poniedziałek, 30 maja 2011

Las Zębów i Rąk - Carrie Ryan


           
            Carrie Ryan jest amerykańską autorką bestsellerów. Jej debiutancka powieść „Las Zębów i Rąk” została uznana za jedną z najlepszych książek roku w kategorii powieści dla młodzieży. Carrie jest z wykształcenia prawnikiem, ale po wielkim sukcesie „Lasu Zębów i Rąk” postanowiła się skoncentrować na pisarstwie.
            Osada, w której mieszka Mary, jest otoczona siatką, która oddziela wioskę od Lasu Zębów i Rąk. Panuje tam wszechogarniający strach przed Nieuświęconymi, którzy w każdym momencie mogą przedostać się przez ogrodzenie i pogrążyć wszystko w chaosie. Ludzie mieszkający w samym sercu tego strasznego miejsca, robią wszystko z obowiązku, dla przetrwania, a nie dla siebie. Rzadko kiedy ktoś w osadzie spełnia swe marzenia, prawie nikt ich nawet nie ma, żyją życiem codziennym, w strachu i napięciu, uważają, że tak powinno być.
            Jednak Mary w to nie wierzy, marzy o oceanie, który jest wielki i nieogarnięty plagą Nieuświęconych. Pragnie wydostać się z wioski i spełnić swe marzenia, jednak to nie wystarczy. Pewnego dnia trafia do Siostrzeństwa i dowiaduje się o ich tajemnicach i sekretach. Wiedza ta ją przytłacza i nie wie co robić. Gdy ogrodzenie zostaje przerwane, a świat pogrąża się w chaosie, zalany falą Nieuświęconych, Mary musi wybierać. Wybierać pomiędzy dotychczasowym życiem na osadzie, a własną przyszłością. Dziewczyna musi zmierzyć się także z prawdą o Lesie Zębów i Rąk.
            Mary jest postacią skupioną na sobie i swoich marzeniach. Tak naprawdę historie o oceanie zajmują w jej sercu pierwsze miejsce. Jest bohaterką dość egoistyczną, jednak potrafi także działać na rzecz przyjaciół. Jest postacią niewyidealizowaną, jednak i tak nie potrafiłam jej zbytnio polubić. Wychowywała się w osadzie, w ciągłej niepewności i z lękiem przed Nieuświęconymi, którzy umarli, jednak nie są do końca martwi. Przypominali mi oni zombie od pierwszego momentu, gdy o nich przeczytałam. M. in, właśnie ten motyw przyciągnął mnie do tej książki.
            Pierwsze skojarzenie jakie miałam w trakcie czytania, to takie, że dzieje się to w przyszłości i obrazuje to koniec świata. Już niewielu ludzi zostało, a przytłoczeni są oni negatywnymi emocjami. Tak naprawdę zdawało się, jakby upodabniali się trochę do zombie i tracili chęć do życia. Najważniejsze było przetrwanie i bezpieczeństwo. Ludzie żyją tam w świecie bez postępu, tak naprawdę oni się cofają i przybliżają do zamierzchłych czasów w stylu bycia, a nie na odwrót.
            Wyobraźcie sobie świat bez nadziei, gdzie w każdej chwili oczekujecie śmierci swojej lub swych bliskich. Jakbyście się czuli? Na pewno nie najlepiej. Postacie książki często poddają się i nawet główna bohaterka miewała momenty, gdy chciała się już poddać, nie zależało jej na niczym i zatapiała się w rozpaczy. Nie potrafię sobie do końca tego wyobrazić gdyż jest to dla mnie zbyt okrutny obraz świata, prawdziwy koniec. Autorka przedstawiła nam o wiele gorszy świat, gorsze życie, a czytając zrozumiałam, że wielu rzeczy się w życiu nie docenia. Jesteśmy przyzwyczajeni do całkiem miłego życia i niekiedy drobne kłopoty, wyolbrzymiamy do skali tragedii.
            Lektura była utrzymana w atmosferze napięcia i oczekiwania, momentami także nadziei. W trakcie czytania odczuwało się tą bezsilność, która opanowywała bohaterów. Przewracając kolejne strony, nie było się pewnym czego można się spodziewać, a to jeszcze bardziej pogłębiało ciekawość czytelnika.
            Jak w prawie każdej książce tu nie także obyło się bez wątków miłosnych. Tym razem jednak sytuacja głównej bohaterki strasznie mnie denerwowała. Znowuż spotkałam się z czymś na wzór trójkąta miłosnego, lecz tym razem wyglądał on odrobinę inaczej, co wcale nie umniejszyło wagi mojego negatywnego odbioru. Wątek ten był dla mnie nierzeczywisty w obliczu zaistniałych wydarzeń, szczególnie, gdy dowiedziałam się o wszystkich uczuciach, które przewinęły się w trakcie czytania ksiązki.
            Autorka ma świetne pióro. Potrafi wzbudzić w nas napięcie i utrzymywać je przez całą książkę. Nawet gdy akcja może zdawać się bierna, odczuwamy niepewność i oczekiwanie na to co może się stać. Autorka wciąga nas w wykreowany przez siebie świat. Czytając zatapiamy się w lekturze i nie możemy się od niej oderwać.
            „Las Zębów i Rąk” z pewnością wywarł na mnie wrażenie, jednak zdawało mi się jakby czegoś tam brakowało. Nie myślałam o tym jednak przez cały czas, gdyż bardziej absorbowały mnie rozgrywające się przed moimi oczami wydarzenia, świetnie opisane przez autorkę. Jestem pod wrażeniem, tego jak autorka stworzyła tą inną rzeczywistość. Widać, że ciężko pracowała nad tą książką jednak na pewno się to opłaciło. Stworzyła ona wspaniałą książkę, która mimo swoich braków czy wad, trafiła na półki wielu czytelników, którzy także mieli szansę zapoznać się z Mary i wydarzeniami, w których uczestniczyła. Pozycja autorstwa Carrie Ryan trafiła na listę moich ulubionych książek i szczerze polecam ją osobom, które czekają na coś co nimi wstrząśnie, a ponadto da tematy do rozmyślań.

            Moja ocena 8,5/10

niedziela, 29 maja 2011

Miasto Upadłych Aniołów - Cassandra Clare


          
            Cassandra Clare, pisarka, urodzona w amerykańskiej rodzinie w Teheranie. W 2004 r. zaczęła pracę na powieścią „Miasto Kości”, a jej natchnieniem był krajobraz Manhattanu. „Miasto Upadłych Aniołów” jest już czwartą częścią serii „Darów Anioła”, która podbiła serca wielu czytelników i przysporzyła autorce wielu fanów.
            Choć wojna się skończyła nie wszystko układa się należycie. Simon poza problemami miłosnymi, przez to, że spotyka się dwoma dziewczynami naraz, jest śledzony, choć nie wie przez kogo. Jest obiektem pożądanym przez wiele ważnych osób, z powodu klątwy Kaina, którą na sobie nosi. W przezwyciężeniu problemów nie pomaga mu także to, że matka wyrzuciła go z domu, po tym jak dowiedziała się, że jest on wampirem. Jednak nie on nie jeden ma trudności postawione przed sobą. Z niewiadomej przyczyny Jace zaczyna odsuwać się od Clary, która teraz szkoli się na Nocnego Łowcę. Nie może w pełni się tym nacieszyć w obliczu tego, co dzieje się z Jace'em. Ponadto giną Nocny Łowcy, a Clary musi dotrzeć do serca tajemnicy bez pomocy swojego nowego chłopaka. Ciągnie to za sobą wiele wydarzeń, niekoniecznie pozytywnych.
            Po tę część sięgałam dość niepewnie, gdyż sądziłam, że autorka nie będzie miała o czym już pisać, że wszystko już zakończyła. Ponadto miałam wątpliwości co do zachowania poziomu kolejnych części. Wiele razy spotkałam się z tym, że książki pogarszały się z każdym kolejnym tomem, jednak okazało się, że niepotrzebnie się martwiłam, a książka była utrzymana na równie wysokim poziomie jak poprzednie części, może nawet na wyższym.
            Świat stworzony przez Cassandrę Clare jest imponujący. Spotykamy u niej istoty już wcześniej poznane, jednak pojawiają się również nowe postacie. Po pierwsze mamy styczność z Camillie, wampirzycą która pojawiła się w „Mechanicznym Aniele”. Jest ona jednak mało rozwiniętą postacią, co trochę mnie zasmuciło, gdyż chciałam się czegoś o niej dowiedzieć. Ponadto pojawia się ktoś zupełnie niespodziewany, ktoś dzięki komu w akcji następuje nagły zwrot i zaskakująca akcja.
            Jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób autorka potrafi wzbudzić w nas emocje samym opisem miejsc. Potrafi przy jakimś budynku przytwierdzić etykietkę z określonymi emocjami. Wzbudza w nas strach, niepewność i zachwyt, zależnie od sytuacji. Ponadto niekiedy rozsiewa aurę tajemniczości, która wszystko otacza i nie daje nam spokoju.
            Akcja w książce toczy się szybko, jednak ma momenty postoju, gdy możemy odpocząć od złych emocji, które wtedy przeżywamy. W „Mieście Upadłych Aniołów” dzieje się więcej niż w poprzednich częściach, a fabuła jeszcze bardziej zaskakuje. Jest wiele momentów, gdy czytelnik w oczekiwaniu może nie zauważyć jakiejś wskazówki, która może doprowadzić do rozwiązania, którego, jak sądzę, i tak trudno jest się domyślić. Stajemy w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa, większego niż można było się spodziewać.
            Czytając opis niektórzy, którzy nie znają tej serii mogli sobie pomyśleć, że akcja będzie widoczna z punktu widzenia nastolatków zatopionych w swej młodzieńczej miłości i że jest to kolejna banalna opowieść. Takim osobom mówię jedno wielkie NIE. Ta powieść, choć skupia w sobie wątki miłosne, nie jest obserwowana ze strony próżnych i nieraz nierozumnych nastolatków. Wątki, które owiewa zwykła młodzieńczość dodają tylko trochę codzienności w tle niebezpiecznych wydarzeń i ubarwiają książkę.
            Autorka ma lekkie pióro i świetnie jej idzie przedstawianie i wciąganie do świata przedstawionego w powieści. Patrząc teraz także na poprzednie części, widzę pewną różnicę i dochodzę do wniosku, że Cassandra rozwinęła swój warsztat pisarki, kiedy pisała kolejne książki. Pisze ona coraz ciekawiej i rozwija swą powieść. Patrząc w ten sposób już nie mogę się doczekać kolejnej części oraz zżera mnie ciekawość czy będzie ona jeszcze lepiej i ciekawiej napisana i czy jest to w ogóle możliwe.
            I jeszcze okładka. Przepraszam, ale czy ci graficy mają oczy? Jak dla mnie ta okładka jest po prostu okropna. Wygląda jakoś tak nieautentycznie i w ogóle nie pasuje do atmosfery, która panuje na stronnicach tej lektury. Tutaj idealnie pasuje powiedzenie „nie oceniaj książki po okładce”, gdyż ta okładka nie oddaje treści, tak więc nie należy się nią ani trochę sugerować.
            Kocham tę serię. „Miasto Upadłych Aniołów” jest według mnie najlepszą spośród części „Darów Anioła”. Jest pełna akcji, tajemniczości, pewnej magii i oczywiście nadziei. Książka ta jest jedną z moich ulubionych i na pewno do niej wrócę, tak jak i wracam do poprzednich części. Zawiera w sobie wszystko czego oczekuję od książki. Jest, choć wiele książek z tego gatunku jest na rynku, jedyną w swoim rodzaju i widać, że opiera się schematom. „Miasto Upadłych Aniołów” było przeze mnie wyczekiwane, choć z niepewnością, a teraz wiem, że warto było czekać. Książkę polecam osobom, które szukają miłych chwili spędzonych z książkę takiego gatunku. Jest to książka warta przeczytania, wręcz powinno się z nią zapoznać.

            Moja ocena 10/10

piątek, 27 maja 2011

Konkurs! :D


 Stwierdziłam, że warto byłoby zrobić konkurs. Tak więc na nowego właściciela czeka książka "Księga wszystkich dusz. Czarownica". Co trzeba zrobić aby wygrać tę książkę? Otóż wystarczy opisać jeden dzień z życia czarownicy/czarownika. Może być to postać już istniejąca, jak Magnus Bane lub wymyślona przez was. 

Należy zmieścić się na trzech kartkach A4 Times New Roman 12, prace oczywiście mogą być krótsze. Liczy się oryginalność i pomysłowość. Najlepsza praca zostanie nagrodzona wyżej wymienioną książką. W komisji znajduję się ja, Letizia, Charlotte i Cass. Macie czas do 21 czerwca do godz. 21:00. Prace proszę wysyłać na adres: ania0278@wp.pl. W temacie maila proszę wpisywać "Konkurs" i swój nick (lub jeżeli ktoś nie posiada bloga to po prostu pierwszą część nazwy e-maila).


I jeszcze jedno, Charlotte zrobiła mi wspaniały banner i byłoby miło gdybyście mogły go zamieścić na swoim blogu i podlinkować go do tej strony. Oto on:



Pozdrawiam i życzę weny
Tristezza

środa, 25 maja 2011

Ognista - Sophie Jordan



Sophie Jordan dorastała wśród wzgórz Teksasu, gdzie snuła fantazje o smokach, wojownikach i księżniczkach. Obecnie mieszka wraz z rodziną w Houston. Była nauczycielką angielskiego, jest autorką bestsellerowych romansów historycznych, pod pseudonimem Sharie Kohler publikuje także romanse zawierające wątki paranormalne. Obecnie koncentruje się na cyklu o Jacindzie, do którego prawa zakupiło wiele światowych wydawnictw. Trwają prace nad adaptacją filmową „Ognistej”.
Życie Jacindy jest z góry zaplanowane. Wódz stada traktuje ją jak kogoś, kto będzie spełniał jego rozkazy za każdym razem. Jacinda ma tego dość, potrzebuje wolności. Nie potrafi wytrzymać, wszyscy traktują ją inaczej, za to co potrafi, a nie za to kim jest. Kończy się to tym, że dragonka łamie najświętszą regułę stada, co prawie kończy się tragedią. Jednak nie wiadomo dlaczego jeden z myśliwych ratuje jej życie, nie wydaje jej. Matka zmusza ją do ucieczki od stada. Zamieszkują na pustyni, wśród ludzi, gdzie potomkini smoków, choć próbuje, nie potrafi się dostosować. Jej myśli wciąż zaprząta Will, który jest zachwycający, jednak nieosiągalny. Jej smocza natura powoli umiera, co tak naprawdę, było marzeniem jej matki. Gdy jej dragonka umrze, pozostanie zwykły człowiekiem, jednak bez pewnej części siebie. Jacinda nie może do tego dopuścić, nie chce żegnać się ze swoją smoczą naturą. Zrobi wszystko, by tylko uratować w sobie dragonkę…
Jacinda jest dragonką, jedyną ognioziejką, która pojawiła się od wielu pokoleń w jej stadzie. Dlatego wszyscy traktują ją inaczej i planują jej życie, byle tylko wyszło to na korzyść stadu. Jacinda ma tego dość. Mieszka z matką i siostrą bliźniaczką. Matka zabiła w sobie smoczą naturę i teraz jest tylko człowiekiem, natomiast Tamra oddaliła się od siostry, gdy okazało się, że ona nigdy nie przejdzie przemiany i pozostanie zwykłym człowiekiem. Jako dragonka Jacinda kocha latać nie potrafi bez tego żyć i właśnie przez latanie omal nie zginęła, także przez to musiała uciekać ze swojego domu, na jakąś pustynię, gdzie jej rodzicielka i jej bliźniaczka się odnalazły, jednak jej to nie wyszło.
Autorka świetnie przedstawiła dragonów. Wszystko opisała, ich rodzaje, niektóre zwyczaje. Wyszło jej to całkiem autentycznie. Opisy autorek pobudzają wyobraźnię. Czytane słowa malują obraz przed naszymi oczami. Jest on trochę zaskakujący, jednak całkiem sensowny.
Dragony, którzy potrafią przybierać ludzką postać, ukrywają się przed ludźmi, a w szczególności przed myśliwymi, którzy na nich polują. Myśliwi byli zupełnie różni od dragonów. Zostali oni przedstawieni, w większości, jako ludzie, którzy mają puste oczy, bez emocji, jakby nie byli zdolni do jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Tworzyli duży kontrast, w porównaniu z dragonami, którzy przemieniali się pod wpływem działających na nich emocji.
W książce opisy są świetnie napisane, co także pomaga czytelnikowi zobaczyć to, co  autorka wprowadza do książki. Zauważyłam w niektórych książkach, brak rozbudowanych opisów, przez co niekiedy nie wiedziałam co jak wygląda i jakie jest, a jest to dość ważny czynnik w budowaniu świata przedstawionego.
Niestety, jak już w prawie każdej książce, nie potrafię opędzić się od niektórych wątków, które się pojawiają i przypominają mi inne książki. W tym przypadku, zachowanie Willa, miejscowo przypominało zachowanie Edwarda ze Zmierzchu, co niestety mocno mnie denerwowało. Zdaję sobie sprawę, że trudno jest napisać coś zupełnie innego, a autorce to się udało, jednak ten wątek nadal nie daje mi spokoju, szczególnie przez pewien cytat, który jest prawie identyczny i w tym samym kontekście co w Zmierzchu. Jednak i tak od książki wieje powiew świeżości i zróżnicowania na tle innych pozycji.
„Ognista” momentami była trochę naiwna. Zdawało mi się, że czytam fragment kompletnie pozbawiony sensu lub zbyt przewidywalny. Niekiedy postacie postępowały w ten sposób, że z góry wiedziałam co stanie się dalej. Znowuż innymi czasy ich reakcje nie pasowały mi do sytuacji. Na szczęście było tylko kilka takich momentów i nie rzucały mi się one aż tak bardzo w oczy.
Zauważyłam, że ostatnio na rynku pojawia się coraz więcej nowych pomysłów, i choć nadal jest mnóstwo książek napisanych na tym samym schemacie, cieszy mnie, że coraz więcej jest od tego odstępstw w tematyce paranormalnego romansu. „Ognista” jest właśnie jedną z tych, opierających się prądowi wampiryzmu i schematom, książek, dzięki czemu nie jest od razu poznana na wylot, a czytelnik może zostać zaskoczony.
Sophie Jordan ma lekkie pióro, co jest uwidocznione od pierwszych stron tekstu. Autorka pisze lekko i prostym językiem, bez zbędnych archaizmów, w takiej książce. Potrafi wciągnąć czytelnika w nowo poznany świat i pobudzić jego wyobraźnie do działania. Styl autorki bardzo przypadł mi do gustu, a książkę czytało się bardzo przyjemnie.
Jestem zafascynowana życiem dragonów, które zarysowała nam Sophie Jordan. Książka trafiła na listę moich ulubionych i wiem, że z chęcią sięgnę po nią kolejny raz. Jest to miła lektura, z którą można przyjemnie spędzić czas i zatopić się w innym świecie. Czytając miałam wrażenie jakbym tam była i działała, a nie tylko postronnie wszystko obserwowała. Nie mogłam oderwać się od czytania „Ognistej” i byłam mocno zawiedziona, gdy książka się skończyła. Z niecierpliwością czekam na kolejną część, którą przeczytam na pewno. Książkę polecam osobom, które lubią tematykę smoków i ten typ literatury, jednak nie tylko im, gdyż sądzę, że i tak wciągną się i przeżyją wspaniałe chwile wraz z Jacindą.

Moja ocena 9/10


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Bukowy Las, za co serdecznie dziękuję ^^


poniedziałek, 23 maja 2011

Dobrani - Ally Condie



           Ally Condie ukończyła Uniwersytet Birgham Young, gdzie specjalizowała się w nauczaniu języka angielskiego. Pracowała w szkole średniej w stanie Nowy Jork i Utah. Mieszka z mężem i trzema synami.
            Cassia nigdy nie kwestionowała systemu Społeczeństwa, żyła z myślą że tak po prostu jest i będzie. Teraz jednak jest inaczej, zbliża się dzień jej Doboru, a gdy na ekranie pojawia się twarz jej najlepszego przyjaciela Xandera, jest naprawdę szczęśliwa, jednak nie na długo. Następnego dnia zamiast twarzy Xandera pojawia się na ekranie twarz innej osoby, osoby którą także zna – Ky’a Markhama. Pojawia się ona tylko przez chwilę, jednak na tyle długo by Cassia ogarnęły wątpliwości i by pociągnęło to za sobą ciąg kolejnych wydarzeń…
            Społeczeństwo, które oczywiście dowiaduje się o „usterce” mówi jej żeby się nie przejmowała i żyła szczęśliwie ze swoim Wybrankiem. Jednak Cassia nie może się na to zdobyć. Przed jej oczami pojawia się twarz Ky’a. Powinna myśleć o Xanderze, z którym została dobrana, jednak w jej myślach zagości ktoś inny.
            Autorka przedstawia nam nietypowy świat, który jest wręcz absurdalny. Sto obrazów, sto piosenek, sto wierszy, sto filmów… Właśnie po tyle różnego rodzaju dzieł jest w społeczeństwie, reszta została zniszczona, by pamięć o nich zaginęła i by ludzie nie byli przytłoczeni ilością tego wszystkiego. W Społeczeństwie niczego się nie tworzy, wszystko jest badane sortowane i nadzorowane.
            Ludzie nie mają tam prawdziwego życia, żyją tylko jego namiastką. Funkcjonariusze wszystko nadzorują, mówią ludziom co mają jeść i w jakich ilościach. Młodzież dobierana jest w pary w wieku siedemnastu lat, a biorą ślub w wieku lat dwudziestu jeden. Tylko do pewnego momentu w życiu można rodzić. Ponad to ludzie umierają w wieku osiemdziesięciu lat. Dlaczego? Ponieważ Funkcjonariusze uznali, że jest to najlepszy do tego wiek. W Społeczeństwie choć nie ma prawie w ogóle chorób, nie ma także prawdziwego życia. A co się dzieje, gdy ktoś zrobi coś niezgodnego z regułami? Wtedy ma miejsce Naruszenie, które może zniszczyć resztę tego życia.
            Tak działa Społeczeństwo, jednak nie ono zaskoczyło mnie najbardziej, jeszcze dziwniejsze jest to co dzieje się z ludźmi. Są wśród nich tacy, którzy chcą coś zdziałać, jednak nie mają odwagi, a i tak grupa ta jest nieliczna. Reszta żyje sobie, myśląc, że są strasznie szczęśliwi, choć tak naprawdę nie podejmują oni żadnych decyzji. Wolą cieszyć się tym co mają, co tak naprawdę nie jest złe… Jednak powinni coś zdziałać, a oni co? Nic. Nic nie robią tylko żyją jak pod kloszem, a ich życie jest grą. Oni są pionkami, a Funkcjonariusze graczami, którzy mają nad wszystkim kontrolę. Jednak nawet najwyśmienitszy gracz nie jest dokonały…
            I właśnie dzięki tej niedoskonałości Cassia ma szansę na zmienienie czegoś, przynajmniej siebie. Nie chce być już więcej pod kloszem, lecz wydostanie się niego  w pojedynkę, bądź w parze wcale nie jest takie łatwe. Dziewczyna będzie musiała wiele stracić, jednakże osiągnie coś więcej. Cassia nie żałuje , mimo że odczuwa żal i ból po stracie wie, że tu gra toczy się o coś więcej.
W fabule, wychwyciłam ponadto pewien często stosowany schemat związany z dziewczyną i dwoma chłopcami, których kocha, tzw. trójkącik miłosny. Pojawia się on ostatnio w wielu książkach, co zaczyna być denerwujące, niektórzy się tego po prostu uczepili. Jednak autorka choć przedstawiła to bardzo podobnie, dodała także swoje elementy, które pozwoliły nie spojrzeć na to za bardzo złym okiem.
Autorka pisze bardzo przystępnym językiem, a jej książka pochłania czytelnika, mimo jej niedoskonałości. Przypomina mi się w tym momencie pewien cytat (nie z tej książki): „Są książki, które się czyta. Są książki, które się pochłania. Są książki, które pochłaniają”. Ta pozycja należy właśnie do tej trzeciej grupy, zatracamy się w książce, a ona nas do siebie przyciąga.
            Narracja jest prowadzona pierwszoosobowo, co było dla mnie także dużym plusem. Zawsze pozwala mi to się jeszcze lepiej wczuć w powieść przy takiej narracji. Autorka wprowadza nas w świat Cassi, a czytelnik odbiera otoczenie tak jak ona. Pani Condie dużo skupia się na emocjach targających Cassi, co także pozwala nam ją lepiej poznać.
            Nie spotkałam się jeszcze z podobną książką do tej. Mamy przed sobą zupełnie nowy świat i inne życie, na pewno nie lepsze od naszego. Bohaterowie są ciekawi, jednak większość z ich nie ma własnego zdania. Fabuła także toczy się innym rytmem, a autorka wystrzega się schematyczności, jednak u niej także można wychwycić kilka popularnych wątków, których można się spodziewać.
Ally Condie tworzy obraz tak inny i niesamowity, że wręcz absurdalny i nie do pomyślenia. Jej bohaterowie zaś, także potrafią czasami zaskoczyć. Niektórym czytelnikom może się do wydać zbyt naiwne i dziwne, przez co książka nie przypadnie im do gustu, jednak niektórzy będą mogli docenić niesamowitą, choć trochę dziwną, wyobraźnię autorki.
Ksiązka ta bardzo przypadła mi do gustu, wciągnęła mnie w swoją opowieść. Byłam w niej zaczytana i mile spędziłam z nią czas. Lektura jest oderwaniem od otaczającej rzeczywistości, a odrywając się od niej potrafimy docenić nasze doczesne życie. Widziałam w Cassie odwagę i cechy, które pozwolą jej zapewne osiągnąć coś wielkiego, niektóre z nich każdy z nas chciałby je posiadać. Jak pisałam wcześniej książka może odrzucić niedorzecznym przedstawieniem świata, jednak mnie to nie przeszkadzało, poza momentami, które szczególnie rzucały mi się w oczy i aż krzyczały, że to jest kompletnie bez sensu. Historia jest przedstawiona ciekawie, wciąga, a ja byłam zatopiona w świecie, gdzie władzę mieli wysoko postawieni Funkcjonariusze. Polecam tę książkę, wielu osobom, jednak wszystko zależy od tego czy czytelnik polubi tamtą rzeczywistość, czy się z nią oswoi czy wręcz przeciwnie, odrzuci ją. Jednak i tak sądzę, że jest to książka godna przeczytania i polecenia.

Moja ocena 8,5/10

Wirus Ebola w Helsinkach - Taavi Soininvaara



Taavi Soininvaara to jeden z najpoczytniejszych autorów Finlandii. Skończył wydział Prawa, po czym pracował w zarządach fińskich instytucji finansujących i spółek przemysłowych. Po sukcesie debiutu „Wirus Ebola w Helsinkach” postanowił poświęcić się zawodowo pisaniu książek.
Generał Raimo Siren potrąca śmiertelnie rowerzystkę i ucieka z miejsca wypadku. Jest on dowódcą operacyjnym fińskiej armii i wie, że to wydarzenie zaprzepaści mu karierę. Ponadto na pewno nieuniknione będzie także więzienie. Jednak generał dowiaduje się o wynalezieniu lekarstwa na zabójczego wirusa Ebola-Helsinki przez wirusologa Ratami. Szczepionkę w połączeniu z wirusem można wykorzystać jako niebezpieczną broń, z czego Siren świetnie zdaje sobie sprawę. Informacja o tego rodzaju broni dociera też do pułkownika rosyjskiego wywiadu wojskowego. Raimo Siren nie cofnie się przed niczym, czy ktoś go jednak powstrzyma i rozwiąże zagadkę na czas?
Czytając książkę nie do końca wszystko rozumiałam. Niekiedy mieszali mi się bohaterowie, a najlepiej zapamiętałam Ratami, który wyróżniał się i nie prowadził przez większość czasu zawiłych niekiedy rozmyślań. Generał Siren zaś miał myśli zaprzątnięte swym planem. Postać ta była dla ciągle wielką niewiadomą wręcz tajemnicą, za sprawą tego bohatera w książce jeszcze łatwiej zapanował klimat napięcia i tajemniczości.
Styl pisania autora przykuwa uwagę czytelnika, jednak w trakcie czytania należy uważnie śledzić tekst i skupić się na lekturze. Czasami można się pogubić. Autor pisze, zawierając w tekście wiele emocji i wrażeń, wciąga czytelnika do swej powieści.
„Wirus Ebola w Helsinkach” jest ciekawą lekturą, z której tematyką jeszcze się nie spotkałam. Autor opisuje nam wszystkie eksperymenty i procedury dzięki czemu możemy się dowiedzieć różnych rzeczy, o których mogliśmy nie mieć pojęcia. Autor pisze nawiązując do kryminału, jak i do sensacji, przez co można spodziewać się po książce mocnych wrażeń.
Książka Taavi Soininvaara jest książką ciekawą, przyciągającą uwagę. Jest w niej wiele emocji, wrażeń i fascynujących wydarzeń. Książka ta jest jedną wielką zagadką, która trzyma w napięciu. Pozycja ta jest godna uwagi i miło spędza się z nią czas. Lektura zaciekawia i pozostawia czytelnika w oczekiwaniu i zafascynowaniu. Polecam tę książkę szczególnie wielbicielom kryminałów oraz książek sensacyjnych.

Moja ocena 7/10



Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Kojro, za co bardzo dziękuję.


czwartek, 19 maja 2011

Nieśmiertelni. Miłosne Opowieści Wampiryczne - P. C. Cast



Phyllis Christine Cast (ur. w 1960) – amerykańska pisarka fantasy i romansów, znana z napisanej wraz z córką, Kristin Cast, serii "Dom Nocy", jak również jej własnych cyklów.
Nieśmiertelni jest to nowy zbiór ośmiu opowiadań o wampirach, które zostały wybrane przez P.C. Cast.
„Zapraszam was, byście wspólnie ze mną odczytali zaklętą magię tych stron. Olśni nas czar bliskości wampirów, a przez to osiągniemy nieśmiertelność… choćby na krótką chwilę.”*

„Nawiedzona miłość”

Cynthia Leitich Smith to ceniona autorka gotyckich powieści fantastycznych przeznaczonych dla młodzieży. Napisała także kilka opowiadań dla dzieci. Mieszka w Austin w Teksasie wraz z mężem, pisarzem Gregiem Leitichem Smithem.
Cody Stryker, od niedawna właściciel kina „Stara Miłość”, zatrudnia do pracy przy sprzedawaniu biletów młodą dziewczynę o imieniu Ginny. Budynek ten nie jest jednak zwyczajny, mieszka w nim duch zmarłej dziewczyny, który jasno sygnalizuje swoją obecność. Od pojawienia się nowej pracownicy Sonia (tak nazywał się ów duch) zaczyna wariować. Cody jest wystraszony i myśli, że to wszystko przez to kim jest. Próbuje obronić Ginny przed gniewem zmarłej. Jednak czy wszystko dobrze zrozumiał?
Miejscem akcji w większości jest stare nawiedzone kino. Jest to miejsce tajemnicze, ze swoją historią. Dzieją się tam różne dziwne rzeczy jednak mowa o duchach tylko sprowadza więcej osób. Nie odczuwa się w tym miejscu wielkiego napięcia, nawet po poznaniu prawdy.
Bohaterami głównymi są Ginny, Cody (który prowadzi narrację) i Sonia. Są to postacie różniące się od siebie pod wieloma względami. Cody’ego łatwo polubić, Ginny też, jednak Sonię nie koniecznie obdarzana jest sympatią.
Autorka pisze prostym językiem, potrafi wciągnąć czytelnika w opowieść. Język nie przysparza problemów przy czytaniu, a autorka potrafi zaskoczyć.
Opowiadanie to jest bardzo ciekawe, wciągające oraz zaskakujące. Przyjemnie czytało się o chwilach przeżytych przez Cody’ego.

„Bursztynowy dym”

Kristin Cast, współautorka bestsellerowego cyklu „Dom Nocy”, tym razem tworzy bez swojej matki, P. C. Cast. Jest studentką w Tulsie, specjalizuje się w komunikacji społecznej. Panna Cast marzy o wielkiej sławie.
Jenna wybiera się na hotelowe party Taylora. Jednak w ostatniej chwili wychodzi z domu, już zapewne będzie spóźniona. Na dodatek, po przebyciu niecałej drogi jej auto gaśnie i nie chce zapalić. Idzie więc na przystanek, a tam spotyka dziwnego chłopca i… znów budzi się we własnym łóżku mając okropne uczucie deja vu. Jednak powoli zaczyna sobie przypominać…
Miejsce jest zróżnicowane, gdyż dziewczyna nie siedzi cały czas w domu, czy w innym miejscu. Wszystkie wydarzenia jednak są dopasowane do danych miejsc, które budują odpowiedni klimat.
Jenna jest zwykłą nastolatką, chce jechać na imprezę i zatańczyć z obiektem jej westchnień. Jednak wszystko się zmienia po poznaniu tajemniczego chłopaka, który będzie musiał ją wprowadzić w jej nowe życie.
Autorka pisze zrozumiałym i wciągającym językiem, jednak na samym początku, nie potrafiłam się zainteresować. Jednak to minęło po kilku stronach. Kristin jest bardzo dobrą pisarką dla młodzieży, co ukazuje nam w swoim opowiadaniu.
„Bursztynowy dym” jest ciekawym opowiadaniem. Zaskoczył mnie tor, na który weszła ta opowieść. Przyjemnie się je czytało, umiliło ono czas.

„Martwy tropiciel. Opowieść o wampirach z Morganville”

Rachel Caine jest autorką ponad dwudziestu pięciu powieści, z których najbardziej znane to bestsellerowe cykle „Wampiry z Morganville” oraz „Czas wygnania”. Pisze ciągle, często jej za to płacą, co zawsze ją zaskakuje i wprawia w zachwyt.
Morganville. Jeśli nigdy tam nie byłeś, możesz się cieszyć. Shane mieszka tam wraz z przyjaciółmi wśród wampirów. Wampiry są tam kimś normalnym, to one dominują w tym miaście. Dzieją się tam różne dziwne rzeczy, ale wstawanie z martwych… to już za dużo nawet jak na Morganville. Jednak Shane Collins zostaje porwany. W dodatku porwany przez kogoś, kto już nie żyje.
Akcja rozgrywa się niedaleko miasta Morganville w małym domku. Stoi on na pustkowiu, nie ma dokąd stamtąd uciec, najbliżej jest do miasta wampirów.
Shane Collins od zawsze nienawidzi istot, pijących krew po śmierci, a raczej zabójstwie, jego siostry i matki. Jest on głównym bohaterem tego opowiadania, jak i narratorem, co było dla mnie trochę dziwną odmianą po czytaniu Wampirów z Morganville z perspektywy Claire.
Styl pisania autorki zawsze bardzo lubiłam. Jest on prosty i przyjemny do czytania. Autoka potrafi zaskoczyć, jak i wciągnąć w bieżące wydarzenia.
Miło było znów poczytać o Shanie, którego zdążyłam już poznać w cyklu „Wampiry z Morganwille”. Jest to miłe opowiadanie, które czyta się szybko i przyjemnie.

„Dobre maniery”

Tanith Lee napisała ponad sto książek i ponad dwieście sześćdziesiąt opowiadań, cztery sztuki radiowe oraz scenariusze odcinków do kultowego serialu „Blake’s”. Mieszka w Anglii z mężem oraz dwoma wiecznie głodnymi czarno-białymi kotami.
Lelystra nie jest zwykłą dziewczyną. Została wysłana na Bal Październikowy, gdzie wśród obecnych rozpoznała wampira. Od razu wiedziała kim on jest i postanowiła go śledzić. Nie chciała pozwolić by się kimś pożywić. Jednak wszystko źle rozegrała…
W Zamku Rekonstrukcja gospodarze utrzymywali fałszywą atmosferę antyku. Było to miejsce gdzie wampir potrafił się świetnie zamaskować, nie pozostając rozpoznanym.
Lel jest osobą, która mnie odrobinę zaskoczyła swym pochodzeniem. Jest nastolatką, która posiada dość dużą wiedzę na temat Wampiryzmu. Anghel jest wampirem, który udaje człowieka, podszywającego się odrobinę pod wampira swymi zachowaniami. Ukazując siebie takim jakim był pozostawał uważany za kogoś udającego, dzięki czemu mógł spokojnie żyć.
Autorka pisze, wywołując zainteresowanie czytelnika. Pisze prosto i zwyczajnie, a jej opowiadanie czytało się lekko.
Opowiadanie tej autorki chyba najbardziej mi się spodobało. Miało ciekawych bohaterów, jak i ogólnie wykreowany świat. Widać, że autorka miała świetny pomysł, który należycie spisała. Opowiadanie to bardzo mi się podobało.

„Światło księżyca”

Richelle Mead to autorka bestsellerowego cyklu „Akademia wampirów”. Niegdyś nauczycielka w gimnazjum, Richelle mieszka teraz i pisze w Seattle.
Lucy ucieka przed wampirami, choć sama także nim jest. Ucieka, bo wiąże się z nią przepowiednia, której za żadną cenę nie chcą wprowadzić w życie jej pobratymcy, zaś ludzie chcą aż za bardzo. Jej ostatnią deską ratunku jest człowiek, który nienawidzi jej rasy, co jest zrozumiałe. Lucy ma też przed sobą wybór: co począć z tą nieszczęsną przepowiednią?
Lucy musi uciekać, przez co spotykamy ją na początku na ulicach miasta, które należycie oddają klimat sytuacji. Większość opowiadania dzieje się w drodze, dzięki czemu akcja nie jest bierna i nie stoi w miejscu.
Lucy jest wampirem, jednak rozumie ludzi i nie chce ich niewoli. Jest w tym zdaniu odosobniona jako wampir, jednak i tak widać, że chce równości obu ras. Właśnie to skazało ją na pościg i na o wiele gorsze.
Richelle ma świetnie rozwinięty warsztat pisarski. Po przeczytaniu „Akademii Wampirów” pokochałam tę autorkę i uważam, że świetnie pisze wciągając czytelnika w ukazywany przez nią świat.
Opowiadanie to jest bardzo ciekawe, jednak nie spodziewałam się czegoś takiego po tej autorce. Tak szczerze to nie wiem dlaczego. Jednak dzięki temu opowiadanie to było dla mnie zaskoczeniem.

„Przemieniona”

Nancy Holder to bestsellerowa autorka. Napisała ponad osiemdziesiąt powieści i dwieście opowiadań, esejów i artykułów. Autorka jest ceniona i nagradzana.
W dniu szesnastych urodzin Jill wampiry napadły na Nowy Jork. Lecz to był dopiero początek. Ulice pustoszały, domy się paliły, nie dało się z nikim skontaktować. Ludzie umierali i nie wiedziało się kiedy nadejdzie twoja kolej. Jednak Jill potrafiła tylko myśleć o swoim najlepszym przyjacielu, którego kochała, lecz wiedziała, że on nie odwzajemni jej uczucia, bo już miał chłopaka.
Spustoszałe i zniszczone miejsce, po którym poruszała się Jill, było kiedyś tętniącym życiem miastem. Teraz patrzenie na nie i myślenie o nim przyprawiało tylko o przygnębiające myśli.
Jill polubiłam, widać było, że była oddana, jednak zdawało się nie miała własnej woli, robiła wszystko pod Eliego. Eli był strasznie denerwującą postacią. Nie widział tego, czego nie chciał widzieć i idealizował tego swojego chłopaka gbura. Był denerwujący i zdawał się być mocno egoistyczny.
Pierwszy raz miałam do czynienia z opowiadaniem autorstwa Nancy Holder. Pisze ona pod młodzież używając prostego i lekkiego języka.
Opowiadanie czytało się przyjemnie, umiliło ono czas.

„Żarłoczne”

Rachel Vincent ukończyła anglistykę. Dysponuje niewyczerpaną wyobraźnią i przekonuje się , że jest ona praktyczna. Rachel jest starsza niż wygląda i młodsza niż się czuje, pozostaje jednak przekonana, że cały dzień spędzony na pisaniu, dodaje jej jeden dzień życia.
Malorry, po namowie Andi zgadza się jechać na imprezę. Musi pamiętać by ciągle być czujną, żeby nie pozwolić zrobić Andi nic czego będzie potem żałowała. Tym razem jest jednak inaczej. Spotyka chłopaka, który będzie jej „geniuszem”. Traci czujność i w ostatniej chwili powstrzymuje Andi przed przekroczeniem granicy. Ale kto powstrzyma ją…
Najważniejsze momenty są podczas imprezy, na której poznaje Evana, wśród hałasu i piosenek. Potem ważne jest także to co się dzieje następnego dnia u niej w domu, wtedy wychodzi na jaw kim naprawdę jest.
W tym opowiadaniu nie ma żadnego wampira co mnie zaskoczyło, jest za to syrena. Mallory, która jest tajemniczą postacią, gdyż wiemy, że nie jest zwykłą nastolatką, jednak dopiero na końcu dowiadujemy się kim jest.
Styl pisania tej autorki był podobny do jej poprzedniczek. Także kieruje swe opowiadanie do młodzieży, a czyta się je szybko i przyjemnie.
Opowiadanie to spodobało mi się, było trochę tajemnicze, co zachęciło mnie do czytania bez przerywania. Wciągnęłam się. Czytając je spędziłam miło czas.

„Wolna. Opowieść z Wiecznej Nocy”

Claudia Grey to pseudonim nowojorskiej pisarki Amy Vincent, autorki „Wiecznej Nocy”, której bohaterką jest stusześćdziesięcioletnia wampirka Patrice.
Patrice nigdy nie dostaje tego czego chce. To czego chce się nie liczy. Ona ma znaleźć sobie bogatego męża, który będzie ją utrzymywał. Tyle, że ona tak naprawdę kocha zwykłego robotnika, który wykupił się i uniezależnił od swojego pana. Jednak nie jest bogaty i nigdy nie będą mogli być razem. Patrice poznaje na balu Juliana, który dziwnie się zachowuje. Jej matka jest zachwycona, że wreszcie kogoś takiego poznała i przyciągnęła jego uwagę. Jednak ona nie zna mrocznego sekretu chłopaka…
Patrice jest główną bohaterką tego opowiadania. Jest dziewczyną, która chce mieć swoje zdanie i nie wypełniać tylko rozkazów i zachcianek innych. Julien zaś, co od początku jest faktem oczywistym, nie jest zwyczajny. Jest za to denerwujący i irytujący.
Autorka pisała lekko, jednak momentami opowiadanie mnie nudziło. Nie potrafiłam do końca wciągnąć się w życie Patrice przez co opowiadanie trochę się dłużyło.
Opowiadanie te najmniej spodobało mi się z zamieszczonych w tej książce, dało się je przeczytać, jednak nie było zbytnio absorbujące.

Ksiązka ta ogółem przypadła mi do gustu. Była zbiorem ciekawych opowiadać, które w większości bardzo mi się podobały. Znane autorki napisały wampirze opowieści, które czytało się lekko i przyjemnie. Książa ta jest miłym oderwaniem od rzeczywistości, jest jednak takim umilaczem czasu nad którym nie trzeba się zastanawiać. Książkę tę polecam, szczególnie fanom autorek tych opowiadań.

Moja ocena 7/10



*ze wstępu P. C. Cast.


Książkę otrzymałam od Grupy Wydawniczej Publicat, za co serdecznie dziękuję :)

wtorek, 17 maja 2011

Twarze - Tove Ditlevsen



Tove Ditlevsen (1917 – 1976) była wybitną duńską powieściopisarką i poetką, a zarazem znaną działaczką na rzecz feminizmu w Europie. Wydała dwadzieścia dziewięć utworów, w tym powieści, wiersze i pamiętniki. Duży wpływ na kształt jej twórczości wywarły przeżycia z dzieciństwa, doświadczenia wyniesione z kilku małżeństw zakończonych rozwodem i ciężka choroba, stale powracająca aż do samobójczej śmierci.
"Twarze" to krótka powieść, której bohaterka prowadzi dramatyczną walkę z chorobą psychiczną, powoli wracając do świata ludzi zdrowych.
Lise nie wychodzi do ludzi. Nie chce widzieć nowych twarzy, których i tak nie zapamięta, ani starych które różnią się od jej wcześniejszych wizji. Główna bohaterka, choć żyje w domu z mężem i trójką dzieci, jest samotna. Odizolowana od świata. Nie nawiązuje prawie z nikim kontaktu, kiedyś sławna pisarka dla dzieci, teraz popadała w szaleństwo. Lise sądzi że jej rodzina wraz z gospodynią domową – Gitte, chcą zrobić z niej wariatkę i usunąć ją ze swojego życia. Zrozpaczona, nie potrafiąc do końca analizować rozsądnie faktów połyka wiele tabletek nasennych i wpada w pułapkę. Pułapkę własnego obłędu.
Nie poznaliśmy do końca innych bohaterów, poza Lise, gdyż wolała się ona na nich nie skupiać. W swoim szaleństwie widziała i słyszała różne rzeczy, przez co nie mamy pewnego i stałego obrazu bohaterów. Z początku dowiadujemy się o wyglądzie jednak nie wyróżniamy zbyt wielu cech, ponieważ nasza bohaterka, izolując się od innych, tak naprawdę nikogo dobrze nie znała, nawet własnych dzieci.
Miejscem akcji najpierw był dom, w którym mieszkała Lise z rodziną i Gospodynią. Jednak bardziej zapada w pamięć obraz domu dla psychicznie chorych. Tutaj też nie mamy całkowicie prawdziwego obrazu, lecz prawdę, którą przeplatają wyobrażenia i halucynacje. Ten obraz zmienia się wraz z powrotem do zdrowia głównej bohaterki.
Fabuła skupia się na życiu Lise oraz na jej chorobie. Widzimy wszystko takim, jakie ona widzi, postrzegamy jak ona. Jesteśmy z nią w czasie jej halucynacji, w czasie których Lise zaczyna normalnie odczuwać i pozostawia obojętność poza sobą.
Styl pisania autorki był przystępny i wciągał, jednak momentami zastanawiałam czy chce mi się ją czytać. Autorka niekiedy pisała tak, że nużyło mnie czytanie. Jednak takich momentów było mało, a książka mnie poza tym wciągnęła. Ditlevsen napisała książkę ciekawie.
Narracja była prowadzona trzecioosobowo, co mnie z reguły podpycha, jednak w tym przypadku miałam wrażenie jakbym wraz z główną bohaterką dzieliła jej przeżycia. Narracja prowadzona jest w ten sposób, że odczuwałam więź z Lise.
„Twarze” jest książką dzięki której mogłam ujrzeć wszystko z zupełnie innej perspektywy, choć miałam przed sobą ten sam świat co na co dzień. Książka napisana z perspektywy osoby chorej psychicznie była ciekawym pomysłem i sądzę, że został ten pomysł należcie zrealizowany. W książce zaciekawiło mnie także, że do teraz nie jestem do końca pewna co było prawdą, a co halucynacjami, w trakcie czytania próbowałam się nad tym zastanowić, jednak postanowiłam go porzucić, gdyż nie miałam szans na powodzenie w tym przedsięwzięciu.
Książka ta bardzo mi się spodobała i otworzyła mi oczy na pewne sprawy. Jestem pod wrażeniem talentu autorki która napisała coś tak niesamowitego. Znalazłam w tej książce niewiele wad, najbardziej przed przeczytaniem raziła mnie ilość stron, gdyż powieść jest króciutka. Jednak po przeczytaniu, choć z książką tą nie spędziłam bardzo wiele czasu, nie czuję niedosytu i czuję, że wszystko co należało, zostało zrealizowane. „Twarze” jest miłą i ciekawą lekturą, którą polecam każdemu, niezależnie w czym gustuje, ta książka może okazać się dla niego miłą odmianą.

Moja ocena 8/10



Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Kojro, za co bardzo dziękuję.


piątek, 13 maja 2011

Zawsze przy mnie stój - Carolyn Jess-Cooke




Carolyn Jess-Cooke jest wielokrotnie nagradzaną poetką i filmoznawczynią. Uczy kreatywnego pisania na Uniwersytecie Northumbria. Mieszka w Anglii z mężem i trójką dzieci. „Zawsze przy mnie stój”, jej autorstwa stał się międzynarodowym bestsellerem i został przetłumaczony na kilkanaście języków.
Margot po śmierci, zostaje swoim aniołem stróżem i od tamtego momentu nazywa się Ruth. Musi na nowo być świadkiem zdarzeń, które już przeżyła. Jej życie na Ziemi było pełne cierpienia, bólu i źle dokonanych decyzji, niestety Ruth, choć teoretycznie może zmienić niektóre części układanki, nie ma tak naprawdę zbyt dużego wpływu na zdarzenia, gdyż teraz decyzje należą do Margot, a nie do niej. Ruth ma za zadanie wspomagać Margot, jednak musi patrzeć na jej życie, na złe drogi przez nią obrane. Jednak widzi inaczej niż wcześniej, bo życie jakie zachowała w pamięci, stanowi tylko niewielki fragment układanki…
Książka jest napisana z perspektywy Ruth, a będąc Aniołem Stróżem Margot, spędzamy chwile z nimi obiema. Są to postacie bardzo rozbudowane, i choć zdawać by się mogło, że są tą samą osobą, byłoby to stwierdzenie mylne. W trakcie czytania zauważamy wiele różnic między Chronioną i jej Aniołem Stróżem. Ruth jest bardziej dojrzała i patrząc na wszystko z perspektywy czasu potrafi spojrzeć obiektywnie na swe decyzje i widzieć w nich nieprawidłowość. Czytając książkę poznajemy także osoby, która spotkała na swej drodze Margot. Są one bohaterami odmiennymi, każda ma swój własny charakter, dzięki czemu, nie są tylko tłem, lecz możemy poszczególne postacie opisać i poznać ich zachowania i upodobania. Na swojej drodze napotkamy także Aniołów innych ludzi, z którymi będzie niekiedy kontaktowała się Ruth, niektórych z nich także poznamy bliżej.
Fabuła skupia się na życiu Margot. Jesteśmy świadkami jej kolejnych decyzji i etapów życia. Choć historia jest opowiadana przez Ruth to przedstawia nam ona życie Margot, które choć już raz przeżyła, patrzy na nie zupełnie inaczej. W książce nie ma ciągłych walk, bitew, ciągłej akcji… Książka ta opowiada o trudnym życiu dziewczyny, która przez całe życie borykała się z problemami. Nie oznacza to wcale, że książka jest nudna, wręcz przeciwnie, nasze emocje szaleją w trakcie czytania książki, jakbyśmy oglądali film akcji.
Miejscem akcji jest wiele różnych miejsc, gdyż Margot często zmieniała miejsce zamieszkania, lecz to nie zawsze były jej domy, a tylko skorupy martwego budynku, z którym później wiązały się złe wspomnienia. Poznajemy wiele miejsc i dowiadujemy się, jak gdzie jej się żyło, z każdym miejscu były pozostawione jej wspomnienia i przeżycia emocjonalne.
W trakcie czytania „Zawsze przy mnie stój” nie odczuwałam upływu czasu, równie dobrze mogło minąć kilka miesięcy co kilka lat. Wynikało to z tego, że Ruth, jako Anioł Stróż nie postrzegała czasu tak jak ludzie, miała także wgląd w niektóre scenki z ewentualnej przyszłości i przeszłości. Skupiała się ona na Margot i czasami byłam zagubiona, nie mając pewności w jakim może być ona wieku, ponieważ dorastała też w innym tempie, co normalne dzieci, przez to co musiała przejść. Te przejścia czasu, gdy nagle uświadamiałam sobie, że pomyliłam się co do wieku Chronionej dziewczyny, nie były dużym problemem w trakcie czytania, ponieważ przez prowadzoną narrację także moja uwaga najbardziej skupiała się na Margot.
Styl pisania autorki jest profesjonalny. Kreśli ona swą historię pewnie, a efektem końcowym jest dzieło, które można podziwiać. Autorka potrafiła przekazać nam emocje, które były wyryte na kartkach i nierozerwalne z powieścią. Ponadto operuje ona słowem w ten sposób, że oczarowuje historią, która przenika do głębi czytelnika. Czytając tę książkę można było zauważyć kreatywność jaka znajduje się w tej osobie.
Czytając tę książkę nie dało się nie zatrzymać i pomyśleć. W trakcie czytania refleksje same się nasuwały, a postrzegany dotąd świat został zakwestionowany. Musiałam zatrzymać się niekiedy w trakcie czytania i zastanowić się nad tym, co autorka nam przekazuje i popatrzeć na świat oczami takiego Anioła Stróża, w którego się nie wierzy, a on nie potrafiąc przebić się przez wnoszone przez nas mury, nie potrafi nam pomóc.
Choć na rynku ukazuje się teraz pełno książek o aniołach, żadna nie przypomina tej. Większość skupia się na Upadłych Aniołach i wplata w swą opowieść jakież inne nadnaturalne stworzenia. Tym razem mamy do czynienia ze światem Aniołów różnej rangi, szczególnie Aniołów Stróżów oraz z demonami. Autorka przedstawiła to nam ze strony religijnej, nie skupiając się jednak najbardziej na tych istotach, tylko na ich więzi z istotą Chronioną. Książka ta była dla mnie odmianą po czytanych wcześniej pozycjach i jakże miłą.
Książka ta trafiła do mojej duszy i serca. Jest pozycją świetnie napisaną i to w ten sposób, że patrzę na nią inaczej niż na resztę książek. Mogę bezprecedensowo uznać tę książkę za moją ulubioną. Czytając o tragicznych przeżyciach Margot, dziękowałam losowi, że nie mam tak źle jak ona i strasznie jej współczułam. Nie potrafiłam myśleć o niej jak o zwykłej bohaterce, stała się ona dla mnie jak przyjaciółka, a ja strasznie przeżywałam, że nie mogłam odmienić jej losu. Dzięki temu łatwiej było mi zrozumieć Ruth, moje odczucia, były takie jak jej, jednak nie dlatego, że tak było napisane, tylko dlatego, że tak czułam. Jak już pisałam w trakcie czytania zagłębiałam się w refleksje. Nie potrafiłam się przed tym ustrzec, nawet gdybym chciała, to było nieuniknione. „Zawsze przy nie stój” nie jest zwykłą lekturą dla umilenia czasu, lecz dla przemyślenia pewnych spraw, które podsunęła mi autorka w swym dziele. Książka ta mnie poruszyła i polecam ją gorąco, nawet najbardziej wymagającym czytelnikom.

Moja ocena 10/10

niedziela, 8 maja 2011

Przysięga krwi - Richelle Mead



Richelle Mead jest autorką bestsellerowej serii „Akademia wampirów”, którą podbiła serca czytelników. „Melancholią sukuba” rozpoczęła inną serię – „Sukub”. Poza tym niedawno wydano „Córkę burzy”, która także otwiera nowy cykl. Jej powieści są pełne lekkości, poczucia humoru, napięcia i miłości. Ich akcja osadzona jest w realiach wielkich współczesnych miast, choć nie zawsze, a bohaterowie, choć demoniczni, kierują się uczuciami.
            Rose po niedawnym ataku na Akademię Świętego Wladimita, w którym straciła ukochanego, postanawia wyruszyć na niebezpieczną misję. Dampirzyca postanowiła znaleźć Dymitra i go zabić, by ocalić go od życia strzygi. Rose musi przez to opuścić Akademię, jak i swoich przyjaciół. Choć cierpi z tego powodu, i tak wyrusza by spełnić daną obietnicę. Wie, że będzie musiała zmierzyć się z wieloma przeciwnościami, lecz nawet ją zaskoczy obrót niektórych spraw. Czy da sobie radę? W międzyczasie w Akademii z Lissą dzieje się coś złego, a jej nie ma w pobliżu. Obie dziewczyny muszą się zmierzyć z wieloma trudnościami…
            Miejsce akcji jest zróżnicowane, gdyż ksiązka opisuje poszukiwania Rose. Większość zdarzeń ma miejsce w Rosji, także w rodzinnym mieście Dymitra. Poza tym mamy także wgląd na życie w Akademii, dzięki więzi Rose z Lissą. I choć akcja skupia się najbardziej na niedoszłej strażniczce, to dość często mamy także styczność z Lissą i resztą jej przyjaciół, którzy toczą, nie do końca zwyczajne, życie w szkole.
            W „Przysiędze krwi” pojawia się wielu nowych bohaterów, których poznaje główna bohaterka. Poznamy alchemików, tajną organizację dotąd nam nieznaną. Rose pozna także rodzinę Dymitra, z którą zapoznamy się bliżej. Poza nimi wiele razy pojawi się Abe, postać dość tajemnicza, możliwe, że maczająca palce w brudnych interesach, nasza Rose będzie miała z nim trochę problemów. W tej części pojawi się także wiele innych nowych postaci, nawet ważniejszych od wyżej wymienionych, jednak nie będzie tu nic o nich, gdyż żeby ich poznać, będziecie musieli przeczytać tę książkę.
            Akcja tej książki nie była bierna, przez cały czas coś się działo. Był tylko jeden, trochę większy, fragment w książce, gdy Rose mogła odpocząć od walki, jednak nawet wtedy nie miała świętego spokoju. Są tutaj rozwinięte różne wątki, każdy ciekawy i zastanawiający. Książka ta nie obejdzie się bez zwrotów akcji, jak i pewnej intrygi.
            Styl pisania autorki już wraz z pierwszą częścią przypadł mi do gustu. Pani Mead pisze lekko, jednak kiedy trzeba potrafi wprowadzić do książki napięcie. Autorka rozwinęła swój warsztat pisarski i potrafi wciągnąć czytelnika w swą opowieść. W trakcie czytania nie ma się wrażenia znużenia książką i chęci odłożenia jej na później.
            Mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, którą prowadzi Rose. Zawsze uważałam, że przy takiej narracji lepiej poznajemy osobę mówiącą i potrafimy wczuć się w jej sytuację. Tutaj zdania nie zmieniłam, uważam że dzięki tak prowadzonej narracji, poznajemy najgłębsze uczucia Rose i potrafimy się z nimi zaznajomić, wręcz je odczuwamy. W ten sposób pisana książka jest dobrze odbierana i lepiej przeżywana.
            Teraz ukazuje się mnóstwo książek z wampirami. Wielu zniechęca to do czytania którejkolwiek z nich, sądzą że wszystkie są takie same i o tym samym. I choć jest wiele książek napisanych według powtarzających się schematów, to seria Akademia wampirów jest napisana inaczej. Mamy do czynienia z innymi wampirami niż dotychczas. Poza tym, choć na pewno jakieś wątki mogą się powtarzać, Mead stworzyła coś oryginalnego, mimo że pisze o wampirach i innych „demonicznych” istotach.
            „Przysięga krwi”, jak i cała seria „Akademia wampirów”, jest jedną z moich ulubionych książek. Fabuła, bohaterowie, akcja i styl pisania autorki, bardzo mi się podobały i pomagały w czytaniu. Według mnie Richelle stworzyła fantastyczną opowieść  wampirach, nie opierając się na schematach. Jej bohaterowie urzekli me serce i mam wrażenie jakbym ich znała naprawdę i wraz z nimi wszystko przeżywała. Książka ta trafiła do mojego serca, a czytając odczuwałam to co Rose. Czułam te emocje, jakby były we mnie. Ta książka nie jest tylko zbiorem zadrukowanych kartek, dla mnie ona ożyła wraz ze swoją treścią, która mnie przeniknęła. Książka ta jest naprawdę warta przeczytania. Polecam ją każdemu, kto lubi książki tematyki paranormal romance, lecz nie tylko warto się przekonać czy nawet nie przepadając za tą tematyką, polubi się tę książkę, każdy i tak ma zapewnione z nią miło spędzone godziny.

Moja ocena 10/10

czwartek, 5 maja 2011

Krwawy fiolet - Dia Reeves




Dia Reeves to nieznana dotąd autorka, Krwawy fiolet to jej debiut. Postanowiłam sięgnąć po tę książkę, czytając liczne opinie na jej temat. Były one różne, jednak zdawało się, że oto trafiłam na książkę zupełnie odmienną od pozycji, z którymi do tej pory miałam do czynienia.
            Hanna choruje na dwubiegunowe zaburzenia maniakalno-depresyjne. Dziewczyna ucieka z domu ciotki Ulli, prawie pozbawiając ją życia, po tym jak miała zostać odesłana do miejsca dla psychicznie chorych. Nic jej nie powstrzyma przed osiągnięciem swojego celu. Hanna, której wszystkie rzeczy są fioletowe, trafia do miasteczka równie dziwnego, jak ona sama. Matka nie chce przyjąć jej do domu, wszyscy ubierają się na czarno i płaczą nad dziwnymi posągami. Dziewczyna, jeszcze nie wie w jak dziwne miejsce trafiła, w Portero jej halucynacje stają się rzeczywistością, lecz to nie wszystko co skrywają mury tego małego miasteczka…
            Fabuła książki rozwinęła się, tak naprawdę, dopiero pod koniec. Wcześniej zapoznawaliśmy się z małą mieściną i jej mieszkańcami, którzy nie mieli ochoty otwierać się przed tymczaską, jak nazywali Hannę. Dowiadujemy się wszystkiego stopniowo i powoli, co trochę wydłużało książkę i zniechęcało do czytania. W trakcie czytania miałam wrażenie, że akcja stoi w miejscu, nie pozbyłam się tego wrażenia nawet po przeczytaniu, gdyż w książce nie działo się wiele.
            Miejscem rozgrywającej się akcji było małe miasteczko – Portero. Było to miejsce daleko odbiegające od normy. Można było w nim spotkać różne stwory, a było to codziennością. Miasto sprawiało niekiedy wrażenie żywego, tak jak znajdujące się nim budynki. W Portero działo się wiele niewyjaśnionych rzeczy. Autorka rozciągnęła przed nami krajobraz niesamowity i nieznany.
            Hanna była postacią dość nietypową, zdawać by się mogło, że jest całkiem nienormalna i zdolna do wszystkiego, jednak to nie było wszystko. Była przede wszystkim silna i było widać, że potrzebuje bliskości innych, nie cierpi być zepchnięta na dalszy plan. Poza tym zawsze musiała osiągać wyznaczone sobie cele, nie bacząc na wszystko inne. Hanna, przyjeżdżając do miasta, gdzie mieszkała jej matka, znalazła się pośrodku niesamowitych zdarzeń, niektórych zresztą była źródłem. Ta postać była wyrazista, jednak zdawała mi się być nierealna. Reszta bohaterów także wydawała mi się sztuczna, szczególnie ich zachowanie. Jedyną postacią, która była dla mnie prawdziwa, okazał się brat Wyatta, Paulie. Jego zachowanie pasowało do czterolatka, nawet w tak dziwnej sytuacji, w jakiej mógł się znaleźć. Postacie były, według mnie, wielkim minusem tej książki.
            Styl pisania autorki był nietypowy. Choć pisała w narracji pierwszoosobowej nie potrafiłam wczuć się w sytuację Hanny, tylko byłam, w pewnym sensie, postronnym obserwatorem. W trakcie czytania miałam wrażenie, że prowadzona jest narracja trzecioosobowa i dopiero po pewnym czasie zauważyłam swój błąd. Książka nie zawierała zbyt wiele opisów przeżyć wewnętrznych, przez co główna bohaterka stała mi się jeszcze bardziej obca i nierealna.
            „Krwawy fiolet” jest nietypową pozycją z jaką się jeszcze nie spotkałam. Widzimy świat z zupełnie innej perspektywy. Patrzymy na wszystko oczami osoby nie do końca normalnej, która musi podejmować bardzo trudne decyzje. Widzimy małe miasteczko, które okazuje się śmiertelną pułapką jego mieszkańców. Nie spotkałam się z książką podobną do tej autorstwa Dii Reeves, która zdecydowała się na śmiały krok, ukazując zupełnie inną panoramę, z którą się jeszcze nie zetknęliśmy.
            Książka ta nie przemówiła do mnie zbytnio. Była tylko książką, którą przeczytałam, lecz która nie zapadnie mi w pamięć. Lecz pomimo tego i tak musiałam zastanowić się nad przeczytaną treścią, która zmuszała mnie do refleksji. Książka ta była także zupełnie nowym aspektem w moim życiu, gdyż jeszcze nie spotkałam się z czymś podobnym. Była to dla mnie odmiana, lecz nie jestem pewna czy na dobre. Na minus książki przemawiają marni bohaterowie i dość słaba fabuła. Sądzę, że autorka miała wspaniały pomysł, jednak nie do końca udało się jej go zrealizować. Pozycja ta jest, pomimo moich narzekań, lekturą godną polecenia dla tych, którzy szukają czegoś nowego i innego od rzeczywistości. Uważam też, że powinno się przekonać na własnej skórze co sądzi się o tej książce.

Moja ocena 6/10

środa, 4 maja 2011

Żelazny król - Julie Kagawa



               Julie Kagawa urodziła się w Kalifornii, ale tam nie przydarzyło jej się nic ekscytującego. Więc kiedy miała dziewięć lat, przeprowadziła się z rodzicami na Hawaje. Tu, nie zważając na huragany i rekiny, mnóstwo czytała – ku utrapieniu nauczycieli, którzy odbierali jej powieści schowane pod podręcznikiem do matematyki. Tak jak później, gdy pracowała w księgarniach, kierownicy złościli się, gdy przyłapywali ją na lekturze książek, które powinna ustawiać na półkach. Jej pasja przerodziła się w sukces, gdy ukazał się „Żelazny król”.
               Meghan Chale nie łudzi się słodką szesnastką, będzie szczęśliwa jeżeli rodzice będą w ogóle pamiętali o jej urodzinach. Dziewczyna zawsze czuła się obca, nie miała znajomych, poza jej najlepszym przyjacielem Robem, który skrywa przed nią wielki sekret. Ona myśli, że zna go od zawsze, jednak okazuje się nic o nim nie wie. W dniu jej szesnastych urodzin, prawda wychodzi na jaw. Meggie pozna świat, o którym wcześniej nawet nie śniła. Nie jest wcale wspaniale, jak mogłoby się wydawać, a przed dziewczyną stoi jej przeznaczenie. Przeznaczenie, w którym ona ma rozstrzygnąć losy wojny królestw elfów. Ona ma w sobie moc. Tylko czy odkryje ją i będzie umiała z niej skorzystać?
               Julie otwiera przed nami zupełnie nowy świat, choć z niektórymi jego elementami już się spotkaliśmy. Autorka po mistrzowsku połączyła historie zawarte w baśniach, balladach i legendach, łącząc je i dodając także coś od siebie. Mamy do czynienia ze światem magicznym, który jest jednak stworzony realistycznie. Poznając wykreowaną przez nią krainę możemy uwierzyć w to, że to nasze marzenia, nadzieje i lęki, są podporą tego niesamowitego świata.
               Niektóre postacie, z którymi mamy styczność w czasie czytania powieści, są nam już znane. Dodaje to książce uroku, dzięki któremu widzi się w niej starego przyjaciela, z lat dziecięcych. Ponadto autorka wprowadza do książki także własne postacie, które idealnie pasują do tamtego świata i z nim współgrają. Poznając wykreowanych przez nią bohaterów, wracamy w czasy dzieciństwa, przepełnionych marzeniami, lękami, nadziejami i magią…
               Styl pisarki, od którego sporo zależy w takiej powieści, idealnie współgra z fabułą i bohaterami. Pisze ona lekkim językiem i potrafi owiać scenę mgiełką tajemnicy, a co najważniejsze potrafi zachęcić czytelnika do dalszego czytania. Pisarka ta potrafi po mistrzowsku ująć w słowa całą treść oraz zadziałać na naszą wyobraźnię.
               W „Żelaznym królu” mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, dzięki czemu główna bohaterka staje się nam jeszcze bliższa. Widzimy wszystko oczami Meghan, czujemy to co ona i przeżywamy to co ona. Czytając książkę, zatracona w świecie baśni, czułam się jakbym nie była już sobą, tylko Meggie i nie przeżywałam wraz z nią przygody, lecz jako ona.
               Tylko raz spotkałam się z pozycją zbierającą w sobie opowieści i baśnie. Tym razem, gdy zauważyłam czym ta książka będzie, ucieszyłam się, mogąc powrócić do wspomnień z wczesnych dziecięcych lat. Książka odróżnia się od innych tym, że jest jeszcze bardziej magiczna. Teraz pojawia się mnóstwo książek o tajemniczych stworzeniach, jednak nie czuje się w nich aż takiej magii, jak w „Żelaznym królu”.
               Książka autorstwa Julie Kagawa, trafiła na listę moich ulubionych książek. Jest to pozycja, która dała mi do myślenia i pozwoliła skutecznie oderwać się od rzeczywistości. Jest to wspaniała książka, na której stronach widać magię, marzenia, lęk i inne uczucie towarzyszące młodości. Trafiamy na coś co dawno zostało pogrzebane i zastąpione powagą i logiką, a czytając tę książkę, zastanawiałam się czy tak jest lepiej czy wręcz odwrotnie, czy nie powinnam znów uwierzyć. „Żelaznego króla” polecam każdemu, kto potrzebuje oderwania się od rzeczywistości i chętnie znów przeżyłby dzieciństwo, lecz nie tylko tym. Uważam, że ta lektura nadaje się dla każdego i w każdym wieku.

               Moja ocena 10/10

poniedziałek, 2 maja 2011

Odcień fioletu - Jeri Smith-Ready



Jeri Smith-Ready autorka romansów paranormalnych, nagrodzona m. in. przez czytelniczki magazynu „Romantic Times” . Mieszka w Maryland z mężem, dwoma kotami i najbardziej zwariowanym na świcie greyhoundem. Jej plany zbawienia świata legły w gruzach kiedy uświadomiła sobie, że więcej problemów stwarza, niż rozwiązuje. Żeby nie narobić sobie kłopotów, swoją twórczą pasję rozwija wyłącznie w fikcji. Przyjaciele i rodzina są jej za to wdzięczni. Jak wielu jej bohaterów, Jeri uwielbia muzykę, kino i bardzo późne chodzenie spać. Gdy akurat nie pisze, siedzi na Twitterze lub zajmuje się myśleniem o… pisaniu.
Aura widzi i słyszy duchy, tak jak wszyscy urodzeni po Przemianie. Zawsze próbowała dowiedzieć się dlaczego, tak jest. Nienawidziła tych zdolności. Aż do teraz. Gdy jej chłopak zmarł, Aura pierwszy raz, cieszy się, że widzi duchy. I choć widzi Logana w odcieniu fioletu, sądzi, że to lepsze niż nic.
W szkole pojawia się nowy uczeń z wymiany. Aura kocha teraz obu. Ducha i żywego. Musi wybierać pomiędzy światem żywych i umarłych. Musi wybierać pomiędzy dawną miłością do Logana, teraz jako ducha, a do Zacharego, któremu także oddała serce. Jednak obie możliwości jej nie zadowalają…
"Odcień fioletu" jest kolejną książką tematyki paranormalnego romansu, od których aż roi się na rynku. Jednak jest to lektura zupełnie odmienna od wszystkich, jakie czytałam. Opowiada ona o duchach, miłości i stracie, lecz inaczej niż inne. Książka ta jest przesiąknięta emocjami, które wręcz wylewały się falami z tej książki, prosto we mnie.
Książka ta wyszła spod mistrzowskiego pióra. Jest one napisana w ten sposób, że czytelnik wciąga się w powieść, zatraca się w przedstawianym świecie i wczuwa się w rolę głównej bohaterki. "Odcień fioletu" nie dłużył się przy czytaniu ani trochę, było wręcz odwrotnie, nie mogłam się od tej książki oderwać pogrążona w targających mną emocjami.
Przy tej lekturze mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, co jeszcze bardziej pomaga nam w poznaniu uczuć bohaterki i wczucie się w jej położenie, w którym sami się znajdujemy w czasie czytania. Narracja pierwszoosobowa zawsze bardziej przypadałam do gustu właśnie dlatego, że pomagała mi ona przeżyć książkę, a nie tylko przeczytać.
Książki tej, tak naprawdę, nie potrafię dobrze opisać, gdyż najlepiej z czytania tej lektury zapamiętałam targające mną emocje i to, że ja stałam się Aurą, a nie tylko o niej czytałam. Do tej książki trafne byłoby dopowiedzenie, że książki mają dusze, które niekiedy łatwiej, a niekiedy trudniej poczuć. W tej sytuacji, jest dla mnie rzeczą oczywistą, że książkę tę zapamiętam na bardzo długo, gdyż zagościła ona w moim sercu i wątpię by chciał je opuścić. Czytając "Odcień fioletu" przeżyłam wspaniałe chwile, które zapadły mi w pamięć. Książka jest godna polecenia, nie tylko ze względu na wyzwalające się, w czasie czytania, emocje, lecz za całokształt, który mnie powalił na kolana.

Moja ocena 10/10

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...