„Ale słowik nie śpiewał.
Słowik zniknął.”
Las może być spokojny i
piękny. Ale może być też zagadkowy i pełny niebezpieczeństw.
Osiemnastoletni Jari miał w planach wybrać się na pieszą wędrówkę
górską, by uciec od swojego zwyczajnego życia choć na chwilę.
Jednak gdy odchodzi od swojej uporządkowanej codzienności, nawet
nie ma pojęcia, w co się pakuje. Na początku czuje się wspaniale,
ta odmiana go odurza. Spotyka Jaschę, piękność nie z tej ziemi,
która prowadzi go między drzewami do pewnego pozornie opuszczonego
domu pośrodku puszczy. Jari jest odgrodzony od reszty świata, żyje
w leśnej pustelni, odkrywa piękno. Niemniej to wszystko skrywa w
sobie też pewną tajemnicę, chłopak nie może już całkiem ufać
swoim zmysłom. To co widzi, miesza mu się w głowie. Już sam nie
wie, co o tym wszystkim myśleć, zdaje sobie jedynie sprawę w tego,
że coś jest nie tak... i że mimo to nie chce stamtąd odejść.
Las skrywa niebezpieczeństwo, straszne sekrety i wiele grobów. Co
się w nim kryje, co jest w nim prawdziwym zagrożeniem i jak się w
nim odnaleźć? Kto tak naprawdę mieszka w domu na odludziu i czemu
niektórzy wędrowcy nie wracają? Pytań bez odpowiedzi jest coraz
więcej, a Jari, próbując poznać na nie odpowiedzi, coraz bardziej
wikła się w zastawione wcześniej sieci. Niestety by się z nich
uwolnić, nie wystarczy poznać samej prawdy.
„- Myśli, żyją.
Słowiki. Mała dziewczynka, dziecko. Tyle krwi!”
Przyznam, że sam pomysł
na fabułę wydał mi się całkiem interesujący. Miałam pewne
oczekiwania co do tej książki i być może właśnie to mnie
zgubiło. Pozytywnie nastawiona z powodu licznych zachęt, sięgnęłam
po tę powieść. Jednak mur napotkałam już na pierwszych stronach
tej pozycji. Autorka ma dość specyficzny styl pisania i trudno było
mi się do niego przyzwyczaić. Na dodatek na początku w ogóle nie
rozumiałam, o co chodzi. Moje nastawienie uległo diametralnej
zmianie. Zaczęłam się momentami męczyć i ostatecznie czytałam
tę historię chyba jakieś trzy tygodnie, zamiast dwa czy kilka dni.
Niemniej nie mogę powiedzieć, że opowieść ta zupełnie mi się
nie spodobała, gdyż znalazły się też lepsze momenty. Kiedy już
udało mi się przebrnąć przez pierwszą połowę, potem miałam
raczej z górki. Choć nie do samego końca. Niestety trudno w tym
momencie napisać coś więcej, nie zdradzając szczegółów, więc
na razie skupię się na czymś innym, a mianowicie na bohaterach.
Sam Jari jest zwyczajnym
nastolatkiem. Narzeka na rodziców, rodzinny dom, szuka pewnego
rodzaju ucieczki i jest po prostu znudzony. Stałe normy i
wykrochmalone koszule już dawno go nie kręcą. Jednak chłopak się
zmienia. Szkoda tylko, że zmieniają się te jego znośne cechy. Od
początku niespecjalnie przepadałam za tym bohaterem, jego
zboczonymi przemyśleniami i monotematycznością. W trakcie jego
metamorfozy praktycznie straciłam do niego cały szacunek. To co się
z nim stało... to było nie tylko zniszczenie człowieka, ale i
postaci, która wydała mi się zbyt łatwo dostosowana do
wszystkiego, co dzieje się w powieści. Ten chłopak wpisał się w
karty tej historii i musiał do niej pasować. To nie byłoby nic
złego, gdyby pozostawał przy tym ludzki, a nie taki... nijaki.
Niestety właśnie tak się to skończyło. Reszty bohaterów nie
mogę przybliżać, gdyż za wiele bym zdradziła. Powiem jedynie, że
Jascha jest... bardzo dziwna. Byłam w stanie ją nawet zaakceptować,
dopóki nie nastał sam koniec, ale o tym później. Ogólnie
postacie wydały mi się raczej jałowe i niezbyt rzeczywiste.
Niekiedy dało się na to przymykać oko, jednak czasami denerwowało
mnie to niezmiernie.
„Pogrzeb zająca –
pomyślał Jari. - Ja tak zadecydowałem, że ma umrzeć, że
przestanie istnieć, że zamieni się w coś jadalnego.”
Sama fabuła natomiast
jest dość... dziwna. Wątki niekiedy jakby nie pasują do siebie, a
czytelnik nieraz może poczuć się zagubiony. Przyznam, że w pewnym
momencie miałam wrażenie, że historia ta obrała pewien tor, który
dałoby się nawet uzasadnić. Byłam skłonna uwierzyć w taki
rozwój wypadków i go zrozumieć, niemniej nagle wszystko to legło
w gruzach. Samym zakończeniem jak dla mnie autorka wszystko
zniszczyła, wtedy też całość zaczęła się sypać, jakby ktoś
wyciągnął książkę z samego dołu niestabilnej piramidki.
Żałuję, że skończyło się to tak, a nie inaczej, niemniej nie
mogę nic na to poradzić. Jedno muszę jednak oddać autorce –
jest konsekwentna. W tej powieści praktycznie wszystko emanuje tą
dziwnością: bohaterowie, świat, sama historia, a nawet styl
pisania. No właśnie, język jakim posługiwała się autorka,
początkowo sprawiał mi problemy. Zdawało mi się, że sili się
ona na oryginalność, na coś ciekawego, a jednak osiągnęła
wprost przeciwny efekt. Wtedy zwyczajnie historia ta mnie męczyła.
Po jakimś czasie albo się przyzwyczaiłam, albo to stopniowo
ulegało zmianie. Podejrzewam jednak, że oba te czynniki miały w
tym swój udział.
Ogólnie „Dopóki
śpiewa słowik” okazał się być specyficzną lekturą. Powieść
miała swój klimat, jednak autorka często przesadzała i zdawało
się, że niektóre opisy były wręcz kiczowate. Książka miała
potencjał, nawet w pewnym momencie byłam w stanie ją polubić,
jednak ostatecznie nie wypadła ona w moich oczach jakoś
zachwycająco. Z pewnością spodziewałam się więcej po tak
zachwalanej autorce. Moimi ulubionymi momentami w powieści były
sceny bez Jariego o trzech małych dziewczynkach. Nie mogę za wiele
zdradzać, ale były naprawdę ciekawe i sprawiały, że miałam
ochotę czytać dalej, mimo że łatwo było się domyślić, o co
chodziło w tej historii. Właśnie, kolejną rzeczą jest to, że
niektóre rzeczy są naprawdę banalne do przewidzenia, inne zaś
wydają się być zupełnie bez sensu. Możliwe, że to moje
odczucie, ale ta pozycja była dla mnie po prostu aż nazbyt dziwna,
nie widziałam w niej logiki, mimo że przepadam za książkami z
różnymi dziwnymi fantazjami. Cóż więcej mogę powiedzieć...
gdyby nie dwa ostatnie rozdziały, historia ta wywarłaby na mnie
pewne wrażenie. Niemniej te dwa rozdziały to zaprzepaściły.
Szczerze, to nie wiem komu mogę polecić tę historię, może osobom
szukającym naprawdę czegoś innego, gdzie rzeczywistość ciągle
spotyka się gdzieś na granicy z fantastycznymi wizjami, niekiedy je
przekraczając. Osobiście jednak ostrzegam, że ci, którzy będą
chcieli w niej znaleźć jakiś porządek, zawiodą się.
„Bycie samotnym jest
straszne, powiedziała Jascha. Kiedy jesteś sam, na dworze wyje
wiatr, skarżąc się i płacząc w konarach. Zimno staje się nie do
zniesienia zimne, a ciemność nie do zniesienia ciemna. I w kątach
czai się strach. Kiedy jesteś całkiem sam w lesie, wariujesz. I
wtedy jesteś stracony. Zostawiony na pastwę losu. Bezbronny. Wtedy
pożera cię noc.”
Moja ocena 4/10
Tytuł:
Dopóki śpiewa słowik
Autor:
Antonia Michaelis
Ilość
stron: 416
Wydawca: Dreams
Data
premiery: 2014-03-07
O autorce:
Antonia Michaelis,
urodzona w 1978 roku w północnych Niemczech. Pracowała m. in. w
południowych Indiach, Nepalu i Peru. W Greifswaldzie studiowała
medycynę i równocześnie zaczęła pisać książki dla dzieci i
młodzieży. Od kilku lat mieszka w pobliżu wyspy Usedom, gdzie
zajmuje się pisarstwem jako wolny strzelec. Wydała już wiele
interesujących, pełnych fantazji i odnoszących sukcesy książek.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Dreams, za co serdecznie dziękuję!
Każda kolejna recenzja zniechęca mnie do tej książki coraz bardziej, a niestety muszę ją przeczytać ;/
OdpowiedzUsuńserio? o.O Ja wcześniej w większości spotykałam się z recenzjami zachwalającymi tę powieść, więc jestem trochę zdziwiona.
UsuńNo ale jakoś dasz radę, da się ją w miarę spokojnie przeczytać :)
Ta książka ma tak skrajne recenzje, że nie wiem co mam myśleć ;) Ale chyba jednak przeważają te odradzające lekturę :)
OdpowiedzUsuńa mnie się właśnie bardzo podobała, ta jej inność wg mnie działa na plus. była tajemnicza, ciekawa, trzeba się było zastanowić - to jest naprawdę lepsze niż dziesiątki podobnych do siebie książek. no, ale to moja opinia : )
OdpowiedzUsuńNo cóż, w końcu każdy inaczej odbiera książki. Osobiście lubię dziwne i oryginalne powieści, np. ciągnie mnie do takich pisanych z punktu widzenia osób psychicznie chorych, a tam naprawdę występują potem dziwne wizje. Niemniej tutaj nie widziałam nad czym można się zastanowić, wiele było do przewidzenia, a jak nie było, to niestety nie widziałam w tym logiki, bo autorka wyskakiwała z czymś nieźle odjechanym. Jak pisałam, większość została zaprzepaszczona przez końcówkę, która nijak nie pasowała mi do tej historii.
UsuńAle cóż, wszystko zależy od osoby i jej sposobu myślenia, do niektórych po prostu ta pisarka przemawia, a do innych nie ;)
Kurcze, po tylu pozytywach Twoja opinia mnie zaskoczyła. Ale Michaelis ma specyficzny styl i specyficzne pomysły na fabułę. Baśniarzem byłam zachwycona, więc może sięgnę z ciekawości po ten tytuł.
OdpowiedzUsuńJa zakochałam się w innych książkach tej autorki... Szkoda, że DŚS Cię zawiodło:( Zazwyczaj ufam Twoim opiniom...
OdpowiedzUsuńnie no, dużo zależy od gustu... Baśniarza jeszcze nie czytałam, a możliwe, że po prostu autorka mi nie podchodzi... jednak gdy w końcu przeczytam i napisze cos o tej książce, łatwiej będzie osądzić :)
Usuń