środa, 22 czerwca 2011

Wyniki konkursu ! :D

   W końcu zebrałam się w sobie i zdobyłam się na to by ogłosić wyniki mojego konkursu. W wyborze zwycięzccy pomogły mi: Letizia, Charlotte i Cass, za co serdecznie im dziękuję.  
   Tak więc. Yhm, yhm... Proszę o uwagę. Więc wybrać było mi nie łatwo, jednak odpowiedzialność ta na mnie ciążyła nie miałam wyboru. Od razu podziękuję osobom, które znalazły czas i wzięły udział w konkursie oraz osobom, które umieściły baner na swoim blogu :) Ale już nie przedłużając gratuluję...
... Soulmate !

   Zwyciężczyni otrzyma książkę "Księga wszystkich dusz" w grubej okładce, autorstwa Debora Harkness. Proszę o wysłanie mi danych adresowych na mojego maila, jak najszybciej.

   Oto praca wygranej :) :

_______________________________


Znowu obudziłam się zlana potem. I znowu śniłam ten sam sen o pocałunku z żabą… Ohyda.

Otworzyłam oczy i od razu musiałam je zamknąć, bo za oknem słońce świeciło w pełni i pomiędzy framugami była tylko biała poświata. „To dobry dzień na czary” pomyślałam. Wiem, że nie powinnam znowu rozrabiać, ale ten głupi gnom nie będzie mnie gnębił o każdej porze dnia i nocy! Wystarczy, że muszę go znosić podczas weekendów w magicznej szkole. Dzisiaj pokażę mu, kto w tej grze rozdaje karty. Przeklęty Gregorio. Myśli, że jeżeli ma ojca i dziadków w Europejskiej Radzie Czarodziejów to może wszystko. Zobaczy, oj zobaczy..

Jednak nastąpi to dopiero wieczorem, teraz jest piątek rano, muszę martwić się zwykłą szkołą dla normalnych i upośledzonych. Ok… Tylko normalnych, chociaż niektóre osoby zasługują na miano upośledzonych i z taką chęcią wbiłabym czasem komuś szpileczkę… tam gdzie nie trzeba, ale nie mogę. Po prostu nie mogę! I jak tu się cieszyć z posiadania mocy czarodziejskich, skoro można ich używać tylko w weekendy w specjalnych pomieszczeniach? Nijak. Od kiedy skończyłam dziesięć lat, moje moce mogą być wykorzystywane tylko w celach naukowych. Czemu? Bo śmiertelnicy nabrali już za dużo podejrzeń. Te ich filmy, książki o czarodziejach… A w każdym tym „dziele” ziarnko prawdy. I jak już uzbiera „normalniak” te wszystkie ziarnka, to odkrywa nasz sekret i po ptokach, jak to mówią. 

Dlatego zaciskam zęby i z uśmiechem maszeruję do szkoły, choć znam zaklęcia na latanie czy teleportację lub zamykam się w sobie gdy ktoś robi mi przykrość, chociaż mogłabym jednym zaklęciem zrobić z niego barana… Mówiąc krótko, jestem szarakiem. Szarakiem, który właśnie ubiera się do szkoły w neutralne kolory brązu, ciemnej zieleni, beżu ewentualnie granatu. I tak właśnie teraz z niechęcią wciskam przez głowę brązowy t-shirt i proste, lekko wytarte dżinsy a do tego moje stare, wysłużone adidasy. Zero biżuterii, makijażu, szpanu – nie chcę by mnie wytykano palcami, bo gdy się zdenerwuję… Cóż, mam temperament i już uszkodziłam pamięć jednemu takiemu – ach, stara historia. Na szczęście rodzice wybłagali u Krajowej Rady Magicznej, żeby nie odbierano mi mocy. Za karę nie mogłam używać magii nawet w szkole magicznej, przez pół roku. 

Przelewam się ruchem ameboidalnym z jednego schodka na drugi i zmierzam do kuchni, gdzie mama uwija się z prędkością światła przy śniadaniu moim i mojego młodszego brata, który już siedzi przy stole i niecierpliwie kopie w krzesło. Nie żeby mu się spieszyło do szkoły - co to, to nie. On po prostu lubi jeść, choć po nim tego nie widać. Nie to co u mnie, każdy baton idzie w biodra. A przecież w czarodziejskiej telewizji reklamują takie świetne mikstury odchudzające! Ale nie, dzieci nie mogą korzystać z magii w świecie normalnych. To kategorycznie zabronione, magia jest zła, ble, po co komu ona? A ja nie chudnę, sorry.

Mama posyła mi ostrzegawcze spojrzenie i wskazuje na talerz z ciepłą owsianką. A ja znowu nie mogę użyć magii by nieco ulepszyć i zmodyfikować ten nieszczęsny najważniejszy posiłek dnia. Gdy nie widzi, przerzucam po kilka łyżek do brata, który zajęty gameboy’em trzymanym w lewej ręce mógłby zjeść nawet naszego kanarka z piórkami i bez gotowania. Dlaczego ja tak nie potrafię się cieszyć przedmiotami ludzi normalnych? Już wiem. Bo są bezsensowne i używanie ich to zwykła strata czasu. Czytając przewodniki nie poznam miejsc w nich opisywanych, a gdybym wypowiedziała odpowiednie zaklęcie? Sama bym mogła napisać taki przewodnik. Ach, jedno machnięcie różdżką i przeżywam taka przygodę jak bohater z gry komputerowej. Komputer – zawsze jakieś pocieszenie. Trochę tworzę, pisząc pamiętnik z mojego czarodziejskiego życia, a inne blogerki uważają to za genialne opowiadanie. Wiem – ma się ten talent. Czasem puszczę w obieg jakąś plotę na temat nadętych cheerleaderek z mojego liceum… ta w ciąży, tamta jest kochanką matematyka, ta znowuż podrywa ogrodnika. Coś trzeba w życiu robić. 

Mama obserwuje mnie ukradkiem pomiędzy czesaniem a myciem naczyń, a później daje buziaka w czoło bratu, a mi w policzek i życzy miłego dnia. Jak co dzień odprowadzam młodego do szkoły, a potem łapię autobus i pędzę na drugi koniec miasta, gdzie stoi moje szlachetne liceum. I znowu czuję się taka mała, nic nie warta i zbędna. Ludzie popychają mnie, goniąc do klas. Bez przesady, serio tak im się spieszy na lekcje? Daję się ponieść tłumowi i już po chwili siedzę w swojej ławce na końcu klasy. Ktoś znowu przykleił mi gumę do krzesła. Myślałam, że takie numery kończą się w gimnazjum.

Rozpoczyna się francuski, trochę literatury jakichś pogiętych umysłowo staruszków i psychologiczne dywagacje na temat moralności tego czy tamtego bohatera. Tak, to zdecydowanie nie mój konik, ale ruda małpa znowu przerywa nauczycielce jej cudownie usypiający wykład i zadaje „mądre” pytania. Ależ bym ją teraz czymś zdzieliła! Nauczycielka wraca do rzeczywistości i zaczyna nas pilnować jak jakiś cerber. I tak samo dzieje się na następnych lekcjach. Zbliża się lato, więc nauczycielom już za bardzo nie zależy. Tylko kujony ciągle kujonią.

Pierre znowu się na mnie gapi, przez co Jeanette najchętniej wydłubałaby mi oczy. Ale przecież ten nudny piłkarz wcale mnie nie kręci. Czemu jemu nie wydłubie oczu? Głupie baby. Przecież mi podoba się wysoki brunet, o zabójczym spojrzeniu zielonych oczu… I znowu nie ma go w szkole. Gael na pewno jest na wagarach. Szczęściarz.

Po lekcjach mijam go gdzieś na ulicy, udaję, że na niego nie patrzę, ale nie muszę. Jestem niewidzialna. Prawie nikogo nie znam, nie mam przyjaciół. Wolny czas po południu spędzam na wertowaniu ksiąg i nauce zaklęć a weekendy spędzam w szkole daleko, daleko od Paryża. W Champagne, maleńkiej wiosce nad morzem, gdzie w starym zamku odbywają się nasze lekcje. Zwykli Francuzi nawet w okolice tych ruin nie zaglądają, a turyści nas nie widzą. Nasze wykłady odbywają się w komnatach, które już nie istnieją. Gdyby określić ich płożenie w przestrzeni… wiszą nad ziemią, nad resztkami podłogi i ścian. Niewidoczne dla normalnych ludzi. Co nie znaczy, że dla nas „ściany” są przezroczyste i my widzimy wszystko wokół. O, nie. My jesteśmy zamknięci w tych ciemnych, średniowiecznych murach i musimy walczyć z mdłościami, gdy w którejś klasie nie powiedzie się eksperyment z nowym eliksirem. A wszystko to tylko po to, aby w przyszłości, gdy będziemy mieć ponad trzydzieści lat, móc sobie poczarować w wyjątkowych przypadkach. Cudo. 

W klasie siedzę przy długiej ławie, tak jak w kościele. Po mojej lewej Gregorio. Siedzimy przy oknie, a wykładowca stoi na środku klasy, po naszej prawej, więc nie muszę spoglądać na tego bałkańskiego potwora. Po mojej prawie Kirsten, mogłabym powiedzieć, że to moja przyjaciółka, ale mamy sposobność spotkać się tylko w te nieszczęsne weekendy, a ona nie jest szczególnie otwarta, więc nie dość, że trudno z nią pogadać w szkole, to przez Internet już prawie w ogóle.  

Gregorio znowu szturcha mnie łokciem, gdy stary czarodziej przynudza o historii magii. Chce mi opowiedzieć kolejną historię ze swoich wspaniałych podbojów miłosnych i chyba ogólnie za często wpada w samo zachwyt. Uważa, że mnie to wszystko interesuje. Szczerze? Tylko wtedy gdy mówi, jak go któraś z kolei potraktowała za zdradę. Milczę i trawię te jego słowa, bo gdy próbuję być dla niego złośliwa, dotkliwie odczuwam to na przerwach, gdy Gregorio majestatycznie włada swoją różdżką. Wprawdzie walki czarodziejów między lekcjami to normalka, ale między nami to już wojny. Zaczyna się od słownych gróźb, później trochę kaleczę jego ego aż w końcu rozkręcamy się na całego i kończymy u dyrektora na dywaniku. Średnio raz w miesiącu, gdy znowu mówi mi, że nie mogę go zrozumieć, bo sama nigdy nie miałam chłopaka i to na pewno przez mój złośliwy charakter i przeciętny wygląd. Ponadto wypomina mi lenistwo i brak ambicji. A ja jemu przerwę na pięć euro pomiędzy górnymi jedynkami i gejowską wrażliwość. Ot takie tam sprzeczki i przytyki. Z tą różnicą że on podkrada rodzicom różdżkę w domu i przez to od tygodnia muszę w nocy przez sen całować żabę, bo jest to moja jedyna szansa na zamążpójście.

W ten weekend to się skończy, obiecuję sobie. Gdy tylko wychodzimy z klasy, a on zmierza do męskiej toalety, bo po nadmiernej ilości piwa po lekcjach w zwykłej szkole jego pęcherz nie wytrzymuje obciążeń, staję mu na drodze i wbijam mu różdżkę w brzuch. 

- Ty, żabo, aż tak bardzo Ci się podobam?

- Ty?! W życiu. Ale teraz puść mnie, pogadamy później zdesperowana księżniczko.

- Nie, choćbyś miał się zsikać w majtki przy wszystkich. Masz mi dać magiczne słowo, że nigdy więcej nie rzucisz na mnie żadnego zaklęcia. 

Mocniej napieram różdżką na jego żebra i spoglądam mu prosto w oczy, z pełną powagą. Nie mam zamiaru nawet drgnąć. Powoli wokół nas zbiera się grupka małolatów.

- Wiesz, Marthe, nie skorzystam z propozycji.

I zniknął. Skubany się teleportował! Policzyłam do trzech i teleportowałam się do męskiej toalety. Nie będzie tak ze mną pogrywał. Gregorio stał już przy swoim pisuarze i uwalniał się od nadmiaru piwa w nerkach. Gdy zobaczył, że stoję obok, z zaskoczenia o mało co nie zaciął się przy zasuwaniu rozporka. 

- Zwariowałaś?! Chcesz wojny, no to będziesz ją mieć.

Zaczęło się. Wyciągnął różdżkę i zamachnął się w moją stronę. Teleportowałam się za niego i zza jego pleców obserwowałam w ułamku sekundy jak pękło lustro. 

Nim zdążyłam zmienić miejsce, już siedziałam w kranie, a po całej łazience rozlewała się woda. Sama też nie byłam sucha. Mógł być pewien, że to się tak po prostu nie skończy. 

- Popatrz w górę – rzuciłam pogodnym głosem, nie dając mu poczucia wygranej. To jeszcze nie był koniec na dziś…


_____________________________________

   Jeszcze raz gratuluję Soulmate i dziękuję osobom, które nadesłały prace. To na pewno nie jest ostatni konkurs organizowany na moim blogu, jednak kolejny odbędzie się dopiero, gdy będę miała 10 000 wejść. Mam nadzieję, że nie minie aż tak wiele czasu do tego momentu :D

Pozdrawiam
Tristezza :)

9 komentarzy:

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...