„- Mądry ten kto zna swe
ograniczenia”
„Niewolnicy z Socorro”
to czwarta część serii „Drużyna” i szczerze powiedziawszy,
zdziwiłam się, gdy natknęłam się na jej zapowiedź. Pierwotnie
Flanagan planował napisać trylogię, dlatego z pewną dozą
podejrzliwości podchodziłam do jego nowej powieści. Uznawałam, że
w trzecim tomie wszystko zakończyło się tak jak powinno i nie
wiedziałam, o czym też autor zamierza pisać. Jak się okazało,
szybko było dane mi się dowiedzieć, bo kiedy już dostałam w
swoje ręce egzemplarz tej książki, szybko ją przeczytałam i po
raz kolejny poczułam, że Flanagan wciąga mnie do wykreowanego
przez siebie świata. Co prawda nie obyło się bez potknięć, jak i
małej dawki niezadowolenia z mojej strony, niemniej jednak cieszę
się, ze miałam okazję sięgnąć po tę pozycję.
Hal i jego drużyna już
od pewnego czasu zaczynają się nudzić. Mają za zadanie patrolować
wybrzeże Skandii, eskortując statki handlowe i chroniąc je przed
piratami, a nie jest to odpowiednim zajęciem, dla rządnych przygód
młodych Skandian. Na szczęście w końcu otrzymują zlecenie, które
ma coś odmienić w ich monotonnym życiu. Misja od oberjarla zakłada
wyjazd z rodzinnego miasta i udanie się do Araluenu, gdzie mają
chronić miejscową ludność przed napadami handlarzy niewolników z
Arydii. Znana już drużyna w wielkim pośpiechu, powodowanym
rzucającym się na brzegu, toczącym pianę z ust i wymachującym
toporem oberjarlem, wyrusza ku kolejnej przygodzie. Jak się okazuje
już niedługo po przyjeździe mają pełne ręce roboty, gdy
kilkunastu Aralueńczykow zostaje porwanych. Czaple wraz z nowym
znajomym – zwiadowcą Gilanem – muszą spróbować uratować
nieszczęśników, a w tym celu udać się do tytułowego Socorro.
Fabuła zarysowywała się
całkiem ciekawie, aczkolwiek jest pewien szczegół, którego nie
sposób przeoczyć. A mianowicie taki, że przez pierwszą część
książki (ponad sto stron) niewiele się działo. Co prawda
fragment ten tak czy inaczej czytało się z lekkością, niemniej w
pewnym sensie, była to opowieść o niczym, jakby wstęp tej
historii urósł do niewyobrażalnych rozmiarów. Nie ma się zresztą
co dziwić, widząc jak autor rozciąga te teksty, tworząc
wielotomowy cykl. Osobiście byłabym zwolenniczką krótszej serii,
która miałaby więcej treści. Na szczęście później jest już
lepiej, akcja zaczyna się powoli rozwijać, a wydarzenia
rozgrywające się już w samym Socorro sprawiły, że nie mogłam
oderwać się od tej lektury. Z drugiej strony czasami przebieg
zdarzeń wydaje się być nieco naciągany. Bardzo mi się także nie
spodobało, że na drodze Czapli pojawiło się nazbyt wiele
komplikacji. Rozumiem, nic nie da się osiągnąć bez wysiłku, mimo
to sądzę, iż na tym polu autor trochę przekombinował.
Jest jeszcze jedna rzecz,
która wydała mi się nienaturalna. Czytając tę powieść miałam
wrażenie, że wszystkie postacie ostatecznie obierają ten sam tok
myślenia i z nadzwyczajną łatwością są w stanie przejrzeć
plany wroga. I choć polubiłam bohaterów tego cyklu, to takie
zachowanie nie dodawało im wiarygodności. Wspomnę też, iż co
jakiś czas pojawiały się wzmianki o tym, jacy bliźniacy Ulf i
Wulf są nie do rozróżnienia, jakby nawet narrator tego nie
wiedział. Zapewne miało to być wtrąceniem zabawnym, tymczasem
nadużywane zaczynało irytować. W kwestii humoru mam wrażenie, że
był on znacznie mniej widoczny niż w poprzednich tomach. Oczywiście
mam nadzieję, że nikt nie wyjdzie z założenia, że wszystko w tej
książce mnie denerwowało. Kreacja bohaterów nie jest zła. Przez
dotychczasowe cztery części rozwijają się oni i dojrzewają,
dzięki czemu łatwiej się do nich przywiązać. Wątek ten jest
jednak ogólnie znany i całkiem normalny, nie przedstawiał więc
nic nadzwyczajnego, a spełniał jedynie oczekiwane normy.
Szczerze mówiąc, od
strony technicznej również mam pewne „ale”. W książce co
jakiś czas pojawiały się literówki, które łatwo wybijają z
rytmu w trakcie czytania. W każdym razie nie jest to szczególnie
wielki mankament, dlatego też lepiej skoncentrować się na
pozytywach. Przede wszystkim, nie można zapomnieć, że powieści
Flanagana czyta się z lekkością i pewnym rodzajem satysfakcji,
najprawdopodobniej dzięki temu w jaki sposób prowadzi historię.
Mogę mieć wiele zastrzeżeń, jednak muszę mu oddać, że ma
prosty styl pisania, a potrafi oddać nastrój i wszystkie emocje jak
należy. Jego opisy są wyczerpujące, obrazowe i jednocześnie
krótkie, dzięki czemu tak łatwo zjednuje sobie czytelników.
Ogólnie lubię książki tego autora, lecz nie są one moimi
ulubionymi. Ta pozycja nie wyróżnia się specjalnie, sprawdza się
w roli niewymagającego czytadła dla młodszych odbiorców. Polecam
ją fanom Johna Flanagana, w końcu oni najlepiej wiedzą czego
spodziewać się po jego twórczości.
„- Zamierzam załatwić
to subtelnie.
Gilan z zaciekawieniem przekrzywił głowę.
- To znaczy?
- Wchodzimy i od razu walę we wszystko, co się rusza. A jak nie będzie się ruszać, to wali Stig.”
Gilan z zaciekawieniem przekrzywił głowę.
- To znaczy?
- Wchodzimy i od razu walę we wszystko, co się rusza. A jak nie będzie się ruszać, to wali Stig.”
Moja ocena 7/10
Tytuł:
Niewolnicy z Socorro
Seria:
Drużyna
Autor:
John Flanagan
Ilość
stron: 480
Wydawca:
Jaguar
Data
premiery: 2014-05-31
O autorze:
Urodzony i wychowany w
Sydney w Australii, John Flanagan od dzieciństwa marzył o tym, by
zostać pisarzem. Nie było łatwo. Pracował w agencji reklamowej,
ale dopiero satyryczny wiersz opisujący paskudnego kolegę zwrócił
na niego uwagę przełożonych. Jeden z szefów agencji uznał, że
warto zainwestować w młodego pracownika i tak Flanagan dołączył
do grona copywriterów. Przez dwie dekady pisał spoty reklamowe i
scenariusze, później zaś trafił do telewizji i został jednym ze
współtwórców sukcesu sitcomu „Hi Dad!”, zasłynął jednak
jako autor „Zwiadowców”, serii osadzonych w fantastycznym
świecie powieści dla młodzieży. Flanagan zaczął pisać historię
Willa dla swego syna, Michaela, jednak to, co miało być
opowieściami na dobranoc, szybko przerodziło się w cykl powieści.
Pisarz wraz z żoną mieszka na przedmieściach Manly. Ma troje
dzieci i czworo wnuków.
Za możliwość przeczytania
„Niewolnicy z Socorro” dziękuję wydawnictwu Jaguar.