócz jednej, odpłynęły z mojego umysłu.
- No nareszcie. – Usłyszałem w uchu głos Mary. Oderwałem się od Caroline i zmierzyłem duchy groźnym spojrzeniem. Na sekundę przeniosłem wzrok na dziewczynę obok mnie i spostrzegłem, że ona też wpatruje się w zjawy z groźnym błyskiem w oku.
- Matt, Mary! Co wy tu robicie? Przecież mówiłam, że ma was to nie być! – Krzyknęła, a duchy jakby się skurczyły.
- To ty o nich wiesz?! – Wypowiedziałem zdumiony.
- Oczywiście. To ja je do ciebie przysłałam.


Ale w tytule jest coś o książce niespodziance. Otóż tę pracę wybrało całe jury. Zaś ja stwierdziłam, że skoro to mój konkurs, to dlaczego ja nie mam wybrać zwycięskiej pracy. W końcu uznałam, że mogę i wybrałam swego faworyta :). Wynikiem tego jest kolejna nagroda i mam nadzieję, że osoba, do której powędruje, się ucieszy. Kolejną zwyciężczynią jest Justilla, której także serdecznie gratuluję. Jej nagrodę musiałam ufundować sama i dlatego otrzyma ona "Lodową Panią". Oczywiście jeżeli nie jest zainteresowana, nie musi podawać swoich danych i po prostu lektura ta nie zostanie przesłana :)

Praca:


Krążyłam niespokojnie po pustym domu. Co chwilę zerkałam na zegarek, a każda mijająca sekunda zdawała się trwać wieczność. W końcu ujrzałam odpowiednią godzinę. Tak!, powiedziałam sobie triumfalnie. Zerknęłam w lusterko. W odbiciu ujrzałam owalną twarz, okoloną czarnymi lokami, które pieczołowicie skręcałam przez ostatnią godzinę. Lekki makijaż dopełniał dzieła, podobnie jak śliczne kolczyki z piórek – prezent od chłopaka na ostatnie urodziny. Poprawiłam lekko fryzurę, przejechałam ostatni raz błyszczykiem usta i byłam gotowa do wyjścia. Nałożyłam kurtkę, kozaczki na wysokim obcasie, chwyciłam torebkę i już po chwili zamykałam dom. Ruszyłam przed siebie, a moim celem była kawiarnia znajdująca się kilka ulic dalej. Zmierzchało, zerknęłam w górę – właśnie zapalali lampy. Jedna po drugiej, powoli rozbłysły, rozjaśniając ciemność. Szłam raźnym krokiem i po chwili zeszłam z głównej ulicy w małą uliczkę, mój ulubiony skrót. Maciek zawsze mi powtarzał, że nie powinnam tędy chodzić, że to niebezpiecznie… Ale do tej pory nikt mnie nie zaczepiał. Nie bałam się tej drogi. Mijałam właśnie przedostatnią kamieniczkę, gdy ktoś chwycił mnie za ramię.
- Hej! Łapy przy sobie! – krzyknęłam, odwracając się.
Przed sobą ujrzałam dwóch dresów. Mieli kaptury naciągnięte na głowy i złośliwe spojrzenie. Jeden znajdował się bardzo blisko mnie, zaśmierdziało piwem i papierosami. Od tego smrodu lekko zakręciło mi się w głowie. Poczułam lekki strach. Modliłam się w myślach, aby najwyżej spytali czy mam fajki czy coś…
- Puść mnie – powtórzyłam, ale już z mniejszym przekonaniem.
- Nie zamierzam – odpowiedział  ten bliższy.
Jego kumpel zarechotał.
- Taka  laska… Dawaj ją do nas, zabawimy się.
Przełknęłam z trudem ślinę i otworzyłam usta, ale głos ugrzązł mi w gardle, gdy zobaczyłam jak z drzwi wynurza się kolejnych dwóch mężczyzn. Nagle coś szarpnęło mnie za włosy. To jeden z nich zaczął mnie ciągnąć w kierunku otwartych drzwi. Zaczęłam piszczeć i wyrywać się. Próbowałam kopnąć tego, co mnie trzymał, ale uskoczył. Chciał złapać mnie za ramię, ale gdy tylko jego dłoń spoczęła na moim ramieniu, ugryzłam ją. Zawył z bólu, a ja zaczęłam uciekać.
- Pomocy! – krzyczałam. – Niech mi ktoś pomoże!
Wtem drugi złapał mnie wpół i moje krzyki już nic nie dały. Zatkał mi usta dłonią. Szarpałam się, mimowolnie próbując się uwolnić. Nagle mnie puścił, a ja zaskoczona upadłam, mocno uderzając głową o ziemię. Oszołomiona podniosłam się lekko na kolana i spojrzałam, co się dzieje. Gdy ujrzałam scenkę przede mną, pomyślałam, że może jednak mam wstrząs mózgu, a przynajmniej omamy.
Dwoje półprzezroczystych ludzi, chłopak i dziewczyna rozdawali kopniaki na prawo i lewo, powalając czwórkę mężczyzn. Gdy jeden zaczął się podnosić, chłopak machnął dłonią i tamten odleciał w powietrze, uderzając o mur. Rozdziawiłam usta. Nagle ich uwaga skupiła się na mnie. Odruchowo chciałam wstać i uciekać, ale natychmiast zakręciło mi się w głowie i ziemia znów poleciała mi na spotkanie. Coś srebrnego mignęło mi przed oczami… A potem była już tylko ciemność.

Gdy odzyskałam świadomość leżałam we własnym łóżku. Zamrugałam oczami i wróciło do mnie wspomnienie ostatnich chwili. Podniosłam szybko głowę i ogarnęłam wzrokiem pokój, ale był pusty. Żadnych dziwnych kształtów, świecących ludzi. To musiał być wyraz uderzenia w głowę, pewnie jacyś przechodnie mi pomogli. Tylko, kto mnie tu przyniósł? Zaczęłam wstawać i usłyszałam czyjś głos:
- O, księżniczka się obudziła.
Podniosłam wzrok i na chwilę przestałam oddychać. Zbliżał się do mnie przystojny chłopak o miłym wyrazie twarzy. Jedyny defekt był taki… że jednak widziałam poprzez niego swój pokój.
- Witaj, Saro – powiedział duch.
- O cholera – wyrwało mi się.
Duch skrzywił się.
- Nie stać się na nic lepszego? Ja wiem, na przykład „Cześć, dzięki za uratowanie życia?” – powiedział, udając oburzonego.
Spojrzałam na niego spode łba.
- Po pierwsze, nie wierzę w duchy. Po drugie, myślałam, że moja wiara obejmuje anioła stróża, a nie ducha. Po trzecie, uważam, że mam omamy.
Chłopak rozłożył ręce.
- Ratuje ci tyłek od dwóch lat, a tobie się Anioła Stróża zachciewa? A tak w ogóle, znasz taki dowcip „Nie wierzę w duchy, ale nie wiem czy one o tym wiedzą?” No to przyjmijmy, że nie słyszałem twojej wypowiedzi na ten temat. Zacznijmy od podstaw – zreflektował się. – Jestem Daniel.
- A ja jestem zła – warknęłam. - Idę do kuchni napić się wody i wziąć tabletki, a jak wrócę to liczę, że ciebie już tu nie będzie.
Ujrzałam lekkie zdumienie na jego twarzy, ale nic mnie to nie obchodziło. Wstałam całkowicie z łóżka i wyszłam z pokoju, szerokim łukiem omijając ducha. Strasznie bolała mnie głowa, a rozmowa z … nim nie pomogła mi na psychikę. Byłam pewna, że gadałam z wytworem własnej wyobraźni i gdy wrócę już go nie będzie. Otworzyłam szafkę z lekami. Znalazłam właściwe opakowanie i nalawszy sobie wody, łyknęłam tabletkę. Posiedziałam w kuchni z jakieś dziesięć minut. Westchnęłam ciężko i wróciłam do pokoju. Ból głowy powoli mijał, a mimo to moim oczom ukazał się niezwykły widok – oto półprzezroczysty, przystojny chłopak leży wygodnie na moim łóżku i przegląda książkę, którą czytałam wczorajszego wieczoru przed snem.
- No nie! – zawołałam. – Podeszłam szybko i zabrałam mu książkę. – Skoro już tu musisz siedzieć, to może zachowuj się jak trzeba?
Chłopak podniósł się zirytowany.
- Hej, ja też mam uczucia, wiesz? Ponadto mam też imię i określone zadanie. I niestety brzmi ono tak, że mam się tobą opiekować, czy tego chcesz czy nie. Więc lepiej się przyzwyczaj.
- Do twojej upierdliwej obecności i grzebania w moich rzeczach? – Szłam za nim i wyrwałam mu z rąk swój notatnik z cytatami. Przypadkiem dotknęłam jego dłoni. Wbrew moim oczekiwaniom moja ręka dotknęła drugiej, zupełnie materialnej, choć chłodnej. Odskoczyłam, zaskoczona. Nie uszło to uwadze Daniela.
- Zdziwiona? Dla ciebie jestem też materialny, co niestety ma swoje dobre i złe strony. Zła jest taka, że jeśli kopniesz mnie tam, gdzie twoja poprzedniczka to przez kilka dni bronić się będziesz sama.
Uniosłam brwi, nie wiedząc, o co chodzi, ale po chwili załapałam. Zaczęłam się śmiać, na co duch pogroził mi palcem.
- Nawet o tym nie myśl.
Pokręciłam głową, rozbawiona. Powoli przyzwyczajałam się do swojego szaleństwa, towarzystwo tego chłopaka było ciekawym doświadczeniem.
- Naprawdę myślisz, że ktokolwiek będzie mnie atakował cały czas? – spytałam się pierwszej lepszej rzeczy, która przyszła mi do głowy.
Nachmurzył  się.
- Moja obecność przyciąga złych typków, ludzi i duchy. Mimo to potrzebujesz tej ochrony, najwyraźniej jesteś kimś ważnym dla przyszłości. Więc siłą rzeczy, ja teraz nauczę cię walczyć, a ty tolerować moją obecność. Dobrowolna zgoda byłaby łatwiejsza.
Myślałam chwilę, rozważając za i przeciw. Do tej drugiej opcji zaliczał się ewentualny psychiatry, do pierwszej – przygody niczym z filmu i książek. Podniosłam głowę i spojrzałam Danielowi z lekkim uśmiechem w oczy.
- No dobra – powiedziałam. – To czego nauczysz mnie najpierw?

***

Jednym zręcznym ruchem opadłam na ziemię i gwałtownym kopnięciem przewróciłam przeciwnika. Obok mnie Daniel spokojnym gestem pozbawił pomocy grawitacji drugiego. Mężczyzna zawisł w powietrzu na wysokości pierwszego piętra.
- To co zawsze? – spytała, odwracając się do Daniela.
Skinął głową, patrząc zimno na swojego więźnia.
Znalazłam duży kamień i zważyłam go w dłoni. Spojrzałam w górę i zobaczyłam jak mężczyzna dygocze z przerażenia.
- Nie…  – jęknął.
Rzuciłam pocisk. Rozległ się łoskot tłuczonej szyby, a po chwili dołączył do tego świst powietrza, gdy mężczyzna został wrzucony przez wybite okno do własnego domu. Daniel dołączał do tego zaklęcie unieruchamiające. Zwykle spotkanie z nami napędzało im takiego strachu, że nigdy więcej nikogo nie zaczepiali, bojąc się, że ich znajdziemy. Gdy ktoś niewidziany kopie ci tyłek, może to nieźle zamieszać w głowie.
Chłopak zwrócił się w moją stronę. Byłam już dwa lata starsza niż przy pierwszym spotkaniu, on wciąż w tym samym wieku, choć w dalszym ciągu fizycznie trochę starszy niż ja. Za kilka lat odejdzie, a mnie przydzielą kolejnego ducha, starszego. A na razie…
- Drużyna? – spytał Daniel, wyciągając do mnie dłoń.
- Drużyna – odpowiedziałam bez wahania, przybijając z nim piątkę.

<<KONIEC>>


I na koniec chciałam tylko przypomnieć, że na 20 000 wejść będzie kolejny konkurs :D A sądzę, że będzie to już niebawem. Na razie jeszcze nie wiem co będzie nagrodą, jaki będzie konkurs... no nie wiem nic.  Mam nadzieję, że miło Was wszystkich zaskoczę :D No i to by było na tyle, nie zajmuje już więcej Waszego czasu ^^

Pozdrawiam ciepło ^^
Tris

piątek, 28 października 2011

Jestem numerem cztery

Tytuł: Jestem numerem cztery
Reżyser: D.J. Caruso
Obsada: Jake Abel, Timothy Olyphant, Alex Pettyfer, Diana Agron, Teresa Palmer
Czas trwania: 109 min. 

John Smith to pozornie zwyczajny młody mieszkaniec jednego z miasteczek w USA. W rzeczywistości jest jednak uciekinierem z pogrążonej w wojnie planety Lorien, który na Ziemi szuka schronienia. Trafia do cichego miasteczka w Ohio. Tu spotyka Sarę Hart, dziewczynę miejscowej gwiazdy footballu. Rodzi się między nimi uczucie. Wkrótce jednak John i jego szkolna miłość znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Okazuje się, że John jest jednym z dziewięciu uciekinierów z tajemniczej, unicestwionej planety, ściganych przez bezlitosnego wroga. Numer Jeden, Dwa i Trzy już nie żyją. Teraz kolej na Numer Cztery. By ocalić skórę, John będzie musiał użyć swych niezwykłych mocy i zjednoczyć siły z pozostałymi zbiegami.
 
Szczerze mówiąc, nie wiedziałam czego spodziewać się po tym filmie. Recenzje innych także nie pomogły, gdyż były osoby mówiące, że to gniot i osoby, które uważają, że jest świetny. Przez to musiałam przekonać się sama co takiego ma lub nie ma w sobie to widowisko. Wydawać by się mogło, że kolejny film o dzieciakach z innej planety czy ukrytymi mocami będzie oklepany. Muszę przyznać, że arcydziełem nie jest, jednak miło się go oglądało.

I znów spotykamy się z Alexem Pettyferem. Gra on głównego bohatera, Johna. Uważam, że znakomicie pasował do tej roli. Świetnie zagrał z lekka zdezorientowanego nastolatka, na którym ciąży wielka odpowiedzialność. John musi się przeprowadzić i opuścić swoją starą szkołę i przyjaciół z ostrożności. Jego moce zaczynają się ujawniać. Może w każdej chwili zginąć, żyje w napięciu, a przede wszystkim w samotności. Po jakimś czasie nie zważając na niebezpieczeństwo postawia, że musi żyć, lecz nie w ukryciu. Rozumie, że musi się zmierzyć z nieuniknionym, a nie ciągle uciekać.

Ile razy słyszało się, że nie powinno się unikać czegoś, z czym nie chciało się zmierzyć? Na pewno wiele razy. Że to i tak do nas wróci i nie powinno się tego odkładać na później. Tym razem mamy to przedstawione na nieco większą skalę, gdyż ceną jest życie, a nie, powiedzmy, zła ocena. W filmie widzimy także prawdziwą siłę przyjaźni, oddania i miłości. Ukochaną i bliską osobę trzeba chronić i nie zostawiać jej. I właśnie te wartości popychają głównego bohatera do działania.

Fabuła także nie stoi w miejscu i jest bardzo ciekawa. Wiele się dzieje, aczkolwiek niekiedy spotykamy się z wielce przewidywalnymi momentami. Sądzę, że tego nie da się uniknąć, a kilka zaskoczeń w końcu też mnie przy oglądaniu spotkało. Na liczne zwroty akcji nie ma co liczyć, jednak rekompensatą są dobre efekty specjalne. Uważam, że ogólnie cała fabuła jest na duży plus, szczególnie że w ogóle nie nudziła.

Jak już pisałam „Jestem Numerem Cztery” przypadł mi do gustu. Co do gry aktorskiej nie mam zastrzeżeń, a film ogląda się z wielka przyjemnością. Nie jest on co prawda ambitny, jednak takich lekkich filmów także człowiek potrzebuje. Można się przy nim spokojnie zrelaksować, nie trzeba skupiać na nich całych myśli… jednym słowem da się po prostu odpocząć. Polecam miłośnikom nieskomplikowanych, niemniej absorbujących, na swój sposób, produkcji.

Moja ocena 8/10

czwartek, 27 października 2011

Nieświadomy Mag - Karen Miller



„Nieświadomy swych możliwości...”


Karen Miller urodziła się w Vancouver, w Kanadzie. Mając trzy lata przybyła z rodzicami do Australii, gdzie mieszka do dziś. Nie licząc trzech lat w Wielkiej Brytanii po ukończeniu studiów z komunikacji społecznej, spędziła całe życie w Sydney i jego okolicach. Zaczęła pisać już w szkole podstawowej, gdy zakochała się w fantastycznej prozie, przeczytawszy powieść „Lew, czarownica i stara szafa”. Przez wiele lat podejmowała się najróżniejszych prac. Pisała i reżyserowała sztuki w lokalnym teatrze, w którym występowała też jako aktorka (jedna z jej sztuk została wystawiona w jednym z profesjonalnych teatrów Nowej Zelandii). Pisywała artykuły do gazet, między innymi o tematyce jeździeckiej. „Nieświadomy Mag” otwiera jej pierwszą serię fantasy: „Królotwórca, królobójca”.

Wszystkie zdarzenia mają miejsce w królestwie Lur. Tam czarowanie niezgodnie z literą prawa jest karane śmiercią. I najważniejsze - tylko Doranie posiadają ten przywilej. Otóż dawno temu zdesperowane plemię Doran, obdarzonych magiczną mocą, uciekło z rodzinnego kraju, przez pustoszące go wojny. Sprawcą tego był Morgan, okrutny czarownik, który był gotów zrobić wszystko dla władzy. W Lur Doranie zawarli przymierze z olkińskimi mieszkańcami. Polegało ono na tym, że Olkowie poddadzą się prawom Doran, którzy zapewnią państwu bezpieczeństwo i dobrobyt.

Okazuje się, że nie wszyscy podporządkowują się prawu. Grupa Olków ślubuje strzec zakazanych przez Doran rytuałów. Potajemne stowarzyszenie uprawia magię, jednak nie taką, jak pełnoprawni czarownicy. Czekają ponadto na swojego wybawcę – nieświadomego swej mocy maga, który ma przywrócić ich dziedzictwo. Tymczasem do miasta przybywa Asher – młody Olk, poszukujący pracy. Ratuje on dorańskiego księcia i od wtedy jego życie całkowicie się zmienia. A sprawy związane z polityką czy nowym, wykwintnym towarzystwem, to dopiero początek.

Asher jest zwyczajnym rybakiem z dużej rodziny. Ma szóstkę starszego rodzeństwa, które lubi mu dopiec. Jest traktowany z góry i nie dostaje prawie nic od życia, więc postanawia to zmienić. Na początku źle się czuje w zupełnie odmiennym środowisku. Jako wieśniak, nie nauczył się ogłady czy też stosownego języka. Ponadto nie potrafi powstrzymać się od ciętych komentarzy i wkurzania nie tych ludzi co trzeba. Jednym słowem nie pasuje do świata, w którym się znalazł. Jednak za sprawą przypadku (choć raczej nie) musi zacząć się przystosowywać. Bohater ten przez całą książkę się zmienia, a my wraz z nim uczymy się coraz to nowych rzeczy. Aczkolwiek mimo zaistniałych dużych przemian, nadal pozostaje sobą. Ma niewyparzony język, choć już w ważnych chwilach potrafi trzymać go za zębami oraz skłonność do mówienia „cholera” w każdej sytuacji. Jest człowiekiem na luzie i można go łatwo pobić.

Reszta bohaterów wydaje się w porównaniu z nim mało wyrazista. Jednak i tak są to świetnie wykreowane postacie. Jak na przykład Dathne, powierzchownie zimna jak lód i twarda jak skała, a w środku zmagająca się z burzą emocji; Matt, poczciwy przyjaciel, który nie potrafi wytrzymać tego, że nie może wyjawić prawdy oraz dorański książę, Gar, który potrafi nieźle zaleźć za skórę, ma świetne poczucie humoru i czasami fatalne wyczucie czasu. Każdy bohater jest inny, ma swą indywidualną osobowość. Umilało to bardzo czytanie o przygodach tak przyjaznych (bądź nie) osób.

Jeżeli już mówię o przygodach, to muszę przyznać, że były one fascynujące. Z wielką ciekawością czytałam o dalszych losach Ashera. Mimo że powieść nie obfitowała w liczne zwroty akcji i zdarzały się przestoje w akcji, to fabuła okazała się interesująca. Malownicze przedstawienie wydarzeń, nie zagłębiając się w zbędnych opisach czy przemyśleniach również było wielkim plusem.

Autorka ma przyjemny styl pisania. Nie posługuje się żadnymi nieprzydatnymi czy nieużywanymi już zwrotami. Łatwo trafia do czytelnika. Uważam, że świetnie napisała tę powieść i zadziała na wyobraźnię odbiorców. Zaabsorbowana pochłaniałam kolejne strony powieści, łaknąc więcej. Zaś gdy doszłam do ostatniej strony byłam załamana. Nie chciałam rozstawać się z tą pozycją, ponadto pani Miller mi tego nie ułatwiła. Zakończyła pierwszy tom w zaskakujący sposób i nie ma szans bym nie sięgnęła po kolejną część.

„Nieświadomy Mag” jest lekturę dość obszerną, aczkolwiek nie dłuży się. Nie przeczytało się jej w bardzo krótkim czasie, lecz można się było nią delektować. Nie mam większych zastrzeżeń co do tego utworu, gdyż po prostu mi się spodobał. Spędziłam miłe chwile z tą książką w ręku i nie żałuję poświęconego nań czasu. Polubiłam bohaterów powieści, a ich losy zaczęły mnie obchodzić. Polecam tę pozycję każdemu kto lubi przygody, magię lub po prostu fascynujące historie.

Moja ocena 8,5/10


Tytuł: Nieświadomy Mag
Autor: Miller Karen
Ilość stron: 568
Wydawca: Galeria Książki
Data premiery: 2011-09-21


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Galeria Książki, za co serdecznie dziękuję ^^


wtorek, 25 października 2011

Dar - Alison Croggon


„Droga ku przeznaczeniu”


Alison Croggon jest współczesną australijską poetką, dziennikarką, pisarką fantasy i dramaturgiem. „Dar” jest pierwszym tomem świetnie zapowiadającego się cyklu: „Księgi Pellinoru”

Powieść jest o Mearad, niewolnicy mieszkającej w okrutnym siole. Trafiła tam jeszcze jako dziecko, zaraz po tym, jak wojna zniszczyła jej dom i rodzinę. Żyje w cierpieniu. Musi ciężko pracować, jest bita. Od lat marzy o uwolnieniu, jednak nie poświęca na to zbyt wiele czasu, uważając, że jest to niemożliwe. Aż pewnego dnia spotyka Cadvana. Jest on jednym z wielkich bardów Lirigonu i pomaga jej w ucieczce. Wszystko zdaje się jakby przypadkiem, dopóki nie wychodzi na jaw dziedzictwo Mearad. Dziewczyna posiada wielki Dar i jest bardzo potężna, a raczej będzie, gdy jej moce się przebudzą. Wraz z Cadvanem wybiera się w niebezpieczną podróż, gdzie na każdym kroku czyha na nich, któraś z wrogich, mrocznych istot służących złu.

Mearad jako niewolnica nauczyła się, że nie może nikomu ufać i najłatwiej jest zastraszać kogoś niż dać się zastraszyć. Gdy poznajemy ją na początku, jest porywcza i dzika, nie wie nawet co to takiego kąpiel. Dotychczas musiała mieszkać w strasznych warunkach z innymi niewolnikami, a jej jedyną własnością była prosta lira. W trakcie podróży dziewczyna nabywa obycia i zaczyna myśleć jak cywilizowany człowiek. Ponadto w końcu odkrywa pewne emocje, które już dawno zostały w niej uśpione, takie jak radość i przyjaźń. Po ucieczce jej prawdziwe życie dopiero się zaczyna, a ona zaczyna poznawać siebie na nowo.

W podróży towarzyszy jej bard Cadvan. Jest potężny, spokojny i stanowczy. Początkowo można pomyśleć, że jest on równie uczuciowy jak skała, jednak jest to bardzo mylne stwierdzenie. Jest on bardzo dobrym i szczerym człowiekiem, ludzkie emocje, takie jak strach, cierpienie czy szczęście nie są mu obce. W trakcie wędrówki jego postawa ciągle się zmienia, przez co i my zaczynamy o nim inaczej myśleć. Im bliżej kresu książki, tym ta postać stawała się coraz bardziej ludzka i autentyczna.

Ta dwójka bohaterów należy do tych tak zwanych „dobrych”. Inne postaci spotykane na ich drodze także mają przypiętą etykietkę, która określa jacy są. Uważam, że był to minus tej pozycji, gdyż nie było w niej intryg, ani nic tego typu, a my mieliśmy wszystko podane jak na tacy. Większość bohaterów pojawiała się tylko na krótko, aczkolwiek i tak od razu było wiadomo do której grupy należą. W pewnym momencie Mearad wraz z Cadvanem przeprowadzali rozmowę na podobny temat, gdzie mężczyzna powiedział, iż zło i dobro jest trudne do rozróżnienia i stoi blisko siebie. Niestety w tej książce tego nie zaobserwowałam i uważam, że autorka powinna poczynić w tym kierunku jakieś kroki.

Jak już mówiłam nie mieliśmy do czynienia z intrygami. Lecz to nie jest jedyne czego zabrakło. Między innymi zaskakujące wydarzenia pojawiły się dopiero pod koniec książki, zaś zwroty akcji występowały bardzo rzadko. Plusem mógłby być pomysł na fabułę, jednakowoż nie został on należycie zrealizowany, więc co komu po samym pomyśle? Wydarzenia także nie następowały płynnie i szybko po sobie, a cała fabuła ciągnęła się mozolnie. Spodziewałam się wartkiej akcji po tej powieści, a dostałam jej całkowitą odwrotność, gdzie całość strasznie się dłużyła.

Zanik szybkości między zdarzeniami jest spowodowany przez zbyt szczegółowe opisy, które wyraźnie przeważały nad dialogami. Poza tym autorka nie potrafiła zaciekawić czytelnika, który czytał bez wielkiego zainteresowania o losach bardów. Pani Croggon posługuje się prostym, mało wyszukanym językiem, który mógłby się przydać, przez wzgląd na czas i miejsce akcji. Przez to, że pisała tak a nie inaczej, nie było zbudowanego klimatu pradawnej krainy, zwanej Annarem, gdyż czuło się jakby czytało się o czasach teraźniejszych.

Podsumowując miałam do czynienia z przeciętną lekturą. Fabuła nie była jej mocną stroną, wręcz obniżyła najbardziej moją ocenę. Postacie były całkiem ciekawe i dobrze wykreowane. Styl pisania autorki był zbyt prosty, jak na opisywane wydarzenia. Tak naprawdę, jednak najbardziej uderzył mnie opisowy charakter tej powieści. Miałam wrażenie, jakby autorka najbardziej skupiała się na przedstawieniu samego miejsca, nie zwracając szczególnej uwagi na fabułę. Oczywiście muszę przyznać, że Annar jest fascynującym miejscem, ale to nie tego się oczekuje po tego typu książce. Mimo tych wszystkich minusów sięgnę po kolejną część z pewnością, ponieważ na końcu (pod sam koniec, czyli ostatnie 50 stron) fabuła się rozwija i idzie w innym kierunku. Dopiero wtedy naprawdę się zaciekawiłam, przez co z chęcią zapoznam się z dalszymi losami głównych bohaterów. Niemniej przykro mi, gdyż nie mogę polecić tej pozycji nikomu kto poszukuje wartkiej akcji czy klimatycznej powieści. Uważam również, że i tak, jeżeli jest się zainteresowanym tematem, można spróbować samemu i przekonać się jaki naprawdę jest „Dar”.

Moja ocena 5/10


Tytuł: Dar
Autor: Alison Croggon
Ilość stron: 448
Wydawca: Galeria Książki
Data premiery: 2011-10-05



Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Galeria Książki, za co serdecznie dziękuję ^^


poniedziałek, 24 października 2011

Trzej muszkieterowie

Tytuł: Trzej muszkieterowie
Reżyser: Paul W.S. Anderson
Obsada: Matthew MacFadyen, Logan Lerman, Ray Stevenson, Luke Evans
Czas trwania: 102 min. 


Podwładni króla Francji: Atos, Portos i Aramis - oraz ich młody przyjaciel D'Artagnan, znów wkraczają do akcji. Waleczni szermierze wdają się w konflikt z poplecznikami kardynała Richelieu, który planuje spisek w celu zdobycia królewskiej korony. W filmie tym razem klimat XVII-wiecznej Francji został oddany w bardzo nowatorski sposób. Muszkieterowie biorą udział w efekciarskich pojedynkach, strzelaninach i pościgach, a na dodatek ich statek zamiast żeglować po morzach, lata w powietrzu.


Poszłam na ten film nie ze względu na fabułę, a aktorów. Szczególnie przez to, że gra w nim Logan. Muszę przyznać, że obsada jest znakomicie dobrana. Każdy pasuje do swej roli i nie można mu nic zarzuć. Gra aktorska także zadowalała. Świetnie odegrali swe role, prawdziwe emocje rysowały się na twarzach bohaterów, co dodawało wiele autentyzmu i pozwalało widzowi uwierzyć w ujrzane sytuacje.

Jednak realizm nie jest mocną stroną tej produkcji. Sceny walki były interesująco przedstawione, aczkolwiek większość była trochę wyolbrzymiona. Nie było w tym jednak nic złego, gdyż dzięki temu pojawiało się wiele humoru. Właśnie z tej strony mniej poważnej należy spojrzeć na te widowisko. Również efekty specjalne były dobre i nie mam nic złego do powiedzenia na ich temat.

Zdjęcia, na których mamy świetne ujęcia pomieszczeń pałacu w Wersalu, także są wielkim plusem. Kostiumy również są zachwycające i niesamowite! Muzyka zaś jest wpasowana w fabułę idealnie. Cała scenografia jest fenomenalna i uważam, że mimo iż film ma wiele plusów to ten jest największy.

Oczywiście fabuła również jest fascynująca. Ta najnowsza adaptacja uwielbianej historii Trzech muszkieterów jest tak ciekawa jak poprzednie. Akcja jest nieprzerwana i ciągle coś się dzieje. Strasznie zabawnie przedstawiony jest pierwszy dzień D'Artagnana we Francji, gdy to w ciągu pierwszej godziny pakuje się w niebotyczne kłopoty. I tak już jest do samych napisów końcowych, dzięki czemu nie ma się kidy nudzić, będąc wciągniętym w wir wydarzeń.

„Trzej muszkieterowie” strasznie mi się spodobali. Po prostu uwielbiam ten film. Cała historia jest przedstawiona w humorystyczny sposób i mimo że czasami jest przewidywalna i tak nie można marudzić. Uważam, że jest to jeden z lepszych filmów jakie oglądałam. Orlando Bloom jako książę Buckingham powalił mnie i bardzo go polubiłam. Wszyscy aktorzy świetnie wywiązali się ze swej roli. Polecam Trzech muszkieterów tym, którzy chcą odrobiny relaksu na absorbującej produkcji.

Moja ocena 10/10





niedziela, 23 października 2011

Błękit szafiru - Kerstin Gier

 

„Komplikacje”


Kerstin Gier Jest autorką powieści dla kobiet. Sukces Trylogii Czasu z dnia na dzień zrobił z niej jedną z najlepiej sprzedających się pisarzy niemieckojęzycznych. Studiowała edukację biznesową i psychologię komunikacji, próbowała swoich sił w wielu miejscach pracy, by w 1995 roku zacząć pisać powieści dla kobiet. Pierwsza powieść „Mężczyźni i pozostałe katastrofy” odniosła sukces. Przy kolejnych było coraz lepiej. „Niemoralna superoferta” w 2005 roku przyniosła Gier nagrodę Delia dla najlepszej powieści kobiecej roku. W swoim dorobku ma kilkanaście tytułów. Aktualnie mieszka wspólnie z mężem i synem oraz kotem w okolicach Bergische Land.

Historia w „Błękicie Szafiru” rozpoczyna się w miejscu, w którym zakończyła się w poprzedniej części. Czyli… Gideon wraz z Gwendolyn właśnie wrócili z XX wieku wpatrzeni w siebie. Ale sprawy się bardzo komplikują. Wszyscy wierzą w winę Paula i Lucy, wszyscy poza Gwen. Ona nadal ma wątpliwości. Poza tym zauważa pewne niepokojące fakty, których inni nie dostrzegają. Na dodatek jej relacje z przystojnym chłopakiem zaczynają się plątać, a ich związek jest wystawiony na poważną próbę. Dziewczyna jest narażana na wiele niebezpieczeństw, w tym grozi jej złamane serce…

Główna bohaterka jest pełna rozterek. Do jej umysłu wkrada się cały czas niepewność. Nie wie, po której stronie ma stanąć, gdyż nie ma jeszcze o niczym pojęcia, a nikt nie chce jej ujawnić prawdy. Skołowanie jest często towarzyszącym jej uczuciem. Do tego na jej barki spada ciężar problemów miłosnych, które są dla niej najtrudniejsze. Co prawda Gideon niekiedy ma swoje powody do rozpoczęcia kłótni, aczkolwiek z reguły przesadza i nie potrafi zaufać wybrance swego serca. Ogólnie zaufanie czy po prostu bycie miłym nie przychodzi mu za łatwo. Przez to i wiele innych czynników (w tym niedopowiedzeń i źle zrozumianych prawd)  relacje między tą dwójką bohaterów są skomplikowane i zmienne.

Te dwie postaci są najlepiej i najbardziej wyraziście wykreowane. Reszta osób, z którymi mamy do czynienia, jest w większości o wiele mniej barwna. Oczywiście poza Chalottą i ciotką Glendą, mimo że nie pojawiają się za często, od razu zaczynają ukazywać swą prawdziwie złośliwą naturę. Ich niektóre reakcje mogą także szczerze ubawić czytelnika. Poza nimi i dziadkiem Gwen, nie poznajemy zbyt dobrze bohaterów, jakby nie odgrywali oni ważnej roli, co jest nieprawdą. Uważam, że niektóre postaci powinny być bardziej dokładnie ukazane, aczkolwiek i tak nie będę narzekać, gdyż ogólnie nie było źle.

Również nie mam zbytnich zastrzeżeń do fabuły. Występuje o wiele więcej akcji niż w poprzednim tomie. Nie zauważyłam żadnych przestojów w niej, choć możliwie, że były tak dobrze zakamuflowane pod ciekawą narracją, że tego nie zanotowałam. Tym razem widzimy wiele zwrotów akcji i zaskakujących wydarzeń. Zagrożenie i tajemnicę aż czuć jak bije od kartek powieści, więc klimat także pozostaje utrzymany. Wiele sekretów nadal zostaje przed nami nieodkrytych, pytania pozostają bez odpowiedzi. Ponadto zaistnieją kolejne komplikacje, z którymi zmagamy się wraz z bohaterami.

Wracając do postaci, zaskakują one na każdym kroku. A odbiorca, czytając o ich dalszych losach, przeżywa każdy ich krok. Wszystkie ich zachowania, reakcje czy uczucia przez cały czas komentowałam na głos bądź w myślach. Nie potrafiłam patrzeć obojętnie na niektóre sytuacje, a targające mną emocje domagały się jakiegoś ujścia. Przy tej lekturze nie da się spokojnie usiedzieć nad książką, gdyż bardzo mocno się ją przeżywa, zagłębiając się w niej.

W zatopieniu się w tę lekturę z pewnością pomaga przystępny i nie sprawiający kłopotów styl pisania autorki. Pisze ona prostym językiem i potrafi zafascynować każdego odbiorcę. Narracja jest prowadzona w pierwszej osobie przez Gwen. Dzięki temu utożsamiamy się z nią i na czas czytania odbieramy świat jej oczami. Było to pozytywne doświadczenie, szczególnie że jest to sympatyczna i łatwa do polubienia osoba.

Podsumowując „Błękit szafiru” wypadł w moich oczach o wiele lepiej od „Czerwieni rubinu”. Główni bohaterowie są bardziej dopracowani oraz niektórzy drugoplanowi również. Fabuła jest bogatsza w interesujące i zaskakujące wydarzenia. A co najważniejsze naprawdę przeżywałam tę książkę. Nie dostrzegałam tego co dzieje się wokół, będąc zaabsorbowana tą pozycją. Wszystkie niepoprawne zachowania były komentowane, niekiedy bohaterowie dostawali ode mnie nawet reprymendy. I właśnie tego najbardziej zabrakło mi w pierwszej części trylogii. Jestem strasznie ciekawa rozwiązań wielu zagadek i domagam się wszystkich odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Z niecierpliwością wyczekuję tomu zakańczającego serię i z czystym sumieniem polecam ten utwór wszystkim bez wyjątku, gdyż obok tej powieści nie można przejść obojętnie.

Moja ocena 9,5/10


Tytuł: Błękit szafiru
Autor: Kerstin Gier
Ilość stron: 364
Wydawca: Egmont
Data premiery: 2011-10-19


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Egmont, za co serdecznie dziękuję ^^




sobota, 22 października 2011

Stosik numer dwa ^^

Wiem, że już w tym miesiącu wstawiałam stosik i to dość spory, ale znów mam 14 kolejnych książek i chciałam się nimi pochwalić :D



Są to (od góry):

Dar - Alison Croggon - egz. rec. od Wydawnictwa Galeria Książki
W siódmym niebie - Alyson Noel - egz. rez. od Wydawnictwa Publicat
Mroczne szaleństwo - Karen Marie Moning - egz. rec. od Wydawnictwa Mag [recenzja]
Niemożliwe - Nancy Werlin - z wymiany
Pomiędzy - Tara Hudson - pomyłkowy drugi egz.
Dzieci Cienie. Wśród ukrytych. Wśród oszustów - Margaret Peterson Haddix - egz. rec. od Wydawnicta Jaguar [recenzja]
Czerwień Rubinu - Kerstin Gier - egz. rec. od Wydawnictwa Egmont [recenzja]
Błękit szafiru - egz. rec. - jw.
Mrok - Marianne Curley - egz. rec. od Wydawnictwa Jaguar
Straż - Marianne Curley - jw. [recenzja]
Ognisty tron - Rick Riordan - egz. rec. od Nastka
Nieświadomy Mag - Karen Miller - egz. rec. od Wydawnictwa Galeria Książki
Akademia mroku. Więzy Krwi - Gabriella Poole - z wymiany
Akademia mroku. Wybrańcy Losu - Gabriella Polle - jw.


Aktualnie czytam Dar, jestem już także po lekturze Błękitu szafiru, więc tych recenzji należy się spodziewać na dniach :D

piątek, 21 października 2011

Czerwień rubinu - Kerstin Gier


„Ex hoc momento pendet aeternitas” *


Kerstin Gier (pisze również pod pseudonimami Jule Brand i Sophie Bérard) - autorka powieści dla kobiet. Sukces Trylogii Czasu (Czerwień Rubinu, Błękit Szafiru, Zieleń Szmaragdu) z dnia na dzień zrobił z niej jedną z najlepiej sprzedających się pisarzy niemieckojęzycznych. Studiowała edukację biznesową i psychologię komunikacji, próbowała swoich sił w wielu miejscach pracy, by w 1995 roku zacząć pisać powieści dla kobiet. Pierwsza powieść Mężczyźni i pozostałe katastrofy odniosła sukces. Przy kolejnych było coraz lepiej. „Niemoralna superoferta” w 2005 roku przyniosła Gier nagrodę Delia dla najlepszej powieści kobiecej roku. W swoim dorobku ma kilkanaście tytułów. Aktualnie mieszka wspólnie z mężem i synem w okolicach Bergische Land. Towarzyszy im kot.

Życie Gwendolyn nigdy nie było normalne. Jednak gdy dziewczyna dowiaduje się, że to ona, a nie Charlotte, posiada gen podróży w czasie, jej życie nabiera rozpędu i zaczyna się mocno komplikować. Nie była bowiem przygotowana na tego typu „niespodziankę”, gdyż to Char była szkolona na kolejną podróżniczkę, a nie ona. Niestety okazało się, że wszyscy się mylili. Gwen nie jest jedyną żyjącą podróżniczką w czasie. Drugą osobą obdarzoną tym darem jest Gideon – arogancki i bezczelny młodzian. Jest też zabójczo przystojny co nie uchodzi uwadze głównej bohaterki. Od teraz muszą współdziałać i wypełnić swą misję. Jednak ich wycieczki w przeszłość są bardzo niebezpieczne. Ponadto między dwojgiem niezwykłych  ludzi zaczyna rodzić się uczucie…

Gwendolyn jest bardzo sympatyczną bohaterką. Co prawda nie wyróżnia się w śród tłumu, lecz mimo to nie jest chowającą się, strachliwą dziewczynką. Gdy spada na nią ciężar, na który nie była przygotowana, w pierwszym odruchu chce się poddać i schronić w ramionach matki. Jednak rozumie, że nie może tak postąpić i mimo chwil załamania, jest dość odważna, spokojna i rozważna. Potrafi także o siebie zadbać, a nie czeka na kogoś, kto ją uratuje. I choć jest zupełnie nieprzygotowana do zadania, które jej powierzono, stara się jakoś wytrwać. Mieliśmy też styczność z mniej przyjaznymi postaciami, jak na przykład z ciotką Glendą, która była wprost nieznośna, i królową zarozumialców – Charlotte. Również Gideon strasznie mnie irytował. Był typem chłopaka, który na początku jest arogancki, chłodny i wręcz bezczelny, a w pewnym momencie zamienia się w troskliwego dżentelmena. Te jego zmiany nastrojów i samego charakteru były dla mnie w trakcie czytania nie do wytrzymania. Z reguły także wiedziałam, jak się zachowa, ale nie dlatego, że dobrze go poznałam, a dlatego, że wydał mi się strasznie schematyczny. Na szczęście jest także kilkoro świetnie wykreowanych bohaterów, o ciekawych osobowościach, aczkolwiek ich wątki nie są rozwijane.

Sam pomysł na fabułę jest bardzo ciekawy. Uwielbiam temat podróży w czasie, więc prędzej czy później musiałam natrafić na te książkę. Na pomyśle się nie kończy i jesteśmy wciągnięci w fascynujący świat. Jednakowoż akcji było niewiele. Książka i tak się nie dłużyła, ale uważam, że niektóre przestoje w akcji trochę utrudniały czytanie. Pozycja ta nie obfituje także w zwroty akcji, których zdecydowanie zabrakło. Dopiero tajemnice, zagadki i sekrety są wielkim plusem powieści. Odpowiedni klimat jest utrzymany, a my z fascynacją myślimy nad wszystkim czego się dowiadujemy. Chcemy poznać rozwiązania, uzyskać odpowiedzi i właśnie to było wielkim plusem.

Realizm jest bardzo ważny we wszystkich lekturach. Czytając wierzyłam w każdą frazę podsuwaną przez autorkę. Kerstin Gier potrafi świetnie zobrazować zaistniałą sytuację swymi opisami. Narracja prowadzona jest pierwszoosobowo. Poznajemy myśli i emocje głównej bohaterki, jednak reszta postaci pozostaje dla nas tajemnicą. Uważam, że w tej powieści świetnym rozwiązaniem było zastosowanie tego typu narracji. Na dodatek prosty język również przyczyniał się do tego, że „Czerwień rubinu” czytało się lekko i przyjemnie.

Pierwsza część Trylogii czasu spodobała mi się, pomimo tego nie zachwyciła mnie. Uważam, że jest dopiero wstępem do historii i mam nadzieję, że kolejne tomy będą bogatsze w zaskakujące i absorbujące wydarzenia. Mimo kilku minusów cieszę się, że sięgnęłam po tę pozycję. Oderwałam się dzięki niej od rzeczywistości. Choć najbardziej dotknęło mnie to, że czytałam ją z obojętnością. Co prawda treść mnie fascynowała, ale nie przeżywałam tej książki jak należy. Ogólnie i tak polecam tę lekturę, w szczególności osobom, które interesuje temat podróży w czasie.

Moja ocena 7,5/10


* Na tej chwili wisi wieczność


Tytuł: Czerwień Rubinu
Autor: Kerstin Gier
Ilość stron: 344
Wydawca: Egmont
Data premiery: 2011-04-29


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Egmont, za co serdecznie dziękuję ^^


czwartek, 20 października 2011

Straż - Marianne Curley


„Czas nie jest przeszkodą, są nią ludzie”


Marianne Curley to urodzona w 1959 roku w Windsor australijska autorka czterech powieści fantasy dla młodzieży. Zadebiutowała w 2000 roku wyróżnioną przez International Reading Associacion książką „Old Magic”. Prawa do jej wydania zostały sprzedane do wielu krajów i, jak dotąd, debiutancka powieść Curley została opublikowana w Niemczech, Danii, Finlandii, Norwegii, Holandii, Hiszpanii, Grecji, Włoszech i Japonii. Wielokrotnie nagradzana trylogia o Strażnikach Czasu również doczekała się licznych przekładów – z historią Ethana mogli się zapoznać między innymi czytelnicy z USA, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Turcji, czy Czech.  Marianne Curley mieszka w Coffs Harbour, gdzie pracuje jako nauczycielka w Coffs Harbour Technical College.

Etan, mając cztery lata, stracił swoją siostrę. Została ona zamordowana, a jego od tego czasu dręczą koszmary. Teraz, dwanaście lat później, chłopak prowadzi podwójne życie: zwykłego ucznia liceum, ale także agenta Straży, tajnej organizacji, która pilnuje by przeszłość nie została zmieniona. Pewnego dnia trafia mu się wielki zaszczyt, ale i obowiązek - ma wyszkolić nową Strażniczkę. Tą osobą niestety okazuje się siostra jego byłego najlepszego przyjaciela, co może wiele rzeczy pokomplikować. Życie Isabel przez to wydarzenie zmienia się w jednej chwili, gdy dawno zapomniany Etan - z którym straciła kontakt, po jego kłótni z bratem o dziewczynę - nagle szuka jej towarzystwa. W dodatku obawia się, że dopada ją jakaś choroba psychiczna, no bo przecież, to co się wokół niej dzieje jest po prostu niemożliwe…

Postacie są oryginalne, świetnie wykreowane i szybko budzą sympatię czytelnika. Na pierwszym planie znajdują się Ethan i Isabel. Ethan jest chłopcem silnym i spokojnym, aczkolwiek z reguły woli unikać walki i starć. Kieruje się rozumem i podejmuje, prawie zawsze, właściwe decyzje. Isabel zaś jest bardzo zdolna, a na początku wydaje się zastraszona. Na szczęście później na jaw wychodzi jej prawdziwa natura, która ukazała nam odważną i roztropną dziewczynę. Mimo że byli to główni bohaterowie, to nie oni zyskiwali największe zainteresowanie odbiorców. Otóż Arkarian przyciąga uwagę jak nikt inny. Ma szafirowe włosy i fiołkowe oczy. Wydaje się tajemniczą postacią, jest też spokojny, opanowany i stanowczy. Poza tym jest tez wspaniałym przyjacielem i nie dało się go nie polubić.

Autorka napisała tę opowieść o podróżach w czasie. Jako że od zawsze mnie to fascynowało, wiedziałam, że muszę się zapoznać z ta lekturą. Na szczęście się nie zawiodłam, a cały pomysł na fabułę został należycie wykorzystany. Na początku co prawda jest mało akcji, jako że jesteśmy dopiero wprowadzani w sytuację, jednak wszystko z czasem się rozkręca. Jesteśmy świadkami licznych zwrotów akcji i nieoczekiwanych wydarzeń. Czego nie zauważyłam, to napięcia, które przydałoby się w niektórych momentach. Także wśród tylu tajemnic i zagadek nie panował należyty klimat. Lecz i tak pozycja ta ma magię w sobie, jest na swój sposób zupełnie inna, nie schematyczna, a fascynująca.

Styl pisania autorki jest lekki i prosty. Pisze w narracji pierwszoosobowej, opisując wydarzenia oczami Ethana i Isabel. Poznajemy ich punkty widzenia, myśli i odczucia. Przedstawiono nam niektóre fakty w zupełnie odmienny sposób. Napisanie książki ze strony i dziewczyny i chłopca, było wyśmienitym pomysłem, a sama narracja idealnie wpasowała się w fabułę. Pani Curley potrafi zainteresować czytelnika i pokazać mu zupełnie inny, ukryty przed naszymi oczyma, świat. Nie mam żadnego zarzutu co do wykonania, gdyż przedstawiona historia była realistyczna i interesująca.

Wiele osób strasznie zachwala ten utwór. Uważają, że jest niesamowity. Ja powiem, że jest nieprzeciętny, aczkolwiek i tak jest to lekka lektura, o której po pewnym czasie łatwo zapomnieć. Spędziłam z nią bardzo miło czas, jednak wiem, że nie zapadnie ona w moją pamięć. Już samo to, że książka opowiada o osobach podróżujących w czasie, w erze wampirów, wilkołaków i aniołów, jest miłą odmianą. Bardzo także spodobał mi się zaskakujący, acz subtelny wątek romantyczny. „Straż” ma wiele zalet, to muszę przyznać i dlatego zachęcam do przeczytania jej osoby, które potrzebują chwili wytchnienia i z chęcią zagłębią się w magiczny świat Strażników.

Moja ocena 7/10


Tytuł: Straż
Autor: Curley Marianne
Ilość stron: 432
Wydawca: Jaguar
Data premiery: 2011-05-04


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Jaguar, za co serdecznie dziękuję ^^

 



środa, 19 października 2011

Krwawe szaleństwo - Karen Marie Moning


„Mac, czyli jeszcze więcej kłopotów”


Karen Marie Moning jest bestsellerową autorką 12 powieści, wliczając międzynarodowe bestsellery urban fantasy Kroniki Mac O'Connor. Jej książki zostały opublikowane w dwudziestu jeden językach i zyskała fanów na całym świecie. Moning zaczęła swą karierę pisząc książki paranormal romance w Szkocji, ale kiedy zaczęła się coraz bardziej fascynować Celtycka mitologią, zamieniła gatunek na urban fantasy, a miejsce na Dublin, więc mogła skupić się na Tuatha de Danann lub starożytnej nieśmiertelnej rasie Fae, która żyła w sekrecie pośród ludzi.

Życie MacKayli zmieniło się drastycznie odkąd przybyła do Irlandii, by dowiedzieć się jak najwięcej o śmierci siostry. Odkryła, że jest widzącą sidle, dzięki czemu, a raczej przez co, widzi krainę elfów. Dziewczyna poszukuje Sinsar Dubh, prastarej magicznej księgi, w której znajduje się klucz do władzy nad elfami i ludźmi. Co chwila ma jakieś kłopoty, a poza tym ma już bardzo wielu wpływowych i potężnych wrogów. Otoczona tajemniczymi postaciami, nie ma komu zaufać i wszystko musi robić dla przetrwania. To co jej się wydaje straszne jest dopiero początkiem, gdyż mury między światem śmiertelników i nadprzyrodzonym zaczynają się rozpadać, a świat ogarnia chaos i gorączka krwawego szaleństwa.

Mac była kiedyś typową blondyneczką. Interesowały ją tylko imprezy, chłopcy i ciuchy. Lecz po tym, jak dowiedziała się o istnieniu tego drugiego świata i nie raz otarła się o śmierć, zmieniła się. Obcięła włosy, przefarbowała na ciemniejszy kolor i przestała się idealnie i modnie ubierać, preferując czerń i luźne koszulki czy spodnie. Aczkolwiek to była najmniejsza zmiana jaka w niej zaszła. Stała się twardsza, przestały ją interesować rzeczy, które dotychczas ciągle zaprzątały jej myśli. Zaczęła działaś i potrafiła już nieźle odnaleźć się w każdej dziwnej sytuacji. Z pustej dziewczyny przeobraziła się w wojowniczkę, która mimo lęku, stawia czoło wyzwaniom. Dziewczyna ponadto ma charakterek, a czytanie o jej dalszych losach było czystą przyjemnością. Reszta postaci także była świetnie wykreowana, skupialiśmy się tylko na co ważniejszych bohaterach, a tajemniczych i intrygujących osób również nie zabrakło.

Fabuła, jak i w poprzedniej części, była interesująca. Występowały liczne zwroty akcji, które były tak zaskakujące, że czasami musiałam wpatrywać się przez chwilę w daną stronę, by w końcu zrozumieć co właśnie przeczytałam. W „Mrocznym szaleństwie” jest jeszcze więcej intryg, gierek i tajemnic. Sojusznicy, wrogowie, najemnicy... niekiedy nie widać między nimi różnicy i nie wiemy kto stoi po czyjej stronie, co tylko dodaje napięcia a czasami nawet dramatyzmu. Nie zaobserwowałam także żadnych przestojów w akcji, która była dynamiczna i zajmująca.

Autorka operuje prostym językiem, który nie sprawia kłopotów odbiorcy. Potrafi zafascynować czytelnika i przekazać mu wszystkie emocje, które pozwalają się lepiej wczuć w sytuację. Dokładnie obrazuje każde wydarzenie, mimo że nie wprowadza licznych opisów.  Bezproblemowo przekonuje odbiorców do realiów, które nam ukazuje. Tak jak w „Mrocznym szaleństwie” mamy do czynienia z narracja pierwszoosobową, ale tym razem poznajemy więcej przemyśleń i uczuć które ogarniają Mac. Uważam to za plus, ponieważ dzięki temu łatwiej było utożsamić się z główną bohaterką, a cala historia nabierała więcej realizmu.

Powieść czytało się szybko i z wielką przyjemnością. Dobrze było móc znów spotkać się z Mac i jej wszystkimi wrogami oraz sojusznikami. Znów znalazła się w bardzo skomplikowanej sytuacji. Wszystko porównuje do gry w szachy, rozpatruje różne zagadnienia, a i tak często się myli. Jej dochodzenie na temat lojalności poszczególnych postaci, z którego wyciąga i pochopne, bądź mylne, jak i prawdziwe wnioski, było całkiem absorbujące. Razem z nią wszystko przeżywałam, próbowałam przewidywać jej kolejne kroki. Nie wyłapałam w tej pozycji jakiś wielkich minusów, jedynie niewielkie, o których zapomina się w tej samej chwili, w której wpadły one do głowy. Jedyną rzeczą, która mnie irytowała w trakcie czytania, były błędy – z reguły literówki – powtarzające się nazbyt często by je zignorować. Jestem zdania, że z tym utworem powinien się zapoznać każdy kto szuka lektury, z którą spędzi naprawdę miło czas i się zrelaksuje, zagłębiając się, choć raz, nie w swoje troski i zmartwienia, a te od Mac, która ma ich o wiele więcej.

Moja ocena 8,5/10


Tytuł: Krwawe Szaleństwo
Autor: Karen Marie Moning
Ilość stron: 390
Wydawca: Wydawnictwo Mag
Data premiery: 2011-10-05


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Mag, za co serdecznie dziękuję ^^

 

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...